31 paź 2017

Od Ezequiela do Coleen

  Delikatnie, bardzo delikatnie muskałem raz po raz usta kobiety, w której bezpowrotnie i bez opamiętania zakochiwałem się coraz bardziej. Nie potrafiłem przestać, rozkoszując się słodyczą, jej dziecinną lekkością. Za każdym dotykiem, patrzyłem prosto w jej oczy, nadal nie do końca mogąc uwierzyć, że mi na to pozwalała.
  Wkrótce poprowadziłem ją do głębszego wnętrza mojej willi, przechodząc przez ogromny hol z kandelabrem ze srebra, na którym paliły się prawdziwe świece. Coleen pochłaniała łakomym i przede wszystkim ciekawskim wzrokiem greckie kolumny korynckie, podtrzymujące sklepienie bardzo, bardzo wysoko w górze, pełne plafonów oraz reliefów wypukłych przedstawiających aniołki i tym podobne, skrzydlate, pyzate istotki, co podtrzymywały niezwykłe sklepienie. Schody z marmuru pięły się wysoko w górę, zdobione po bokach wazonami z chińskiej porcelany pełnymi blado różowych róż. Pod naszymi stopami posadzka prezentowała się w czarno białe romby nachodzące na siebie z niezwykłą precyzją. Lśniła mocno, odbijając blask świec. Na tym poziomie w ramach z białego złota były tylko lustra, dając optycznie jeszcze większe powiększenie tego pomieszczenia. Nie był jednak to jedynie zabieg dekoracyjny, powiedzmy, że lubiłem patrzeć przed siebie, a widzieć również to, co działo się za mną... Zwłaszcza w tamtym miejscu, gdzie moja czarnowłosa czarownica dość często odprawiała rytuały. 
- Witaj w moim małym domku letnim. - wymruczałem jej do ucha, gryząc lekko płatek. 
   Coleen zarumieniła się nie tylko na mój gest, ale przede wszystkim na skromne nazewnictwo, które zdecydowanie nie odzwierciedlało rzeczywistości.
- Skoro to zaledwie domek... - urwała, nadal rozglądając się pełna emocji wypisanych na twarzy. - To jak wygląda pałac?
   Przygryzłem wargę. To było jednocześnie ogóle, ale z drugiej strony bardzo intymne, pytanie. Dla mnie. Zwłaszcza dla mnie.
- Pokażę ci. - obiecałem cicho, mruczącym głosem. - Pałac większy, niż kiedykolwiek świat byłby w stanie ogarnąć.

   Tymczasem udaliśmy się do jadalni na pierwszym piętrze, której szklane drzwi od razu otwierały się na gości po pokonaniu schodów. Dwuskrzydłowe wejście oplatały chryzantemy w barwach indygo, albo purpury, bladoróżowe róże nieco im ustępowały, gdzieniegdzie prezentując swoje nadal niebezpieczne, dumne kolce. Długie, prostokątne wnętrze było wyłożone dywanem perskim o kolorze ecru, a jasny stół w stylu ludwikowskim był rzeźbiony w lwie łapy na każdym łączeniu. Warto nadmienić, iż nie miał środka; wewnątrz zamiast drewna znajdowało się szkło, a tam potężne akwarium z rzadkimi okazami ryb w pastelowych, bądź intensywnych odcieniach szerokiej gamy barwnej. Ściany z bieli pokryte były rzadkimi, prywatnymi gobelinami, zrobionymi na zamówienie. Wysokie, potrójne okna były niezakryte akurat przez intensywnie beżowe kotary związane po bokach złotymi sznurami, więc wpuszczały srebrzyste promienie księżyca w pełni oraz gwiazd. 
- Jest reprezentacyjny... Prawie według planu mojego ojca. Niektóre rzeczy pozmieniałem, wydawały się na te czasy już zbyt przestarzałe. Niektóre ulepszyłem. Ale całokształt jest jego.
- Twój ojciec...?
- Nie żyje. - odpowiedziałem na niezadane pytanie. - Chciał wybudować go w Irlandii, gdzie się urodził. Zgromadził na to ogromne fundusze za swoich lat świetności, ale nie dożył dnia, w którym wezwałby chociaż architekta, by sprawdził, czy jego rysunki są na pewno prawidłowe. To miała być niespodzianka dla mojej matki na rocznicę. Nie zdążyłem nawet go poznać.
   Mówiłem to bez większego smutku, czy żalu, raczej tak, jakbym opowiadał historię pradziadka podczas II wojny światowej. Albo kogokolwiek starszego. Mimo to Coleen powiedziała:
- Przykro mi. - i ścisnęła mnie mocniej za rękę.
- Nie ma po co. Jestem w nim drugi raz w moim życiu. - uśmiechnąłem się słabo. - Nie umiem patrzeć na niektóre detale i nie wyobrażać sobie ich, jak na nie reagują, kiedy przechodzą przez te korytarze. Ten dom jest pełen ich w niemal każdym miejscu, a ja miałem się w nim wychować.
   Głos na chwilę uwiązł mi w gardle. Spojrzenie Coleen było pełne współczucia. Przymknąłem oczy, nie chcąc go do końca widzieć przez moją męską dumę.
- Chciałem ci go pokazać po części dlatego, żeby je wymazać i stworzyć własne wspomnienia. 
   Pokiwała głową w powadze, w końcu ciągnąc mnie w stronę stołu, na którym stały na tacy dwa puchary pełne czekolady, bitej śmietany i jej ukochanych pianek. Zasiedliśmy obok siebie w niemal niczym nie zmąconej ciszy, aż nie zaczęliśmy siorbać, ani mlaskać ze smakiem, śmiejąc się z tego, jak bardzo przez swoje zachowanie nie pasowaliśmy do tej wytwornej jadalni... W pewnym momencie czekolada pociekła po brodzie mojej towarzyszki tego wieczoru, spływając po szyi w dość wymowny sposób. Widziała moje spojrzenie, bardzo skoncentrowane na jej ciele. Na kropli. Zafalowała zmysłowo rzęsami, sprawdzając albo zapraszając do tego, co kłębiło się w mojej głowie, być może nie do końca świadoma tego, co naprawdę zamierzałem zrobić. Nie potrzebowałem niczego więcej, by raz pozwolić sobie na znacznie więcej, niż dotychczas. Ująłem jej podbródek, by miała go skierowanego w stronę okien; chciałem zobaczyć, jak cienie układały się w jej wszystkich zagłębieniach, jak blask oświetlał jej oczy, gdy poprzez pocałunki, zlizywałem ów płyn jeszcze sprzed dekoltu. Pomruk, który wydobył się z głębi jej ciała świadczył o tym, jak bardzo jej się to podobało...

Coleen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz