28 lip 2017

Od Lunaye do Daniela

- Ale jak to się zwalniasz? - zapytałam ponownie zdziwiona ściskając mocniej telefon. - Przecież dopiero co zażądałeś podwyżki! - pokiwałam głową z niedowierzaniem. - Ej, halo! Halo? - dotarł do mnie dźwięk zakończenia połączenia - Hej! Halo! Marco ty debilu! - rzuciłam telefonem o łóżko i opadłam na krzesło przy oknie. Telefon upadł kilka centymetrów obok psa strasząc go przy okazji.
- Przeprasza Snow – szepnęłam do niego – po prostu już nie mam siły. Dlaczego tak ciężko mi było trafić na normalnego baristę, co piesku? - tak, właśnie rozmawiałam z psem. Chyba tylko ten facet mnie rozumiał, choć nie znał ludzkiej mowy, a jedynie szczekał i machał ogonem. Teraz jednak wbił we mnie spojrzenie mówiące coś w stylu „Hej! Nie jest tak źle” i kiwnął głową. Może i nie jest tak tragicznie, ale znowu muszę szukać nowego pracownika do kawiarni. I to na już! Agh! Już nie pierwszy raz mnie tak wystawił ten dupek, kolejnej szansy nie dostanie. Odchodził i wracał już 7 razy! Skończyło się, postanowiłam. Sięgnęłam po laptopa i szybko napisałam ogłoszenie o pracę, pt: Szukam odpowiedzialnej osoby, która robi dobrą kawę. Miałam nadzieję, że ktoś się zgłosi, inaczej to ja będę musiała stać za ladą cały czas. Nie bym tego nie lubiła, wręcz przeciwnie, ale co miałam zrobić w tym czasie z psem. Nie wezmę go przecież do kawiarni, bo wystraszy mi klientów wraz z personelem, no chyba, że ktoś uwielbia być obskakiwany przez puchatą bestie o wadze prawie 30 kilo. Spojrzałam na mojego towarzysza, który od dobrych dziesięciu minut kręcił się w kółko goniąc za swoim ogonem.
- Kocham cie wariacie, ale co ja mam z tobą zrobić co? - na dźwięk mojego głosu Snow od razu skończył zabawę i podbiegł do mnie merdając ogonem jak opętany. - No dobra, pora na spacer – stwierdziłam, pies zaszczekał. Zrzuciłam szybko plik z ogłoszeniem na pendrive i wstałam wkładając go do kieszeni. Husky już czekał pod drzwiami, założyłam więc buty i zapięłam mu smycz. Wychodząc z mieszkania dwa razy sprawdziłam czy zamknęłam drzwi, by mieć pewność i się nie wracać. Schodząc po schodach pozdrowiłam moją starszą sąsiadkę i sprawdziłam pocztę. Zero listów, nic dziwnego zresztą, nie mam przecież wielu znajomych, a rachunki zawsze opłacone. W drodze do drukarni nie spotkałam wielu przechodniów. W sumie nic dziwnego, było wcześnie rano, słońce jeszcze nie raczyło wyłonić się zza horyzontu. W obecnej sytuacji o tej porze ludzie bali się wychodzić z domu, prawdopodobnie słusznie.Sama pewnie bym miała obawy, gdyby wiedziała tyle samo co oni. Ja jednak wiedziałam o wiele więcej o nadnaturalnych niż można by się spodziewać, mogłabym uchodzić za chodzącą encyklopedie o nich, i wcale to nie są przechwałki. Dlatego też tak bardzo intrygowały mnie sprawy zaginięć i morderstw, przecież w naturze nadnaturalnych nie leżało aż tyle zła ile przypisuje im opinia publiczna. W większości były to zagubione dzieciaki, które nie wiedziały dlaczego są inne od reszty świata, istoty, których nie miał kto pokierować? Jak miały się dowiedzieć jak sobie radzić wśród nas skoro większość ludzi, którzy dowiedzieli się o ich zdolnościach osądzali ich jako tych innych, gorszych albo się od nich izolowali. Jak mieli się nie stoczyć? Skoro to społeczeństwo ich od siebie odepchnęło. Nie twierdzę, że wśród nich nie ma tych naprawdę złych, bo wśród ludzi można nie raz znaleźć gorsze potwory, ale chciałabym zrozumieć co się stało, że nagle ci wyjątkowi zapałali aż taką nienawiścią do zwykłych ludzi, coś musiało być tym impulsem. Bardzo chciałam im pomóc, a nie być kolejną osobą, która ich osądza. Westchnęłam. Mimo, że do nich nie należałam czułam jakąś więź. W głównej mierze dlatego, że ja też byłam osądzana ze względu na pochodzenie, tak samo jak oni. Ludzie patrzyli na mnie przez pryzmat ojca. Tej hieny w ludzkiej skórze. Naprawdę szczerze go nienawidziłam. Był nieczułym idiotą, który widział we wszystkim tylko zysk, a jeśli nie, to to coś było dla niego bezwartościowe. Tak samo traktował ludzi, nawet własną żonę. Może kiedyś był inny, mama często opowiadała mi jak jej było z nim dobrze, jaką byli szczęśliwą parą. Ja jednak miałam o nim inne zdanie, bo się zmienił. W pewnym momencie odwrócił się od nas, od własnej rodziny. A gdy mama zachorowała a potem zmarła, zniknął z mojego życia razem z nią, Jedyne co mnie z nim łączy to nazwisko i pieniądze. Tak, pieniądze. Przelewa mi na konto co miesiąc więcej niż byłabym wstanie wydać przez kolejne pół roku. Pieprzony milioner, czyżby sumienie go gryzło po śmierci anioła, który trwał przy nim i zawsze był w stanie go usprawiedliwić?A może ten anioł w swojej ostatniej woli przekazał mu parę słów, które go poruszyły? Tego nie wiem i nie chce się dowiedzieć. On nie jest w stanie czynić dobra, kariera tak zwana, po trupach. Wiec chociaż jego pieniądze mogę trochę tego dobra uczynić. Ostatni przelew poszedł na rodzinę, która straciła dom po napadzie nadnaturalnych.a kolejny mam zamiar przeznaczyć na schronisko. On chyba nie sprawdza tych przelewów, pewnie myśli, że wykupi moją wdzięczność więc się nie czepia. Mam to gdzieś, niech płaci. Ma kasy jak lodu, a z tego materiału ma właśnie serce. Kiedy umrze, będę płakać ostatnia, albo wcale. Dokładnie tak będzie. Stanęłam przed drukarnią, na szyldzie widniał napis „zamknięte”. Kurde, no tak. Przecież takie instytucje w niedziele mają wolne. Chyba za bardzo przestawiłam się na kawiarniany rozkład czasu, bo moja zawsze w niedziele miała pełną salę. Ugh. Zawróciłam więc. Napisze się ogłoszenie odręcznie, najwyżej powieszę je dzisiaj tylko na drzwiach. Musiałam szybko kogoś znaleźć jeszcze tego wieczoru mieli do mnie zadzwonić Łowcy z decyzją mojego przyjęcia.

| wieczór |

Pożegnałam pracowników i zamknęłam drzwi lokalu, przewracając szyld na drugą stronę z informacją "nieczynne". Przekręciłam klucz w zamku a drzwi skrzypnęły z charakterystycznie dla takiej czynności dźwiękiem. Większość rzeczy w kawiarni już była uprzątnięta, właściwie pozostało mi jedynie powycierać barek. Najpierw jednak poszłam wpuścić Snow'a. Na czas pracy zamknęłam go w ogródku z tyłu, nie lubiłam tego robić, jednak nie miałam innego wyboru. Na szczęście gdzieś około południa zgłosił się chętny na proponowaną posadę. Trochę go powypytywałam, trcohę pokręciłam nosem ale przyjęłam go praktycznie od razu, zacznie pracę od poniedziałku. Ulżyło mi z tego powodu.
Po otwarciu drzwi pies przywitał mnie wesołym szczeknięciem i skokiem prosto na mnie. Przewrócił mnie na podłogę i zaczął lizać. Wytarmosiłam go i wstałam. Kochany wariat. Od razu zaczął obwąchiwać lokal merdając przy tym ogonem. Zaśmiałam się i w tym samym momencie poczułam wibracje  w tylnej kieszeni spodni. Wyjęłam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. "Numer zastrzeżony". Odebrałam.
- Dobry wieczór, panno Monwarre - nie rozpoznałam głosu - dzwonię by panią poinformować, że została pani przyjęta w szeregi Łowców. Jutro z samego rana, to jest 6, proszę się stawić u nas w biurze. Zajmie się panią Daniel J. Miller, proszę traktować go jako swojego zwierzchnika.
Nie zdążyłam nawet nic odpowiedzieć, mężczyzna się rozłączył. Cieszyłam się jednak, że zgodzili się mnie przyjąć. Już postanowiłam, że rano pojadę tam motocyklem.

Daniel? Co dalej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz