4 cze 2017

Od James'a do Koyori

- Kim ty jesteś? - padło kolejne pytanie. Nieznajoma robiła wrażenie pewnej siebie, gotowej rzucić się na mnie w każdej chwili. A w jej oczach widziałem niepewność i... coś na kształt niezadowolenia?
Z nas dwojga to chyba ja powinienem być tutaj niezadowolony... - pomyślałem ponuro. 
Dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę, dając kolejną oznakę jej zniecierpliwienia i tego, że jeżeli jej nie odpowiem, to naprawdę może być nieciekawie. 
Zaśmiałem się w duchu. Skoro jest gotowa mnie zaatakować, to musi być albo Łowcą, albo jedną z nadnaturalnych. Z moich obserwacji wynika, że zwykli ludzie raczej nie są skorzy do walki. To tchórze, którzy omijają niebezpieczeństwa szerokim łukiem. Raz jeszcze przekręciłem sztylet w dłoni, trzymając go za plecami, przed wścibskim spojrzeniem nieznajomej. 
Westchnąłem ciężko wiedząc, że dłużej nie można przedłużać tej chwili i należy w końcu przerwać tę ciszę panującą pomiędzy nami. 
- O to samo mógłbym spytać ciebie. - odpowiedziałem, z satysfakcją stwierdzając, że dziewczyna jest coraz bardziej rozdrażniona. W zasadzie nie spodziewałem się, że takie droczenie się z nieznajomą przyniesie mi tyle radości, ale... to jedyna dzisiejsza atrakcja, więc może jeszcze trochę pociągnę to? 
- To nie ja czaję się między drzewami i nie obserwuję nieznajomych. - odparowała. Łasica siedząca na jej ramieniu znów zjeżyła sierść. Chyba się nie polubimy.
Już miałem rzucić kolejną uwagę, kiedy nagle do moich uszu dotarły salwy śmiechu i nawoływanie.
- Koyori? Gdzie jesteś!?
Koyori. A więc takie imię nosiła nieznajoma, która dzisiaj postanowiła zakłócić mój spokój. Przyjrzałem jej się uważniej. Kręcone, ciemnie blond włosy rozsypały jej się na ramionach. Jej ciemnobrązowe oczy z uwagą mi się przyglądały. Nieznajoma nie należała do najwyższych osób. Sięgała mi ledwie do barków. Uniosłem brwi, a dziewczyna napięła ciało, jakby już szykowała się do skoku. Czyli osoba ją wołająca musi być kimś ważnym - odnotowałem w myślach. 
I w momencie, kiedy napięcie między nami sięgało zenitu, dwóch chłopaków wyłoniło się spomiędzy drzew i stanęło po obu stronach dziewczyny. 
Świetnie. Czyli nie jedna, nie dwie, ale aż trzy osoby postanowiły przerwać mi mój spokojny dzień i "zaszczycić" mnie swoją obecnością. Samotność - czy tak wiele wymagam?
- Kto to jest? - zapytał młodszy, dziwnie podobny do nieznajomej. Rodzeństwo?
- Jeszcze nie wiem. Ale lepiej, aby wreszcie się przedstawił. - odpowiedziała.
- Hej. Ty również mi się nie przedstawiłaś! - odparłem. Co ja tu jeszcze robię?
- Pierwsza spytałam.
Westchnąłem, z rezygnacją kręcąc głową. Może jeżeli to szybko zakończę, uda mi się jak najszybciej stąd odejść.
- Niech ci będzie. Jestem James. Zadowolona?
- Co tutaj robisz?
- Jestem na jakimś cholernym przesłuchaniu czy jak? - teraz to ja zaczynałem czuć irytację. Jednak widząc wzrok dziewczyny wiedziałem, że nie odejdę bez odpowiedzi. 
Zrezygnowany wskazałem wolną ręką na miejsce, gdzie leżała moja książka.
- Przyszedłem w spokojne, ciche i odludne miejsce poczytać. Przynajmniej do czasu, aż wy się nie pojawiliście.
Wszyscy troje spojrzeli na mnie, jakbym wygadywał jakieś brednie. Albo jakbym zdradzał już pierwsze syndromy szaleństwa. Czy naprawdę dziwnym był fakt, że chciałem po prostu poczytać książkę?!
- A co trzymasz za plecami? - spytał jeden z chłopaków. Ten, którego podejrzewam o pokrewieństwo z Koyori. 
I po raz tysięczny dzisiaj obróciłem sztylet w dłoni, zastanawiając się, na jak wielkiego wariata wyjdę, jeżeli go pokażę. I ile dane mi będzie pożyć...
- Raczej nie jest to coś interesującego.
I jak na złość, dziewczyna oczywiście musiała podłapać temat. Nie obeszło się bez "miłych" zachęceń do uchylenia rąbka tajemnicy.
- Dobra. Jeżeli wam pokażę, to dacie mi spokój? - spytałem, z coraz większym trudem siląc się na uprzejmość - Tylko błagam was. Nie panikujcie. No i nie starajcie się mnie zabić.
- Dlaczego mieli... - nim nieznajoma dokończyła, zza pleców wyjąłem sztylet, a wszyscy od razu zesztywnieli, gotowi do walki w każdej chwili.
- O tym właśnie mówiłem! I zanim na mnie skoczycie w chęci mordu, dajcie mi się wytłumaczyć! Tak samo jak ty - wskazałem końcówką sztyletu na Koyori. - Wolałem ubezpieczyć się na wszelki wypadek. Kto wie, co może się tutaj czaić. - schowałem sztylet na dowód tego, że moje słowa są prawdziwe. 
Dziewczyna wraz ze swoimi towarzyszami nieco się uspokoiła. Czując, że napięta atmosfera opada, jeden z chłopaków, ten, który do tej pory się nie odzywał, postanowił zmienić ten fakt. 
- Zostaniesz z nami? - zapytał radośnie.
Ja chyba się przesłyszałem.
- Glen!
- No co? W grupie raźniej. - uśmiechnął się.
- Chyba nie mogę... Nie będę wam przeszkadzać.

Koyori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz