Świętując moje małe zwycięstwo, uśmiechnąłem się do Ashlynn mimo, że raczej nie darzyła mnie chociażby naparstkiem sympatii. Teoretycznie nie powinienem zadawać się z łowcą, który dzień wcześniej trzymał nóż na moim gardle, ale to już inna sprawa. W ty momencie raczej nie planowała w głowie sposobu, w jaki odbierze mi życie, bynajmniej taką miałem nadzieję.
Mogłaby wykazać chociaż odrobinę wdzięczności za uratowanie jej syna, bo centrum miasta - bynajmniej dzisiaj - nie było dla niego zbyt bezpiecznym miejscem. Nie chciałem i nie zrobiłem nic złego, no może poza wybiciem okna, ale w słusznym celu! Inaczej pewnie błądziłaby teraz wśród ludzi, wypytując wszystkich o małego chłopca, albo słusznie udałaby się na policję, w momencie gdy ten był całkowicie bezpieczny w swoim domu.
- Nie musisz mnie lubić - zacząłem, jednak zaraz mi przerwała.
- I nie zamierzam.
- W porządku, rozumiem. - Kiwnąłem głową. - Jedna kawa.
- Jedna kawa. - Powtórzyła, chcąc dać mi do zrozumienia, że mam nie liczyć na kolejną. W momencie, gdy chciałem coś jej odpowiedzieć, do pokoju wpadł szeroko uśmiechnięty Toby z dwoma plastikowymi samochodzikami w rękach.
- Sam! Pobawisz się ze mną jeszcze? - Podbiegł do mnie, podając mi jeden z pojazdów.
- A co jak znowu przegram wyścig? - Zrobiłem smutną minę, a chłopiec zaczął się śmiać.
- Musisz spróbować!
- Skarbie, Pan musi już iść. - Wtrąciła się Ashlynn.
- Ale dlaczego?
- Musi iść do pracy. Zaraz się z tobą pobawię. - Uśmiechnęła się ciepło, miała naprawdę ładny uśmiech, pod warunkiem, że uśmiechała się do swojego syna. Mi obrywało się raczej tymi ironicznymi, złośliwymi i uśmiecham się, ale zrób coś nie tak, to cię zabiję.
- Ale ty jesteś dziewczyną - westchnął, opuszczając nisko ręce - Dziewczyny nie bawią się samochodami.
- Niektóre się bawią. - Wzruszyła ramionami i ukucnęła obok Toby'ego.
- Ale..
- Żadnego "ale" skarbie, zmykaj do pokoju i zaraz do ciebie przyjdę - powiedziała, a chłopiec podniósł wzrok na mnie.
- Saaaaam! Proszę! - Spojrzał na mnie, wyginając usta w podkówkę. Co ja mogłem zrobić, skoro Ashlynn chciała jak najszybciej pozbyć się z mnie z jej mieszkania? W sumie po części jej się nie dziwiłem, w końcu jakiś obcy facet przywiózł jej dziecko do domu, wybił szybę i teraz siedzi w jej kuchni.
- Może dasz nam pięć minut? - Zerknąłem na nią, marszcząc brwi. Wątpiłem, że się zgodzi, a nawet byłem tego pewny, jednak nie mogłem patrzeć na tą smutną minę. Ashlynn pokiwała przecząco głową, co najpewniej było już jej ostateczną decyzją, więc postanowiłem nie dyskutować na ten temat.
- Zróbmy szybki wyścig na stole, zgoda? - Spytałem Toby'ego. - Nie mogę spóźnić się do pracy.
- Dobra! Ja chcę niebieskie auto! - zawołał, podając mi czerwone i biegnąc na drugi koniec stołu.
- Czyj pierwszy spadnie, ten wygrywa?
- Taak! - krzyknął radośnie, przygotowując swój pojazd do wyścigu. Chłopiec policzył do trzech i głośno zakomunikował start. Mój samochodzik jechał na tyle wolno, że nawet nie spadł ze stołu i skazał mnie na przegraną.
- Wygrałem! - Podskoczył w miejscu, wyrzucając ręce w górę.
- Świetnie ci poszło. - Zawtórowałem i wyciągnąłem rękę, a Toby przybił mi piątkę.
- Nie martw się, następnym razem na pewno wygrasz. - Uśmiechnął się, podnosząc autko z podłogi. Ashlynn odchrząknęła głośno, jednocześnie zwracając na siebie uwagę i komunikując mi, że mam już stąd wyjść.
- Do zobaczenia, Toby. - Uśmiechnąłem się, czochrając krótkie włosy chłopca.
- Pobawimy się jeszcze kiedyś?
- Jasne, że tak. Teraz muszę iść do pracy, się obiecuję, że jeszcze się pobawimy. - Toby wykrzywił usta w szerokim uśmiechu, a ja wstałem z miejsca.
- Idź do pokoju, już do ciebie idę, dobrze? - Ashlynn zwróciła się do syna, który przystał na jej prośbę i zniknął gdzieś w swoim pokoju.
- Sobota, trzynasta, kawiarnia na Houston? - Uniosłem brwi, stając obok niej. - Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz do tego czasu.
- Jakże bym śmiała. - Uśmiechnęła się ironicznie, podchodząc i otwierając mi drzwi.
- Spokojnie, sam potrafię - zaśmiałem się.
- Nie wątpię - mruknęła pod nosem.
- Naprawdę zapłacę za tą szybę.
- Daj spokój, idź już - westchnęła.
- Więc, do zobaczenia, Ashlynn. - Uśmiechnąłem się i zawołałem jeszcze do małego. - Cześć, Toby!
- Pa! - Odkrzyknął, wybiegając na chwilę z pokoju.
~~*~~*~~
Przez resztę tygodnia byłem wręcz zawalony pracą. Nie miałem ani chwili wytchnienia, brałem na siebie naprawdę dużo i ledwo sobie z tym radziłem. Dwoje lekarzy z mojego wydziału zachorowało i zostałem sam, oczywiście znaleźli kogoś na zastępstwo, ale jest to chirurg z innego szpitala i ma małe problemy z odnalezieniem się w nowym miejscu oraz dogadaniem się z resztą naszego "zespołu".
Od jakiegoś miesiąca tak czy siak mam dwa, a nawet trzy razy więcej roboty i to nie ze względu na choroby moich współpracowników. Liczba wypadków różnego rodzaju gwałtownie wzrosła i niestety utrzymuje się na bardzo dużym poziomie. Mowa tu nie tylko o tych samochodowych, ale głównie o napadach z użyciem broni. Za około czterdzieści procent z nich odpowiadają nadnaturalni. Nie mam pojęcia co się dzieje, przecież to też po części ludzie, a niektórzy zaczynają zachowywać się jak zwierzęta. Bardzo często trafiają do nas łowcy i osobniki różnych ras, to coś jak narastająca wojna pomiędzy nimi. Zawsze jakaś była, ale z biegiem dni wzmaga ona na sile. Chcą nawzajem się wykończyć, a cierpią na tym również niewinni obywatele tego miasta. Sam nie czuję się do końca bezpieczny, nie mam tylu umiejętności, co większość nadnaturalnych, ale i tak całkiem dobrze sobie radzę.
Moja dzisiejsza zmiana trwała od godziny czwartej nad ranem do jedenastej. Kolejną zaczynałem jakoś przed osiemnastą i miała trwać ona do północy. Halo? Gdzie czas na sen? Gdzie czas na życie? Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo i moi współpracownicy szybko wrócą, bo inaczej się wykończę. Dotarłem do domu kilkanaście minut przed południem i pierwsze co poszedłem wziąć prysznic. Oczywiście wcześniej wyciszyłem telefon, odrzucając od siebie możliwość wezwania do szpitala. Mają tylu lekarzy, a jak zwykle ciągają do wszystkiego mnie, bo wiedzą, że na pewno się zgodzę. Nie studiowałem medycyny z przymusu, robiłem to bardziej z przyjemności, coś w stylu "powołania". Uwielbiam tą pracę, mimo że jest bardzo męcząca, a w ostatnim czasie.. jest jeszcze gorzej. Świadomość, że wielu przypadkach ratuje się ludzkie życie jest nie do opisania. Zdarzają się przypadki, gdy pacjent umiera podczas operacji, to naprawdę oddziaływuje na ludzką psychikę, dlatego nie wszyscy nadają się do takiej pracy.
Przebrałem się i dopiero wtedy zetknąłem na wyświetlacz telefonu. Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Dzięki Bogu! Odnalazłem numer Ashlynn i napisałem do niej.
S: Mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałaś.
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, bo dostałem ją zaledwie po kilku sekundach.
A: Niestety, ale miałam nadzieję, że ty zapomnisz.
Pokręciłem z uśmiechem głową. I sprawdziłem zegarek. Było za piętnaście pierwsza, więc musiałem się pospieszyć, żeby się nie spóźnić i jeszcze zajść po drodze do kwiaciarni. Bez kwiatów się nie obejdzie! Do stajni nie zdążę już zajechać.. znowu. Mam nadzieję, że w niedzielę nic ważnego mi nie wypadnie i będę mógł spędzić tam większość dnia. Może wyłączę telefon?
Droga do kawiarni zajęła mi dosłownie 5 minut, a wizyta w kwiaciarni trwała zdecydowanie dłużej. Całe szczęście, że oba budynki były bardzo blisko siebie, więc nie musiałem się spieszyć z wyborem kwiatów. Ostatecznie postawiłem na nieduży bukiet złożony z róż i bzów. Orientując się, że zostały mi dokładnie dwie minuty, zapłaciłem i pospiesznie udałem się do umówionej kawiarni.
Mogłaby wykazać chociaż odrobinę wdzięczności za uratowanie jej syna, bo centrum miasta - bynajmniej dzisiaj - nie było dla niego zbyt bezpiecznym miejscem. Nie chciałem i nie zrobiłem nic złego, no może poza wybiciem okna, ale w słusznym celu! Inaczej pewnie błądziłaby teraz wśród ludzi, wypytując wszystkich o małego chłopca, albo słusznie udałaby się na policję, w momencie gdy ten był całkowicie bezpieczny w swoim domu.
- Nie musisz mnie lubić - zacząłem, jednak zaraz mi przerwała.
- I nie zamierzam.
- W porządku, rozumiem. - Kiwnąłem głową. - Jedna kawa.
- Jedna kawa. - Powtórzyła, chcąc dać mi do zrozumienia, że mam nie liczyć na kolejną. W momencie, gdy chciałem coś jej odpowiedzieć, do pokoju wpadł szeroko uśmiechnięty Toby z dwoma plastikowymi samochodzikami w rękach.
- Sam! Pobawisz się ze mną jeszcze? - Podbiegł do mnie, podając mi jeden z pojazdów.
- A co jak znowu przegram wyścig? - Zrobiłem smutną minę, a chłopiec zaczął się śmiać.
- Musisz spróbować!
- Skarbie, Pan musi już iść. - Wtrąciła się Ashlynn.
- Ale dlaczego?
- Musi iść do pracy. Zaraz się z tobą pobawię. - Uśmiechnęła się ciepło, miała naprawdę ładny uśmiech, pod warunkiem, że uśmiechała się do swojego syna. Mi obrywało się raczej tymi ironicznymi, złośliwymi i uśmiecham się, ale zrób coś nie tak, to cię zabiję.
- Ale ty jesteś dziewczyną - westchnął, opuszczając nisko ręce - Dziewczyny nie bawią się samochodami.
- Niektóre się bawią. - Wzruszyła ramionami i ukucnęła obok Toby'ego.
- Ale..
- Żadnego "ale" skarbie, zmykaj do pokoju i zaraz do ciebie przyjdę - powiedziała, a chłopiec podniósł wzrok na mnie.
- Saaaaam! Proszę! - Spojrzał na mnie, wyginając usta w podkówkę. Co ja mogłem zrobić, skoro Ashlynn chciała jak najszybciej pozbyć się z mnie z jej mieszkania? W sumie po części jej się nie dziwiłem, w końcu jakiś obcy facet przywiózł jej dziecko do domu, wybił szybę i teraz siedzi w jej kuchni.
- Może dasz nam pięć minut? - Zerknąłem na nią, marszcząc brwi. Wątpiłem, że się zgodzi, a nawet byłem tego pewny, jednak nie mogłem patrzeć na tą smutną minę. Ashlynn pokiwała przecząco głową, co najpewniej było już jej ostateczną decyzją, więc postanowiłem nie dyskutować na ten temat.
- Zróbmy szybki wyścig na stole, zgoda? - Spytałem Toby'ego. - Nie mogę spóźnić się do pracy.
- Dobra! Ja chcę niebieskie auto! - zawołał, podając mi czerwone i biegnąc na drugi koniec stołu.
- Czyj pierwszy spadnie, ten wygrywa?
- Taak! - krzyknął radośnie, przygotowując swój pojazd do wyścigu. Chłopiec policzył do trzech i głośno zakomunikował start. Mój samochodzik jechał na tyle wolno, że nawet nie spadł ze stołu i skazał mnie na przegraną.
- Wygrałem! - Podskoczył w miejscu, wyrzucając ręce w górę.
- Świetnie ci poszło. - Zawtórowałem i wyciągnąłem rękę, a Toby przybił mi piątkę.
- Nie martw się, następnym razem na pewno wygrasz. - Uśmiechnął się, podnosząc autko z podłogi. Ashlynn odchrząknęła głośno, jednocześnie zwracając na siebie uwagę i komunikując mi, że mam już stąd wyjść.
- Do zobaczenia, Toby. - Uśmiechnąłem się, czochrając krótkie włosy chłopca.
- Pobawimy się jeszcze kiedyś?
- Jasne, że tak. Teraz muszę iść do pracy, się obiecuję, że jeszcze się pobawimy. - Toby wykrzywił usta w szerokim uśmiechu, a ja wstałem z miejsca.
- Idź do pokoju, już do ciebie idę, dobrze? - Ashlynn zwróciła się do syna, który przystał na jej prośbę i zniknął gdzieś w swoim pokoju.
- Sobota, trzynasta, kawiarnia na Houston? - Uniosłem brwi, stając obok niej. - Mam nadzieję, że o mnie nie zapomnisz do tego czasu.
- Jakże bym śmiała. - Uśmiechnęła się ironicznie, podchodząc i otwierając mi drzwi.
- Spokojnie, sam potrafię - zaśmiałem się.
- Nie wątpię - mruknęła pod nosem.
- Naprawdę zapłacę za tą szybę.
- Daj spokój, idź już - westchnęła.
- Więc, do zobaczenia, Ashlynn. - Uśmiechnąłem się i zawołałem jeszcze do małego. - Cześć, Toby!
- Pa! - Odkrzyknął, wybiegając na chwilę z pokoju.
~~*~~*~~
Przez resztę tygodnia byłem wręcz zawalony pracą. Nie miałem ani chwili wytchnienia, brałem na siebie naprawdę dużo i ledwo sobie z tym radziłem. Dwoje lekarzy z mojego wydziału zachorowało i zostałem sam, oczywiście znaleźli kogoś na zastępstwo, ale jest to chirurg z innego szpitala i ma małe problemy z odnalezieniem się w nowym miejscu oraz dogadaniem się z resztą naszego "zespołu".
Od jakiegoś miesiąca tak czy siak mam dwa, a nawet trzy razy więcej roboty i to nie ze względu na choroby moich współpracowników. Liczba wypadków różnego rodzaju gwałtownie wzrosła i niestety utrzymuje się na bardzo dużym poziomie. Mowa tu nie tylko o tych samochodowych, ale głównie o napadach z użyciem broni. Za około czterdzieści procent z nich odpowiadają nadnaturalni. Nie mam pojęcia co się dzieje, przecież to też po części ludzie, a niektórzy zaczynają zachowywać się jak zwierzęta. Bardzo często trafiają do nas łowcy i osobniki różnych ras, to coś jak narastająca wojna pomiędzy nimi. Zawsze jakaś była, ale z biegiem dni wzmaga ona na sile. Chcą nawzajem się wykończyć, a cierpią na tym również niewinni obywatele tego miasta. Sam nie czuję się do końca bezpieczny, nie mam tylu umiejętności, co większość nadnaturalnych, ale i tak całkiem dobrze sobie radzę.
Moja dzisiejsza zmiana trwała od godziny czwartej nad ranem do jedenastej. Kolejną zaczynałem jakoś przed osiemnastą i miała trwać ona do północy. Halo? Gdzie czas na sen? Gdzie czas na życie? Mam nadzieję, że nie potrwa to zbyt długo i moi współpracownicy szybko wrócą, bo inaczej się wykończę. Dotarłem do domu kilkanaście minut przed południem i pierwsze co poszedłem wziąć prysznic. Oczywiście wcześniej wyciszyłem telefon, odrzucając od siebie możliwość wezwania do szpitala. Mają tylu lekarzy, a jak zwykle ciągają do wszystkiego mnie, bo wiedzą, że na pewno się zgodzę. Nie studiowałem medycyny z przymusu, robiłem to bardziej z przyjemności, coś w stylu "powołania". Uwielbiam tą pracę, mimo że jest bardzo męcząca, a w ostatnim czasie.. jest jeszcze gorzej. Świadomość, że wielu przypadkach ratuje się ludzkie życie jest nie do opisania. Zdarzają się przypadki, gdy pacjent umiera podczas operacji, to naprawdę oddziaływuje na ludzką psychikę, dlatego nie wszyscy nadają się do takiej pracy.
Przebrałem się i dopiero wtedy zetknąłem na wyświetlacz telefonu. Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń. Dzięki Bogu! Odnalazłem numer Ashlynn i napisałem do niej.
S: Mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałaś.
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, bo dostałem ją zaledwie po kilku sekundach.
A: Niestety, ale miałam nadzieję, że ty zapomnisz.
Pokręciłem z uśmiechem głową. I sprawdziłem zegarek. Było za piętnaście pierwsza, więc musiałem się pospieszyć, żeby się nie spóźnić i jeszcze zajść po drodze do kwiaciarni. Bez kwiatów się nie obejdzie! Do stajni nie zdążę już zajechać.. znowu. Mam nadzieję, że w niedzielę nic ważnego mi nie wypadnie i będę mógł spędzić tam większość dnia. Może wyłączę telefon?
Droga do kawiarni zajęła mi dosłownie 5 minut, a wizyta w kwiaciarni trwała zdecydowanie dłużej. Całe szczęście, że oba budynki były bardzo blisko siebie, więc nie musiałem się spieszyć z wyborem kwiatów. Ostatecznie postawiłem na nieduży bukiet złożony z róż i bzów. Orientując się, że zostały mi dokładnie dwie minuty, zapłaciłem i pospiesznie udałem się do umówionej kawiarni.
Ashlynn?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz