15 maj 2017

Od Coleen do Luciela

Słoneczne dni były jeszcze piękniejsze od deszczowych, chociaż i tym pochmurniejszym nie można nie przyznać uroku. Całe moje mieszkanie tonęło w cieple złotych promieni, przy okazji stanowiących większą część oświetlenia. Nie powstrzymywały ich nawet zasłony, pokrywające większą cześć okien. Światło i tak znalazło drogę do wnętrza.
Zawsze denerwował mnie fakt, że jestem uczulona na pyłki, a złość ta potęgowała się ilekroć widziałam stojące na sąsiednich balkonach i parapetach kwiaty. Szczególnie wiosną i latem, gdy kwitły, zachwycając swoją urodą. Szczególnie tulipany, które kochałam. Oczywiście na odległość.
Zabawne, że większość czasu spędzam tylko i wyłącznie ze swoimi psami. Co prawda nigdy nie należałam do osób przesadnie towarzyskich, ale nie byłam też odludkiem, który z innymi ludźmi nie chciał mieć nic wspólnego. Myśl ta skłoniła mnie do porzucenia mięciutkiej i wygodnej kanapy na rzecz sprzątania, za które od razu się zabrałam. Pusta paczka po chipsach znalazła swoje miejsce w śmietniku, kapcie przy drzwiach i tak dalej. Zmusiłam się nawet do umycia podłogi, która po spotkaniu z mopem i płynem do drewna błyszczała jak nowa, co upewniło mnie w myśli, że dobrze zrobiłam sprzątając.
Następnie spisawszy na kartce papieru produkty potrzebne do wykonania poszczególnych dań, zawołałam Flynna. Terierowi dobrze zrobi krótki spacer, bo od kilku dni - nie licząc szybkich wyjść na siusiu - nie ruszył się z ciepłego mieszkanka. Wysłałam też szybkie smsy do znajomych, zapraszając ich na kolację połączoną z maratonem filmów.
Pierwsza odpowiedź przyszła od razu.
Benjamin: Sorki Leen, ale muszę zająć się córką.
Skrzywiłam się do ekranu, jednak nie potrafiłam gniewać się na Bena, który jako młody ojciec starał się poświęcać dziecku sporo czasu.
Gdy tylko skończyłam czytać wiadomość od przyjaciela, pojawiła się kolejna. Tym razem od Kate. Ona również była zajęta i nie mogła przyjść. Potem poszło już jak lawina, napływały do mnie smsy z przeprosinami i odmowami, aż w końcu wyłączyłam komórkę i rzuciłam ją na kanapę. Wychodziło jednak na to, że jestem samotną singielką, której przyjdzie spędzić piątkowy wieczór w samotności. Pozostało mi jedynie trzymać fason i urządzić sobie najlepszą jednoosobową kolację oraz obejrzeć ciekawy film.
Zgarnęłam ze stołu torebkę i cmoknąwszy na Flynna, wyszłam z mieszkania. Jeśli chciałam móc rozwinąć swoje skrzydła w kuchni, musiałam kupić całkiem sporo składników. bo bez nich nie miałam szans zrobić nic ciekawego. Pewnie poradziłabym sobie z tostami, ale jadłam je już od dłuższego czasu i zaczynałam mieć ich dość.
- Niedługo wracam - rzuciłam w stronę pustego wnętrza i schyliłam się, żeby przyczepić terierowi smycz.
Pogoda dzisiaj była o wiele lepsza niż podczas mojego ostatniego spaceru z Makaronem, kiedy to lało niemiłosiernie. Lubiłam deszcz, ale ile można.
Piasek chrzęścił pod moimi trampkami, gdy wracałam parkową aleją, w jednej ręce trzymając siatkę z zakupami, a w drugiej smycz Flynna. Rozglądałam się dookoła, podziwiając wracającą do życia przyrodę. Na gałęziach pojawiły się jasnozielone liście, a trawa odzyskała swój soczysty kolor. Gdzieniegdzie rosły też kwiaty: narcyzy i tulipany.
W pewnej chwili mój wzrok spoczął na znajomej postaci, siedzące na jednej z tych typowych zielonych ławek. Mężczyzna złapał mój wzrok i pomachał w moją stronę. Uniosłam brew w wyrazie zaskoczenia i po chwili zastanowienia ruszyłam w jego kierunku.
- Kogo moje oczy widzą? - uśmiechnęłam się, zerkając na hasającego po trawie szopa. - Dobrze pamiętam, Luciel tak?
- Zgadza się - przesunął się, by zrobić mi miejsce, ale odmówiłam szybkim ruchem głowy.
- Dzięki, ale zaraz muszę iść - przez chwilę przyglądałam się jego twarzy, ale kiedy uznałam, że zaczyna się to rzucać w oczy, przeniosłam wzrok na Flynna, który z ciekawością podążał za zwierzakiem Luciela. Trzymał się jednak na odległość. Nic dziwnego, widział szopa po raz pierwszy w życiu.
- Spotkanie? Impreza? - zerknął na siatkę z zakupami.
Parsknęłam krótko.
- Powiedzmy, że niewypał. Staram się ratować własne samopoczucie - przyznałam. Nagle do głowy wpadł mi pewien pomysł i zanim zdążyłam go przemyśleć, już mówiłam do Luciela. - A może dałbyś się zaprosić na zapiekankę ziemniaczaną i maraton filmowy?
- Musisz być bardzo zdesperowana, zapraszając nieznajomego na kolację - przyjrzał mi się spod zmrużonych powiek. Punkt dla niego.
- Możliwe - byłabym naprawdę głupia, gdybym nie zgodziła się z nim. Potrząsnęłam reklamówką. - Darmowe jedzenie cię nie przekona?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz