29 paź 2017

Od Arona do Lily

Wróciłem do domu o 16. Było cholernie dużo pracy w sklepie. Niby prosty punkt sprzedaży, a wszystkie zamówienia były dzisiaj na mojej głowie. Gdzie reszta, to jest czterech pracowników i kierownik, się podziali?! Kiedyś rzucę tę robotę… mniejsza. Nareszcie jestem już w domu i… Co to za dzwonek? Kur… by zapiał…. czego oni chcą?
- Czego?! - zapytałem agresywnie.
- Aron, słuchaj. Zapłacę ci podwójnie za nadgodziny. Musisz przyjść - mówił spokojnie mój przełożony.
- Cały poprzedni tydzień nawalałem jak wół. Czego oczekujesz szefie?
-Ten nowy to kompletna porażka… musisz mu pomóc. Pomylił już  trzecie zamówienie dzisiaj. Przypominam, że cię zmienił.
- Pomylić trzy zamówienia w godzinę to wyczyn. Pogratuluj mu szefuńciu. Ma zadatki na pracownika miesiąca -zakpiłem do telefonu. Osoba po drugiej stronie słuchawki wyraźnie się zaśmiała.
- Wiesz, że ten tytuł należy się tobie. Za ile będziesz?
- Nie wiem. Zastanowię się. Jeszcze nie zdecydowałem czy się ruszę z domu.
- Dasz radę na 17? Dzięki wielkie!
Rozłączył się. Dupek. Nie lubię go. No ale mój portfel jest w krytycznym stanie po zrobieniu opłat. Gdzie zostawiłem płaszcz? Chyba w przedpokoju. Czas się podnieść. Spojrzałem tylko na małe pudełko leżące na skraju kanapy. Zapalę jak wrócę…
Szybkim krokiem wyszedłem z mieszkania i szybkimi skokami zszedłem po schodach. Zaczęło wiać. Dobrze wiedziałem, że pogoda się zmieni. Jeszcze dzisiaj zacznie padać. W kościach czuję, że minuty przed dwudziestą. Ten nowy musi być strasznym kretynem. Przecież na dokumentach wszystko jest napisane. Kto, co, na kiedy zamówił. Zapasy zielonego mi się kończą. A mój ostatni dealer wylądował na komisariacie. Popytam wieczorem w knajpie. Może wypiję piwo, dwa, ewentualnie zaleję się w trupa. Wszystko zależy od tego, ile będę musiał przesiedzieć w… poczułem zderzenie.
- Uwaga pod nogi! - usłyszałem kobiecy głos
- Co? - spojrzałem na blondynkę. Robiąc kolejny krok jak coś zaplątało się między moimi nogami. Niestety było już za późno. Potknąłem się o jakiegoś psa. Super dzień. Wylądowałem na lewym boku, by nie przygnieść szczeniaka.
- Strasznie przepraszam za niego...
- Spoko. Dawno się o nic nie potknąłem - pogłaskałem małego labradora. Nie lubię psów. Może dlatego, że nie mam czasu by się jakimś zająć?
- Em… Przepraszam bardzo, może pan wstać? - wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Na pana to trzeba mieć wygląd i pieniądze. Ale dziękuję za troskę - wstałem bez jej pomocy.
- Przesadza pan… Jednak chciałabym to jakoś wynagrodzić, w końcu nie codziennie można spotkać się twarzą w twarz z chodnikiem przez zwykłego szczeniaka… Jestem Lily
- Dobrze, że możemy przejść na “ty”. Aron. Miło poznać - odpowiedziałem z nieszczerym uśmiechem. Jedyne co mnie trzyma obok niej to niechęć do pracy - Z chęcią bym dłużej pogadał ale muszę lecieć. Ktoś na mnie czeka.
Gdy chciała coś powiedzieć, drugi pies, na którego kompletnie nie zwróciłem uwagi wyrwał jej się wraz ze smyczą. Poleciał jak wściekły. Złapałem dziewczynę w talii żeby nie upadła
- Hej, ten chodnik jest mój! - posłałem jej kolejny nieszczery uśmiech. Ona jednak była skupiona na psie. Może to i lepiej.
- Szekspir, wracaj! - krzyknęła w stronę uciekającego czworonoga.
- Szekspir? Śmieszne imię jak dla psa.
- Mi tam pasuje.
- Idę go złapać… szybko biega skurczybyk.
Chwalmy Pana za to, że ten pies uciekł. Może jak go jej oddam, to się odczepi. Zacząłem najpierw truchtem, a po chwili przyspieszyłem. Nie powiem, złapanie tej istoty o krótkich nóżkach było poniekąd wyzwaniem. Z drugiej strony niezła zabawa. Lily kilka razy się zaśmiała. Ma bardzo ładny uśmiech… Gdy w końcu udało mi się złapać jej pupila wręcz podskoczyła z radości. Skąd tyle radości w tak małej osobie?  
- Przesyłka do rąk własnych. Pani Lily proszona jest o odbiór psa imieniem “Szekspir”!
- Właściwie to psinki o imieniu Szekspir
- Czemu nazwałaś suczkę takim imieniem?
- Gdy ją dostałam to czytałam również jeden jego utwór
- Rozumiem - wyjąłem telefon i spojrzałem na godzinę. 15 minut po siedemnastej - wybacz Lily ale serio muszę lecieć! Jestem spóźniony!
- Czekaj! Mogłabym cię przynajmniej zaprosić na jakąś herbatę lub kawę? Tak w ramach przeprosin za psy...
- Spoko, tylko szybko powiedz gdzie. O 20 będę już wolny!
- No to… może w Gracji? Jest tutaj niedaleko, dosłownie za rogiem
- Trafię. Do zobaczenia! - czyżbym jej posłał prawdziwy uśmiech? Ciężko było mi go nie odwzajemnić.
Szybkim krokiem udałem się w stronę sklepu. Raczej już nic nie mogło mi zepsuć tego dnia.


Lily?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz