20 lis 2017

Od Felixa do Michaela

Roześmiałem się, widząc, że Michael zrobił zrzut ekranu mojego snapa.
- Komuś się spodobało, hm? - mruknąłem do siebie.
Leżąca obok mnie Lady Makbet rzucił mi tylko jedno spojrzenie, znów zwijając się w kłębek. Z wiekiem robiła się coraz bardziej leniwa.
***
- Przeszliśmy! - wrzasnąłem do telefonu, gdy tylko Michael odebrał.
- To świetnie! Kiedy będziesz w domu?
- Za jakieś półtorej godziny. Chcesz przyjść?
- Pewnie.
Rozłączyłem się, z zadowoleniem układając się w siedzeniu autobusu.
- Doniosłeś już o wszystkim swojemu chłopakowi? - spytał Ryan, opadając na siedzenie naprzeciw mnie.
Przewróciłem oczami, doskonale wiedząc, że przed chwilą streszczał całość wydarzenia swojej dziewczynie. 
- Spadaj. Nie jest moim chłopakiem - odparłem, nakrywając się bluzą.
- A to nie jest przypadkiem jego bluza? - spytał, ze złośliwym uśmiechem.
Jęknąłem potępieńczo, naciągając kaptur na głowę.
- Jesteś okropny, idź sobie.
- A więc to jego bluza! - parsknął i uciekł przed moim butem.
Idiota. Oczywiście, że to bluza Michaela, nie mam aż tak wielkich.
Wysiadłem z busa i ze słuchawkami w uszach ruszyłem w drogę powrotną do domu. Zastałem otwarte drzwi i silny zapach herbaty dobiegający z kuchni. Kiedy wszedłem do pomieszczenia, napotkałem Michaela ze spokojem parzącego herbatę.
- Marge mnie wpuściła - rzucił, odwracając głowę w moją stronę.
- Borze zielony, za dobrze się dogadujecie - jęknąłem, opadając na krzesło.
Moje stopy cierpiały. Bardzo cierpiały, tak jak kolana. Mikey przyjrzał mi się uważniej i uśmiechnął się lekko, unosząc brew.
- Musisz przestać kraść moje ubrania - powiedział, siadając naprzeciw mnie.
- Nie wyglądasz, jakby ci to przeszkadzało. Ale spoko, masz ją.
 Podałem mu bluzę, zabierając się do swojej herbaty.
- Mógłbyś ją chociaż uprać - prychnął.
Wzruszyłem ramionami.
- To też nie wygląda, jakby ci przeszkadzało poprzednim razem - wyszczerzyłem się w niewinnym uśmiechu.
Zakrztusił się herbatą.
- Jesteś okropny!
- Zabawne, to samo powiedziałem dzisiaj Ryanowi - mruknąłem.
- Nie pierwszy, nie ostatni raz. Co powiedział?
- Coś o tym, że jesteś moim chłopakiem. Ale mówi to non stop.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Lady Makbet, skacząc na stół.
- Czeeeeeść, słońce! - pisnąłem, wyciągając ręce do kotki.
Zamruczała, gdy podrapałem ją za uchem.
- Kto był dobrym kotkiem, no kto? Tak ty, tak ty - mruczeliśmy oboje.
Michael obserwował nas tylko z lekkim uśmiechem na twarzy.
***
- Więc... W sumie to chciałem ci to powiedzieć, wiesz, od kiedy wiem, że jesteś aniołem, no nie? - powiedziałem.
Siedzieliśmy na łóżku Michaela, w jego pokoju. Był już grudzień i nasza relacja osiągała najdziwniejsze wyżyny frustracji po obu stronach, połączonych z niechęcią zepsucia tego, co mieliśmy, przynajmniej z mojej strony. Około trzy tygodnie temu brat Mikeya wygadał się, kiedy byłem u nich. I od słowa do słowa, wydobyłem z przyjaciela prawdę. Okazało się, że jest aniołem. Początkowo wydawało mi się to kompletnie nierealne, ale pokazał mi skrzydła i wyjaśniły się te wszystkie kwiaty. Byłem trochę zły, że nie powiedział mi wcześniej, ale sam nie mogłem  go winić. Bądź co bądź ukrywałem swoją kocią stronę... aż do teraz.
- Powinienem się był przyznać wcześniej, ale wydawało mi się to nie na miejscu.
- Felix? Wszystko okej? - spytał zaniepokojony Mikey.
Skinąłem głową.
- Nie jestem człowiekiem.
- To wiem. Twoja aura była inna, niż ludzka.
Zdębiałem, gapiąc się na Michaela zaskoczony.
- I nic nie powiedziałeś? Nie chciałeś wyjaśnień?
- Stwierdziłem, że i tak mi kiedyś powiesz. Więc, czym jesteś? Tylko mi nie mów, że jakimś demonem albo czymś, nie róbmy tutaj Zmierzchu.
Parsknąłem nerwowym śmiechem.
- Nie, spokojnie, daleko mi do demona. Jestem kotołakiem. Jak większość mojej rodziny.
Uniósł brwi.
- Wow.
- W sumie, to chyba najlepiej będzie, jak ci pokażę - mruknąłem.
Skupiłem się na moment i już po sekundzie, przed Michaelem siedział chudy, czarny kot, z wielkimi uszami nieco cofniętymi do tyłu w niepewności.
- O. Mój. Boże. Jaki uroczy! - pisnął Mikey, wyciągając dłoń, by mnie pogłaskać.
Zjeżyłem się, sycząc. Bez przesady, okej? Musze mieć do siebie jakiś szacunek.

Michael?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz