- Dobrze mały, jak coś to rozmawiasz ze Stephenem, nie ze mną - nachyliłam się nad stołem z uśmiechem a głos sam wyrwał mi się z krtani.
- Nico? - spytałam a mężczyzna rzucił mi dziwne spojrzenie i pokiwał głową. Po chwili przewrócił oczyma i podał mi telefon. Zmarszczyłam brwi i wzięłam go w dłonie. Przyłożyłam delikatnie do ucha.
- Dobry wieczór, pani profesor! - usłyszałam głos ze słuchawki. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Dobry wieczór. Dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytałam. Wszyscy przy stole wydali z siebie jęki rozpaczy.
- Caroline rozmawia strasznie głośno z jakimś panem. Używając brzydkich słów - powiedział chłopiec a ja zmarszczyłam brwi.
- Z jakim panem? - spytałam i spojrzałam zaniepokojona na Lewisa.
- Nie wiem, rozmawiają przez telefon, Caroline powiedziała właśnie, że...
- Nico, nie sądzę, żebyś powinien to powtarzać - przerwałam szybko chłopcu i potarłam czoło.
- Oddam telefon twojemu tacie, dobrze słonko? Może chcieć to usłyszeć - rzuciłam.
- Dobrze. Dobranoc, psze pani! - powiedział Nico a ja podałam telefon Lewisowi. Mężczyzna wsłuchał się uważnie w słowa swojego syna. Patrzyłam, jak jego wyraz twarzy na chwile zmienia się na okropnie zmęczony. Przetarł twarz dłonią i powrócił do swojej kamiennej miny. Wyczułam na sobie pytające spojrzenie Lisy. Nagle, Lewis wstał i popatrzył na wszystkich siedzących.
- Przepraszam, idę skopać komuś dupę - powiedział a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Mężczyzna wydawał się być niezwykle opanowany, a z jego ust wypływały takie słowa.
- To chyba mało rozsądne - powiedziałam a on rzucił mi mało mówiące spojrzenie.
- Lewis... - zaczął Stephen, lecz drugi mężczyzna kierował się już ku drzwiom.
- Jak coś to zadzwoń po adwokata! - krzyknął przez ramię. Stephen przeklął siarczyście i rzucił nam przepraszające spojrzenie.
- Chyba powinienem za nim pójść - powiedział i po chwili już wychodził z restauracji.
- Ali, sama rozumiesz - rzuciła Lisa i złapała swoją torebkę. Popatrzyła na mnie przepraszająco.
- Leć! - powiedziałam i ona także rzuciła się do drzwi. Oparłam się o stół. Co się do cholery wydarzyło? Siedziałam tak chwilę, czując na sobie spojrzenia ludzi, obecnych w restauracji. Westchnęłam i spojrzałam na pizzę, która dopiero co przyszła do stolika. Poszukałam wzrokiem najbliższej kelnerki. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco.
- Czy mogę poprosić o rachunek i zapakowanie tych pizz? - kobieta pokiwała głową a ja poczułam, jak serce mi się łamie. Ta pizza musi mi wystarczyć do końca miesiąca, bo po zapłaceniu za to wszystko nie będzie mnie stać na jakiekolwiek inne jedzenie.
***
Szłam powoli ciemną ulicą, trzymając reklamówkę z pudełkami pizzy w dłoni. Przeklinałam ten dzień w duchu, krzywiąc się przez ból, który zadawały mi moje obcierające pięty, nowe baletki. Kroczyłam ledwo, a moje kroki wywoływały echo w pustej uliczce. Spojrzałam na niebo. Nie było widać gwiazd, eh. Jednocześnie było to smutne, i niepokojące. Brak gwiazd, równał się chmurom. Rzuciłam jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie niebu. Jak na komendę, poczułam kroplę rozbryzgującą się na moim nosie. Zaczęło padać. Zdenerwowana, tupnęłam nogą. Wniosek był jeden - już nigdy nie dam się wyciągnąć Lisie na podwójną randkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz