1 gru 2017

Od Ashlynn do Sama

Przechyliłam lekko głowę, spoglądając z czułością na Tobiasa, który witał się właśnie z retriverem pani Scottlee, miłej staruszki, która miała go przypilnować do mojego powrotu z umówionego spotkania. Spotkania na które nie miałam najmniejszej ochoty. Spotkania z totalnym idiotą. Innego określenia nie potrafiłam na to znaleźć, a może nawet nie próbowałam tego zrobić, bo to idealnie pasowało do Samuela. Podczas pierwszego spotkania miał ochotę zabić mnie za to, że pozbyłam się jego znajomej, a jakiś czas później pomaga mojemu synowi i zaprasza mnie na kawę. Więc albo cierpi na rozdwojenie jaźni, albo jest po prostu głupi.
Westchnęłam ciężko, przeglądając się jeszcze pospiesznie w jednym z luster wiszących w holu i z ulgą stwierdziłam, że nie wyglądam na kobietę, która zgodziła się na spotkanie z wariatem. Wyglądałam... normalnie. A przynajmniej nie było po mnie widać, że właśnie zmierzam na wymuszone spotkanie. Pomachałam swojemu odbiciu i z nadzieją, że mężczyzna może jednak nie przyjdzie do kawiarni, ruszyłam w kierunku czekającej na mnie taksówki. Mój samochód stał u mechanika, dlatego musiałam zaufać kierowcy "publicznych" linii.
- Gdybym panu zapłaciła, spowodowałby pan wypadek, w którym "przypadkiem" bym zginęła? - mruknęłam pod nosem, niekoniecznie chcąc, by mężczyzna mnie usłyszał. Jednak - jak można było się spodziewać, moje słowa dotarły do jego uszu.
- To dość duża prośba - spojrzał na mnie w lusterku. - Powód jest pewnie równie duży?
Westchnęłam.
- Szczerze mówiąc, tak. Był pan kiedyś na spotkaniu z kimś, kogo najchętniej zrzuciłby z dachu najwyższego wieżowca?
- Nie.
- No właśnie. A ja muszę na nie iść. Zostałam zmuszona.
Z miejsca kierowcy dobiegł mnie cichy śmiech, który - gdyby mężczyzna miał wyższy głos - mógłby przypominać chichot.
- Długo się znacie?
Z trudem powstrzymałam się przed przewróceniem oczami. Gdyby ktoś mi jeszcze kilka dni temu powiedział, że umówię się z nadnaturalnym i w drodze na spotkanie będę o nim rozmawiać z obcym kierowcą, zaśmiałabym się mu w twarz i stwierdziła, że to absolutnie niemożliwe.
- Właściwie, widzieliśmy się dwa razy. Raz przez pięć minut, a powodem kolejnego spotkania był mój syn, którego znalazł i odwiózł do domu. Naprawdę długa historia.
Mężczyzna na chwilę spoważniał, skupiając swoje uwagę na jeździe.
- Nie jestem najlepszym doradcą jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, ale co ci szkodzi spróbować? W każdej chwili możesz uciec.


Westchnęłam głośno, przeczesując palcami po raz ostatni swoje włosy. Nieprzyjście na spotkanie byłoby wyrazem nietaktu z mojej strony oraz powodem, dla którego Samuel mógłby próbować znowu nachodzić mnie w domu. Albo mojego syna. A na zbliżenie się do Tobiasa nie mogłam pozwolić.
Nie planowałam spóźnienia, ale korki w San Lizele potrafią być naprawdę uciążliwe. Nigdy nie można być pewnym, ile zajmie przejazd z jednego miejsca do drugiego. Spędziłam w taksówce ponad pół godziny i miałam jej dość. Mimo miłego towarzystwa starszego pana, nie zamierzałam wracać do wnętrza jakiegokolwiek pojazdu przez najbliższą godzinę.
Zaczęłam rozglądać się po kawiarni w poszukiwaniu nadnaturalnego, a kiedy mój wzrok w końcu na nim spoczął, nagle zapragnęłam obrócić się na pięcie i odjechać stąd jak najszybciej. Nawet taksówką.
- Przepraszam za spóźnienie, korki - odparłam, jakby to wszystko tłumaczyło.
- Nie ma sprawy, zdarza się - wyciągnął bukiet kwiatów w moją stronę. Był nieduży, ale naprawdę śliczny. Jasne róże kontrastowały ładnie z jasnofioletowymi i białymi bzami. - Dla ciebie.
Nie pozostało mi nic innego, jak lekko się uśmiechnąć, chociaż w myślach wyrzucałam je do kosza. Nie dlatego, że mi się nie podobały. Dlatego, że były od niego.
Usiedliśmy przy oszklonej ścianie, wychodzącej na park miejski. Po zamówieniu napojów zapadła niezręczna cisza.
- Więc... czym się zajmujesz? - spróbowałam zagaić rozmowę, typowym pytaniem o zawód. Sam wyraźnie się rozluźnił.
- Jestem chirurgiem.
- Chirurgiem? Wow. Ja za to mam własną kawiarnię. Do tego, jak sam wiesz, dorabiam sobie jako łowczyni, zabijając lekarzom znajomych - odchyliłam się lekko na krześle, z satysfakcją obserwując, jak Sam zaciska szczęki.

Samuel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz