- Aoi! Schodzisz na dół czy nie?! A może ci pomóc?! - zawołałam w stronę schodów.
- W zakładaniu kąpielówek?! Chyba podziękuje! - od razu się oburzył.
Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową, po czym zeszłam z jednego schodka,
kierując się na wprost. Sprawdzę, czy mamy wszystko. Ze względu na to,
że dzisiaj było tak gorąco, a ja z bratem się nudziliśmy… Postanowiliśmy
wybrać się nad jezioro niedaleko domu, które kiedyś znalazł Aoi podczas
swoich wilczych wędrówek. Powinnam mu to ograniczyć. Nie chcę, by coś
mu się stało, jak tej dziewczynce z wiadomości. Nawet nie potrafię sobie
wyobrazić życia bez mojego braciszka. Gdy stwierdziłam, że wszystko
mamy bardzo ładnie spakowane, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Wejdź Glen! - zawołałam w stronę holu. Wiedziałam, że to on, i tak
miał przyjść i pójść z nami. Kątem oka zobaczyłam, jak Kohi przemyka z
czerwonego narożnika przez korytarz do drzwi, przez które wchodzi się do
przedpokoju, by pójść do garażu, piwnicy lub ogólnie wyjść z domu.
Stała na dwóch tylnych łapkach, ruszając główką, by tylko rzucić się na
chłopca, gdy ten wejdzie. Tak jak podejrzewam, gdy ten otworzył drzwi,
fretka od razu na niego skoczyła, jednak miękko wylądowała w jego
ramionach. Znowu się zaśmiałam, kręcąc głową na boki. Chyba za często go
widziała. Niedługo stwierdzi, że ja i Aoi jej nie wystarczamy i będzie
ciągle podążać za Glenem.
- Dzień dobry, Koyori – przywitał się, wchodząc już z moją towarzyszką.
Odpowiedziałam mu kiwnięciem głowy. - Jeszcze nie gotowi? - spytał.
Westchnęłam, zakładając ręce na boki.
- Aoi ma problem z nałożeniem kąpielówek, ale nie chce się do tego
przyznać. Weź idź i mu pomóż może, bo mnie od razu wygania –
powiedziałam. Chłopiec pokiwał głową, lecz gdy się odwrócił, to za nim
stał już mój brat.
- Problem, tak? Przepraszam bardzo, ale z której strony? - od razu
zapytał, przybijając żółwika ze swoim przyjacielem. Znowu się zaśmiałam.
Niemożliwy jest. Wzięłam swoją torebkę na ramie oraz jedną z większych
siatek, która była zapakowana po brzegi. Mimo tego, że to jezioro nie
jest zbyt daleko, to wolałabym co chwilę się nie wracać do domu po
jakieś rzeczy. Podałam czarnowłosemu drugą siatkę, jednak o wiele
lżejszą od swojej. Po jakiś pięciu minutach już znajdowaliśmy się na
dworze, powoli idąc w stronę lasu.
- Koko, nie jest ci za gorąco? - spytał Aoi, mówiąc to podejrzliwym
głosem. Spojrzałam w dół na to, jak jestem ubrana. Miałam na sobie
czarne trampki na rzepy, białe stopki, czarne dżinsowe szorty, koszulę
na krótki rękaw w czerwono-czarną kratkę, a pod tym czarny podkoszulek z
dekoltem. Pewnie chodziło mu o to ostatnie. Rzadko się zdarza, bym
chodziła tak ubrana. Chociaż może mieć też na myśli to, że mam na sobie
dosyć dużo czarnego. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Dziękuje, braciszku, że się tak o mnie martwisz. Jest mi idealnie
ciepło, nie musisz się martwić – odpowiedziałam mu, na końcu przymykając
oczy. Jednym uchem usłyszałam cichy śmiech Glena. Zignorowałam to,
jednak sama też się zaśmiałam. Po jakichś dziesięciu minutach wędrówki i
słuchania rozmów chłopców na temat szkoły, w końcu dotarliśmy nad
jeziorko. Promienie słońca odbijały się w tafli wody, przez co całe aż
błyszczało. Niedaleko znajdował się jeszcze pomost.
- Kto ostatni ten zgniłe jajo! - krzyknął Aoi, szybko zdejmując z siebie
buty i bluzkę, po czym zaczął biec w stronę wody. Glen pognał
natychmiast za nim. Pokręciłam głową, schylając się do torby i
wyciągając z niej kocyk, który zaraz rozłożyłam. Położyłam na nim swoją
torbę.
- Jak wyjdziecie, to posmarujcie się kremem! - zawołałam do chłopców,
którzy już zaczynali siebie podtapiać. Nie jestem pewna, czy mnie
usłyszeli, ale niech będzie… Rozprostowałam się, wyciągając ręce w górę.
Jeszcze się schyliłam po fretkę, po czym ruszyłam wokół jeziora. Lepiej
spojrzeć, czy nie ma w pobliżu jakiegoś nieproszonego gościa. Aoi lubi
czasem sobie pływać w formie wilka.
- Kohi, wypatruj wszystko, co podejrzane – powiedziałam do mojej
towarzyszki, która znalazła sobie miejsce na moich ramionach. Co jakiś
czas patrzyłam tam, gdzie się rozłożyliśmy. Jak nic sobie nie zrobią, to
będzie cud. Zaczęłam węszyć w powietrzu. Sam wzrok i słuch nie zawsze
wystarcza. Gdy przechodziłam między drzewami zupełnie po drugiej stronie
zbiornika wody, coś wyczułam. Taka…spalenizna, ogień. Gdzieś niedaleko.
- Jest tu ktoś? - spytałam. Maksymalnie się wyciszyłam i skupiłam, nie
mogę się tak łatwo teraz rozproszyć. Po jakimś czasie nie usłyszałam
żadnej odpowiedzi, oprócz czyjegoś mruknięcia. Czyli jednak.
- Halo?! Kto tu jest?! - podniosłam głos. Lepiej, by ona szybciej mi
odpowiedziała. Wolałabym uniknąć zmiany w wilka, by ją pogonić czy
przestraszyć. Gdy już znowu miałam coś powiedzieć, z między drzew ktoś
wyszedł.
- W czym mogę pomóc? - usłyszałam męski głos. Przede mną stał dosyć
wysoki facet z kruczoczarnymi włosami i błękitnymi oczami. Wzięłam wdech
przez nos. To od niego tak śmierdziało spalenizną… Przyjrzałam się jego
sylwetce. Stał prosto, zwrócony był w moją stronę, jednak jego ręce
znajdowały się z tyłu. Zmrużyłam oczy, podejrzanie to wygląda…
Równocześnie usłyszałam, jak Kohi cicho warczy. Spojrzałam na nią kątem
oka. Nastroszyła swoją sierść, ukazując swoje ząbki. Uspokoiłam ją
ruchem dłoni. Wpatrzyłam się w nieznajomego czarnowłosego.
- Kim ty jesteś? - spytałam, opierając dłoń na biodrze i przenosząc ciężar ciała na jedną nogę.
James?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz