31 paź 2017

Od Ezequiela do Holland

   Zamrugałem. Byłem prawie pewien, że tą kobietę już gdzieś widziałem przynajmniej raz lub dwa. Przez całe swoje życie naoglądałem się już dużo. A ona wyglądała tak, jakby ujrzała właśnie skrawek koszmaru, który ja śniłem niemal co dnia. Śmierć. Martwe ciała. Intrygi. Ich ceny, konsekwencje.
   Świeżo upieczeni nadnaturalni albo łowcy właśnie tak wyglądali; pachnący strachem, z przyspieszonym tętnem i potem skraplającym się na skroniach. Jej oblicze wyraźnie pobladło, jakby ów widok odessał z niej niemal całą jej krew. Nadal posiadała w sobie tą pierwotną śmiertelność, więc nie uznałem ją za nic, co by stanowiło zagrożenie. Uśmiechnąłem się w ten swój uroczy, powalający płeć piękną sposób.
- Mogę panią zaprowadzić. - zaproponowałem, udając obojętność poprzez wzruszenie ramionami. - To doprawdy nie daleko stąd.
   Skinęła nieśmiało głową, po czym dała się poprowadzić w znacznie inną uliczkę od tej, co ona sama poszła. Wzrokiem intensywnie taksowałem ją od dobrych m i n u t, aby móc pojąć, co było przyczyną takiej gwałtowności. Nie miała pojęcia, na kogo wpadła. Nie miała zielonego pojęcia, co za świat stykał się z jej codziennością, żyjąc w cieniu i żywiąc się tym, co właśnie czuła. A ja? Moim zadaniem było wyniszczanie tego, co zbytnio wychylało się z szeregów. Tego, czego łowcy czy antynadnaturalni nie potrafili pokonać. Broń ostateczna powołana przez najwyższy chór serafinów. Ród, którego prawie nie poznałbym w swoim życiu od strony ojca.
- Nazywam się Ezequiel Varcas. - przedstawiłem się po znacznie dłuższej ciszy, by dać jej czas ochłonąć i poobserwować spokojne otoczenie, za co rzuciła mi szybkie spojrzenie pełne wdzięczności. - Co panią sprowadza do tego miasta?
   Ostrożne, bezpośrednie pytanie. Delikatna ciekawość. Nic nadzwyczajnego, równie dobrze mógłby ją o to spytać sprzedawca, albo mechanik. Tutaj wszyscy się znali. Nie było zbyt wielu nowych, bowiem szybko się adaptowali. San Lizele pochłaniało wszystko na swojej drodze, albo pozwalając temu przetrwać, albo wręcz przeciwnie. Jedno z najspokojniejszych miast rządzonych przez mniej lub bardziej krwiożercze istoty, zależnie od tego, kto, z kim i dlaczego. Jeżeli pochodziła z wielkiej aglomeracji, będzie musiała znacznie się poprzestawiać.
- Holland Roden. - odpowiedziała mi lekko, jednak nadal w niektórych nutach jej głos się łamał. Była bardzo delikatna. Młoda, piękna, drobna i delikatna. Niedoświadczona, słaba i od razu rzucająca się w oczy przez kolor swoich włosów. - Właściwie to... Sztuka.
   Sprytna zuchwałość ukrywająca chwilę zawahania. Prawda leżała znacznie głębiej, a ja po pierwszym kwadransie przebywania z nią na oczach tak wielu gapiów mogłem równie dobrze strzelać w ciemno. Musiałbym ją obserwować w znacznie większej ilości sytuacji, by postawić na którąkolwiek z dróg prowadzących do jej tajemnicy. Pytanie brzmiało: Czy było to potrzebne? Miałem mnóstwo innych rzeczy na głowie, nie pałętanie się za młodocianą, nową śmiertelniczką. Mimo to było w niej coś, co chciałem poznać. Przebadać. To nie była już tylko lekarska ciekawość.
- Fascynujące. - przyznałem z lekkim rozbłyskiem oczu. -W czym dokładnie się specjalizujesz?
- Malarstwie.
   Reszta drogi upłynęła nam na rozmowie o gruncie niczyim, jakim było właśnie powyższe hobby, albo właściwie pasja, sądząc po zaangażowaniu młodej kobiety w nasz dialog. Pozwoliłem jej po sobie poznać w tym fachu po sobie nie tylko znawcę, ale... Ja sam również nazywałem to czymś więcej, niż tylko hobby, chociaż o wiele bardziej ciągnęło mnie w stronę muzyki. Śpiewu. Gry na instrumentach. Oddechu Stwórcy.
- Jesteśmy już na miejscu. - przyznałem w końcu, stając pod wielkim budynkiem z czerwonym, neonowym krzyżykiem. Holland omiotła go wzrokiem, jakby zła na siebie, że nie potrafiła go samodzielnie odnaleźć. - Nie martw się, pierwszy dzień zawsze jest dość... Ciężki.
   Tym razem to ona lekko wzruszyła ramionami.
   Perfekcjonistka...? Zaczynała mnie coraz bardziej interesować. W żadnym stopniu nie przypominała zamkniętej w sobie Aurayi, która nie zaznała w życiu aż tyle rzeczy, co ona, będąc jedynie człowiekiem.
- Gdybyś czegoś potrzebowała... W sensie, pomocy. - szybko naprostowałem, widząc jej pytający wzrok zielonych oczu. -Musisz wiedzieć, że jestem detektywem silnie współpracującym z policją, lecz bardziej na własną rękę. Bardziej jednak jestem... Lekarzem. Pracuję w prosektorium.
- Studiowałeś medycynę? - zupełnie zapomniała o pierwszej części zdania, a potem ostatnim słowie. To chyba był strzał w dziesiątkę.
-Tak. Na Harvardzie. - uśmiechnąłem się słabo, wspominając tamte lata pełne pracy niezbyt... Dobrze. Natychmiast to spostrzegła i odnotowała, dlatego jej reakcja nieco przygasła. Podałem jej swój numer na w razie czego, a ona pokiwała głową, zapisując go.
- Miło było cię poznać, Holland. - podałem jej dłoń pod koniec naszego spotkania, a ona dość nieśmiało dała mi ją zamknąć na swojej, znacznie mniejszej.
   Gdzieś głęboko we mnie tliło się światełko nadziei, że nie będzie musiała tego wykorzystywać, iż będzie całkowicie bezpieczna. Druga część mnie życzyła jej wszystkiego, byle żeby móc zareagować. Weszła spokojnie do szpitala, a kiedy zamykały się za nią rozsuwane, szklane drzwi, widziałem, jak się wzdrygnęła, otoczona tym zapachem... Leków. Środków higienicznych.
   Śmierci.
   W dzisiejszych czasach spotykamy ją równie często niczym przechodnia na ścieżce do pracy. Jest to dość niepokojące, ale... Czy tak nie było od zawsze? Ruszyłem w drugą stronę miasta, gdzie pod restauracją na przeciw komisariatu miałem zaparkowany swój samochód. Włożyłem ręce do kieszeni długiego, czarnego płaszcza, którego kołnierz nastroszyłem na tyle, by zakrywał co najmniej połowę mojej twarzy. Kiedy minąłem tą samą uliczkę, ujrzałem pełznące cienie pomiędzy budynkami. Wiedziałem co to było, jeszcze zanim je widziałem. Dwójka wendio pomykała w stronę szpitala. Po tropie Holland, kompletnie ignorując moją obecność i mój trop obok niej. Albo byli tak zdesperowani, albo głupi, skoro sądzili, że ich nie wyczułem. Z drugiej strony mogli po prostu zmierzać w tamtą stronę, a to ja miałem jakieś napady lękowe.
   Postanowiłem na w razie czego pobiec z powrotem do miejsca, w którym ją zostawiłem.


Holland?
Przepraszam, że tak długo ;-;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz