Kilka minut jeszcze stałam na tym chodniku, patrząc na oddalającą się
sylwetkę mężczyzny przede mną. Dopiero gdy poczułam, jak coś wspina mi
się na nogę, tak jakby ożyłam, patrząc w dół. Luck zadzierając głowę w
górę i merdając tym swoim ogonem, patrzył się swoimi ciemnymi oczami
prosto w moje. Schyliłam się nieznacznie, by pogłaskać go za uszkiem.
Jednak z jego osoby zaraz przeniosłam się na Szekspir, która siedziała
na chodniku zwrócona do mnie tyłem. Czyżby już nie polubiła Arona? W
sumie to możliwe przecież już na starcie pomylił ją z samcem… Biedna
psinka.
- Szekspir, nie złość się. Przecież wiesz, że łatwo jest się pomylić, a
on pierwszy raz cię na oczy widział… Jak będziemy w studiu, to dam ci
przekąskę, dobrze? - próbowałam jakoś ją namówić… Bo miło by było,
jakbyśmy w końcu przyszły do tego studia fotograficznego na kolejną
sesję! Pominę fakt, że mieliśmy być pół godziny po siedemnastej i powoli
zbliża się ta godzina… Jeśli już nie jest. Pociągnęłam za jej smycz,
jednak ona tylko odwróciła do mnie swój pysk, nawet się nie ruszając…
Westchnęłam, odchylając głowę do tyłu. I wtedy poczułam, jak znowu ktoś
mnie ciągnie. Dwójka moich towarzyszy chyba w końcu zmądrzała, bo oboje
ruszyli się z chodnika i ciągnęli mnie przed siebie. Zaśmiałam się,
uśmiechając i zaraz znowu szliśmy w stronę tego dużego piętrowego
budynku przed nami. I teraz błagałam w myślach, by Szekspir znowu nie
wyczuła jakiejś wiewiórki, za którą chciałaby pobiec… Głównie dlatego,
że nie chcę naprzykrzać się drugiej osobie tego dnia w ciągu jednej
godziny. A poszliśmy tylko na przerwę do parku między jedną sesją a
drugą! Poprawiłam swoją czarną torebkę na ramieniu, popychając szklane
drzwi przed siebie. Już od razu w oczy rzuciły mi się najróżniejsze
tablice ze zdjęciami jakichś osób oraz lada za którą siedziała młoda
dziewczyna, pewnie gdzieś w moim wieku, aktualnie rozmawiająca przez
telefon. Palcem wskazała mi tylko na schody i pokazała mi pięć palców.
Pokój numer 5 na piętrze? Skinęłam głową, robiąc krok na pierwszy
schodek.
- Lily! - usłyszałam za sobą czyjś męski głos. Odwróciłam się, widząc za
sobą postać Georga. Luck już chciał jak najszybciej do niego podbiec,
by się przywitać. Ochrzani mnie za spóźnienie? A może jednak zdążyłam?
Powiedzcie, że to drugie…
- Spóźniłaś się - rzekł, stojąc na środku pomieszczeniu i zakładając swoje ręce na torsie. Czyli jednak to pierwsze…
- Szekspir znowu zobaczyła wiewiórkę, jak wracaliśmy - wytłumaczyłam,
odgarniając swoje blond włosy do tyłu. - Plus Luck postanowił zwalić
pewnego mężczyznę z nóg swoją osobowością… - dodałam, patrząc się na
małego labradora. Ten tylko odpowiedział mi mrugnięciem swoich oczu na
wzór pięciokąta i kilkoma machnięciami ogona. Czarnowłosy mężczyzna
westchnął, przejeżdżając dłonią po swojej twarzy. Chyba jest zmęczony…
Jeśli dobrze pamiętam, to przed piętnastą mówił coś o zebraniu rodziców
wczoraj w szkole Lucy.
- Chodź, wszyscy już czekają - powiedział, podchodząc i zaraz mnie
wyprzedzając. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie, sama się wspinając po
schodach na górę. Gdy moi towarzysze również znaleźli się na piętrze,
ruszyłam za połową wystającej sylwetki Goerga z jakiegoś pokoju.
Wychyliłam się zza ściany, widząc już ustawiony biały plan zdjęciowy z
różnymi lampami, urządzeniami i toaletkami, gdzie zwykle kosmetyczki
urządzają modelki. Wtedy cała piątka ludzi, co tam była, zwróciła się w
moją stronę. Już widziałam te zniecierpliwione ich spojrzenia. Aż tak
długo po czasie przyszłam…?
- Czy panna Lily będzie mogła w końcu stanąć na planie? Chcę
przypomnieć, że w propozycjach do sesji mamy dużo innych ładniejszych i
wyższych dziewczyn - pewien mężczyzna z czerwonymi włosami i aparatem na
szyi najwyraźniej miał mi coś do zarzucenia. Już czuję, że to będzie
bardzo ciężka sesja…
***
- Zmęczyłam się! - wyznałam, opadając na kanapę, która stała na
korytarzu. Luck zaraz poszedł w moje ślady, robiąc sobie z moich kolan
posłanie. Cwaniak...
- Odwieźć cię do domu? - zapytał Georg, poprawiając swój czerwony
krawat. Czemu zawsze musi się tak oficjalnie ubierać… Choć mogłabym go w
sumie zrozumieć. Wyjęłam swój telefon z torebki, którą miałam przy
sobie. Wtedy się obudziłam, szeroko otwierając swoje oczy.
- Za piętnaście dwudziesta?! - zawołałam. Westchnęłam ciężko,
przykładając swoją dłoń do czoła. Piętnaście minut na zebranie czterech
liter, dwójki psów i dojście do Gracji…
- Czyli tak? Bo wiesz… trochę pada i niezbyt chciałbym, byś zmoknęła
razem z Szekspirem i Luckiem - wyznał. Spojrzałam na niego z dołu,
jednak jego twarz była jak z kamienia.
- Wybacz, Georg, ale nie dzisiaj. Umówiłam się z pewnym Aronem, którego
wcześniej zaczepił Luck - odpowiedziałam, w końcu wstając na swoje nogi.
Zastukałam kilka razy obcasem, próbując zniwelować ból pięty. W końcu
te białe botki, co miałam na sobie, nie należały do takich wygodnych,
ale skąd mogłam wiedzieć, że aż tyle będę w nich chodzić? To miał być
lekki dzień!
- Do jutra, Georg - pożegnałam się z czarnowłosym, stając na palcach i
składając nikły pocałunek na jego policzku. - Pozdrów Lucy! - dodałam
jeszcze, po czym skierowałam się w dół schodów, by wyjść z tego
przeklętego studia fotograficznego. Jednak i tak musiałam czekać tę
wieczność, zanim moje pieski z nich zeszły. Aż się cieszyłam, że w domu
też takie są i poniekąd ćwiczą… Gdy w końcu znajdowaliśmy się pod
budynkiem, trochę moknąc, z rozczarowaniem zauważyłam, że piętnaście
minut już minęło, a ja nadal nie byłam w drodze do umówionego miejsca
spotkania z Aronem. Nie muszę się już martwić, że się spóźnię, bo już
tak będzie, super. Rozejrzałam się w końcu, idąc w lewo. Aż żałuję, że
dzisiaj nie wzięłam ze sobą parasolki… Przed przejściem dla pieszych
szybko posprawdzałam obie strony jezdni, po czym przeszłam. Znajdowałam
się już naprzeciwko Gracji. Popchnęłam drzwi do środka, słysząc
charakterystyczny dla tego miejsca dzwoneczek. Na szczęście ani
Szekspir, ani Luck nie mieli ochoty szczekać na jego dźwięk, co pewnie
ucieszyło nie tylko mnie, ale też i ludzi siedzących w środku. A
nawiasem mówiąc, to trochę ich było i nie wiem, czy to przez to, że
chcieli ot tak, napić się kawy, czy raczej ze względu na deszcz.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, widząc na końcu przy ścianie sylwetkę
poznanego mi dzisiaj mężczyzny. Jest już… Szłam w jego stronę,
zatrzymując się idealnie przed stolikiem.
- Długo już czekasz? - spytałam.
- Z dziesięć minut - odpowiedział, odrywając swój wzrok od jakże
interesującej ściany i przeniósł go na mnie. - Co? Pogoda zaskoczyła? -
uśmiechnął się pod nosem. Spojrzałam na swoje trochę mokre włosy,
odgarniając je do tyłu. Odwzajemniłam jego uśmiech.
- Tylko trochę - zaśmiałam się, odsuwając krzesło naprzeciwko Arona i siadając na nim.
Aron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz