3 cze 2017

Od James'a

Właśnie trwał kolejny nużący dzień. Chmury leniwie sunęły po błękitnym niebie, a słońce prażyło tak, jakby za punkt honoru wzięło sobie, aby spalić dzisiaj ziemię. Temperatura na dworze była nieznośna, a to dopiero początek. Nawet czas postanowił, że dzisiaj będzie miał dzień obijania się, więc każda kolejna minuta trwała w nieskończoność.
Niewiele osób szło dzisiaj spotkać na zewnątrz. Nie żebym zamierzał się z kimkolwiek spotykać. Dzisiaj ewidentnie nie był dzień "integracji z nowymi znajomymi". Jedyną osobę, którą chciałem dzisiaj widzieć, była Auraya, jednak ta gdzieś zniknęła w odmętach parnego powietrza. Minąłem ją dzisiaj na korytarzu, a zapytana o dzisiejsze plany, wskazała mi jedynie na swój łuk i szybko zniknęła mi z pola widzenia. Patrząc na nią za każdym razem czuje ukucie w sercu, przeszywający ból, a przede wszystkim... wyrzuty sumienia. Nie było mnie przy niej przez tyle lat, była zdana na innych i ci inni wcale nie byli dobrzy. Moim zadaniem, jako tego w roli starszego brata, było ochranianie jej. I kompletnie zawiodłem.
Potrząsnąłem głową, starając się odgonić ponure myśli. To nie czas na refleksje, które ostatnio przychodziły do mnie dniami i nocami.
Leżałem na łóżku w swoim pokoju, wpatrując się w idealnie białą ścianę. Prawie idealną. Na pierwszy rzut oka obserwatora może wydawać się nieskazitelna. Ale taka nie jest. Na prawo od drzwi można dostrzec małe pęknięcie. Centralnie nad moim łóżkiem jest czarny ślad, niby spalenizna. Cóż... to akurat moja sprawka. Jeszcze nie do końca panuję nad mocami. Lepiej nie zbliżać się do mnie bez gaśnicy bądź stroju ognioodpornego.
Chyba nie zamierzasz siedzieć cały dzień w pokoju i rozmyślając jak jakiś artysta nad wyglądem ściany? - Przemknęło mi przez myśl. I pomimo takiego potwornego upału na zewnątrz, naprawdę lepszym pomysłem było dzisiaj usmażyć się na zewnątrz, niż przyglądać się ścianie jak jakiś kretyn.
Westchnąłem ciężko, postarałem się zwlec moje ciało z łóżka i ogarnąć na tyle, by wyglądać choćby w najmniejszym stopniu przyzwoicie. Po dość ogólnym "ogarnianiu się", rozejrzałem się po pokoju w dalszym ciągu starając się pomyśleć, co ze sobą zrobić. Może powinienem pójść śladami Aurayi? Chociaż ona będzie miała ochotę mnie udusić za to, że znów za nią łażę. To nie moja wina!
To odpada. Przynajmniej dzisiaj. Co mi jeszcze pozostaje?
Spotkanie ze znajomymi? Nie mam żadnych.
Poznanie nowych ludzi? Hm... odpuszczę to sobie dzisiaj?
Może małe podpalenie? Nie, nie, nie. Bez przesady. Taki jeszcze nie jestem.
Może wypad do baru? Po zastanowieniu odmówię. Tam będzie dzisiaj mnóstwo ludzi.
I po raz kolejny "nie". Naprawdę nie ma nic dla mnie?
I dopiero teraz mnie olśniło. Obiecałem sobie, że w nowym miejscu będzie inaczej, zmienię się, ale na pewno nie zabiorę się za to. Cóż... próbowałem, nie wyszło.
Wziąłem z szafki jakiś mały sztylet - w wiadomościach słyszałem o morderstwie. Zginęła młoda dziewczyna - wyobraźcie sobie mój zawał serca, kiedy nigdzie nie było mojej siostry. A ta najzwyczajniej w świecie poszła do lasu. Nie rozumiała, dlaczego się martwię. No jasne...
Ale wracając do morderstwa. W wiadomościach nie podano szczegółów, ale ze zdjęcia wywnioskowałem, że musiała być wilkołakiem. I miała to nieszczęście spotkać Łowcę. A co oznacza, że trzeba trzymać się na baczności i uważać na każdego.
Oprócz sztyletu wziąłem mały pakunek. Przyszedł do mnie kilka dni temu i jeszcze nie miałem okazji go rozpakować, przepadać i tak dalej...
Ostatnie, szybkie zerknięcie na prawie pusty pokój i już mnie w nim nie było. Dość żwawym krokiem przemierzałem uliczki, mijając tych nielicznych ludzi, którzy jednak postanowili wyjść dzisiejszego dnia i podjęli walkę z parzącym słońcem. Sądząc po ich minach i mowie niewerbalnej, raczej przegrywali tę nierówną walkę. I niestety ja też powili zacząłem odczuwać gorące muśnięcia słońca. Wytrzymałem na zewnątrz i tak dłużej, niż przypuszczałem. A mam tu spędzić jeszcze trochę. Dlatego miejsce, do którego się udaje musi być precyzyjnie wybrane. Odludne, samotne, z niewielkim współczynnikiem odwiedzania, ale również w miarę chłodnę, skryte przed złowieszczym słońcem, które śmiejąc się ze wszystkich na dole, coraz bardziej podkręcało temperaturę.
Moim celem stało się ustronne miejsce w samym środku lasu. Odkryłem je przypadkiem i uważałem za swoje. Stopień zacienienia był wręcz idealny, a na dodatek było tu niewielkie jezioro. Chłodna woda, i chłodniejsza bryza wiejąca znad wody, a do tego dookoła drzewa, rzucające wystarczającą ilość cienia. Wręcz idealnie.
Usiadłem pod jednym z licznych drzew, wyjąłem paczkę, którą wziąłem z domu i po prostu rozerwałem ją, najzwyczajniej w świecie wyjmując to, co skrywała. A była to książka. Niewiele było osób, które podejrzewały James'a o to, że może czytać. Jednak było to coś, co pozwalało mu oderwać się od rzeczywistości i kłopotów.
Zazwyczaj wolał książki od towarzystwa ludzi. Cóż, zdarza się.
Zabrałem się za pasjonującą powieść, wciągając się w wir akcji. I wręcz zapomniałem o wszystkim. Prawie, bo niestety nie było dane mi odpocząć dzisiejszego dnia. Zaczęło się od tego, że usłyszałem czyjeś kroki. Pamiętacie morderstwo, o którym mówiłem wcześniej? Dlatego zaalarmowany szybko poderwałem się z ziemi i ukryłem się.
- Jest tu ktoś? - usłyszałem. Zmarszczyłem brwi. Albo dana osoba już wcześniej mnie widziała, albo usłyszała mnie w jakiś sposób.
- Widocznie moje tajne miejsce, nie jest takie tajne - mruknąłem do siebie.
- Halo?! - tajemniczy osoba poniosła głos. - Kto tu jest?!
Nie... To nie możliwe, aby mnie usłyszała. Powoli wyjąłem sztylet i obróciłem go w dłoni, napawając się jego ciężarem i po raz tysięczni sprawdzając jego wyważenie. Idealne. Jak zawsze. Czując się trochę pewniej, wyszedłem z cieni, ukazując się postaci.
- W czym mogę pomóc? - spytałem jak gdyby nigdy nic.

Ktoś? Coś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz