10 wrz 2017

Od Horacego do Sama

Leżałem w pokoju gościnnym. Wpatrywałem się w sufit. Rozmyślałem. Może byłoby lepiej gdyby po prostu nie wyjął tej kuli? Gdybym zginął? Nikt by nie tęsknił, tak szczerze. No chyba, że ekipa teatralna, lecz szybko by mnie zastąpili. Westchnąłem. Ten dzień mógłby być taki jak zawsze, przeciętny i trochę zły. Zapomniałbym o nim jak o jednodniowym bólu głowy. Bo skoro nie ma tej jednej ważnej osoby, nie chodzi tu nawet o miłość, lecz o przyjaźń, to jaki jest sens istnienia? Fakt, faktem jest taki, że spotykamy dobre osoby, lecz ich nie dostrzegamy i zawalmy szansę by być szczęśliwi. Może czasami dostrzegamy niewykorzystane rzeczy w odległości czasu. Co prawda żyję wśród innych, ale nie "dla innych". Tu tkwi ta różnica. Po prostu nie jestem dobrym materiałem na coś więcej niż przelotną znajomość lub kompana do upicia się. Nic po za tym. To trochę frustrujące. Jestem tego świadomy. Ojciec powinien zakatować mnie tym kablem, cokolwiek. Rozwalić głowę o blat kuchenny. Byłby spokój. Odkąd się wyprowadziłem...ciężko jest rozróżnić dni lub je pamiętać.  Tylko ciągły szmer w głowie. Będę pić dalej! Mieszać każdy alkohol! Aż się nim udławię albo swoimi wymiocinami. Piękny plan na przyszłość.
~~*~~*~~
Wstałem. Było chyba dość wcześnie. W końcu trochę spałem. Powoli podniosłem się z łóżka. Ruszyłem do kuchni. Zatrzymałem się w wejściu. Chrząknąłem. Nie czułem się jakoś dobrze.
- Jak się czujesz? - padło pytanie ze strony mężczyzny.
- Szczerze? Trochę słabo - odpowiedziałem.
- Rozumiem - odparł.
- Tak z ciekawości, to jak się nazywasz? W końcu uratowałeś mi życie...- zapytałem.
- Samuel Claffin. Ale większość osób zwraca się do mnie Sam.
- Miło mi. Ja jestem  Horace Quentin - lekko się uśmiechnąłem.
- Jesteś głodny? - spytała kobieta.
- Nie za bardzo.
- Mimo to powinieneś coś zjeść - stwierdziła.
- No dobrze - usiadłem na krześle.
- Po śniadaniu obejrzę twoją ranę, mam nadzieję, że nie ma już po niej śladu - oznajmił Sam.
Skinąłem tylko głową. Na talerzu znalazł się omlet. Wlepiłem w niego wzrok. Po chwili dostałem także sztućce. Chwyciłem je niepewnie w swoje dłonie i zabrałem się za danie. Nie wiem dlaczego, lecz się spieszyłem.
- Dziękuję - zwróciłem się w stronę kobiety, gdy ostatni kawałek zniknął na dobre z talerza.
- Nie ma za co - odparła z uśmiechem.
Odsunąłem się od stołu. Mężczyzna wstał i podszedł do mnie. Zaczął odwijać bandaż. A mnie pochłonęły własne myśli. Kiedyś moje zmysły zgasną na zawsze, a ja miałem wrażenie, że stanie się to dość szybko.



Sam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz