5 gru 2017

Od Holland do Leona

Odłożyłam Wichrowe wzgórza na półkę i rozejrzałam się po pełnym chaosu pomieszczeniu. Na stoliku stało kilka brudnych kubków i resztki z wczorajszego obiadu, po podłodze walały się skarpetki i różne inne elementy garderoby, które właśnie powinny znajdować się w szafie lub koszu na pranie, a na samym środku tego zamieszania stoi on - Hieronim. Kot nie robił sobie większego problemu z otaczającego go bałaganu, ale mnie zaczynał już trafiać szlag. Sama do tego doprowadziłam swoim ostatnim nierozgarnięciem. Mój stan psychiczny gwałtownie się pogorszył, po kilku dziwnych i zaskakujących sytuacjach. W końcu nie co dzień znajduje się ludzkie zwłoki. Najbardziej zaskakujące w tym wszystkim było to, że zmierzałam w całkiem innym kierunku. Szłam prosto do sklepu, droga nie była ani trochę skomplikowana, a... znalazłam się na drugim końcu miasta, między dwoma wielkimi kamienicami. W jednym z zaułków leżał nieprzytomny mężczyzna w ogromnej kałuży krwi. Nie zdążyłam mu się dobrze przyjrzeć, bo z moich ust mimowolnie wydobył się przeraźliwy krzyk. Jakim cudem przeszłam siedem kilometrów, gdy do sklepu miałam jakieś pięćset metrów? Nawet nie odczułam długości drogi, że idę w złym kierunku, zorientowałam się dopiero wtedy, gdy zatrzymałam się przy martwym ciele. Musiałam wytłumaczyć policji, co tam robiłam, a powiedzenie, że szłam do sklepu na drugim końcu miasta nie było chyba najlepszym rozwiązaniem.
Coś się dzieje, a ja wciąż nie wiem co. Wątpię, że to tylko moje problemy z głową i mam wrażenie, że nigdy takowych nie miałam. Te wszystkie lęki, nerwice, wszelkie zaburzenia - albo miało to głębszy sens, albo po prostu zaczynałam całkowicie świrować. Tu zdecydowanie za wiele rzeczy się zgrywało, by mógł być to wymysł tylko mojej głowy. Istnieje coś, o czym ludzie nie mają pojęcia. Świat, w którym wszystko odbywa się według innych zasad, a ja jestem jego częścią.
Jezus Maria! Holland! Chyba musisz po raz kolejny odwiedzić lekarza.
Pokręciłam głową, chcąc wyzbyć się z niej wszystkich tych myśli. 
- Okej, może lepiej tu posprzątam. - Wzięłam głęboki wdech i obserwowałam, jak kot z ogromną niechęcią opuszcza pomieszczenie. Nienawidził sprzątania, nie wspominając już o morderczej maszynie zwanej odkurzaczem. 
~~*~~*~~
Wbrew pozorom posprzątanie całego mieszkania nie zajęło mi zbyt wiele czasu, bo uporałam się z tym w zaledwie godzinę. Hieronim oczywiście przez cały czas chował się pod moją kurtką wiszącą w garderobie, a gdy przeniosłam się tam, szybko obrał nowe, ulubione miejsce do chowania się, czyli lodówkę. Nie mam pojęcia jakim cudem udaje mu się na nią tak sprawnie i szybko wskoczyć. 
Zerknęłam na zegarek wiszący obok wejścia do pokoju, wskazywał dokładnie siedemnaście po czwartej. Odetchnęłam ciężko i zgarnęłam ze stolika nocnego gruby zeszyt poświęcony moim bazgrołom, bo inaczej nie można tego nazwać. Miałam całą masę kartek pozamykanych w praktycznie każdej szufladzie znajdującej się w moim mieszkaniu. Tam były bardziej "wyczynowe" rysunki, ten zeszyt służył mi tylko do gromadzenia pomysłów i pustego szkicowania - całkowicie z nudów. Rozsiadłam się wygodnie na sofie i włączyłam telewizor, nigdy nie lubiłam rysować w ciszy, a obejrzenie dziennych wiadomości miało też swoje plusy. Gdy tylko rozległ się dźwięk, Hieronim zadowolony z faktu, że zakończyłam sprzątanie, wrócił i ułożył się na poduszce obok mnie. 
Otworzyłam zeszyt na pierwszej czystej stronie i zaczęłam stawiać pierwsze kreski, kompletnie nie wiedząc, co chcę zrobić. Ostatecznie wyszło drzewo. Przyjrzałam mu się uważnie, jednak nie było w nim nic, a nic wyjątkowego, najzwyklejsze na świecie drzewo. 
W pewnym momencie pewna informacja w telewizji zwróciła szczególnie moją uwagę. 
"Z ostatniej chwili! Mężczyzna popełnił samobójstwo w parku niedaleko szpitala. Wciąż nie wykluczamy obecności osób trzecich."
Zmarszczyłam brwi, przyglądając się dobrze znanemu mi budynkowi szpitala. Po chwili kamera zwróciła się w stronę drzewa, na którym została już tylko lina wisząca na jednej z gałęzi. Odruchowo przyłożyłam dłoń do otwartych z przerażenia ust. 
Wzięłam do ręki zeszyt otwierając go na odpowiedniej stronie i przystawiłam go do ekranu telewizora. Drzewo, które namalowałam było wręcz identyczne. Przekręciłam kilka stron i... połowa zeszytu zapełniona była tą samą rośliną. Nie przypominam sobie, bym wcześniej je rysowała, jednak fakty mówią same za siebie.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył, a od razu zawtórowało mu silne kołatanie serca. Cała sytuacja zaczęła mnie przerażać. Może to tylko przypadek? Przecież często bywałam w tym szpitalu, po prostu to drzewo mogłam.. nie wiem... widywać przez okno? 
Odłożyłam zeszyt na podłogę, łapczywie nabierając powietrze do ust. Hieronim wyczuwając moją nagłą zmianę nastroju podszedł bliżej i położył się na moich kolanach, cicho pomrukując. Wyciągnęłam drżącą dłoń i delikatnie pogłaskałam kota po grzbiecie, chcąc choć trochę się uspokoić. 
Nie mam zielonego pojęcia, co jest ze mną nie tak, ale.. muszę się tego dowiedzieć. Zbieżność losu? Przypadek? Aż tyle razy? Wizyta u psychiatry być może by mi pomogła, ale znając życie znów przepisze mi tonę tabletek, po których i tak nic się nie zmienia. Chociaż z czasem zaczynam wątpić, że to ze mną jest coś nie tak, a raczej to świat ma ze sobą jakiś problem. Przejrzałam tonę różnych for internetowych, z nadzieją, że cokolwiek naprowadzi mnie na odpowiedni trop, jednak jak wiadomo internet nie jest najdoskonalszym źródłem wiedzy i jedyne co znalazłam, to wypowiedzi ludzi wierzących w zjawiska paranormalne, przeplatane schizofrenią i innymi zaburzeniami.
Szczerze przyznam, że wypożyczyłam nawet z biblioteki bestiariusz, który zaraz odłożyłam, bo po kilku pierwszych stronach miałam dość takich bzdetów. Zaczęłam się obawiać, że wariuję.
- Pójdę... do muzeum - szepnęłam pod nosem, zdejmując kota z kolan. Często zdarzało mi się odwiedzać pobliskie muzeum, zwykle chodziłam tam razem z wielkim szkicownikiem i zatrzymywałam się przy pojedynczych obrazach. Każde takie odwiedziny dawały mi całą masę inspiracji na nowe rysunki, a często też siadałam naprzeciwko dzieł i odwzorowywałam je w swoim zeszycie. Odprężało mnie to, całkowicie pogrążałam się w sztuce, nie zważając na wszystkie inne problemy.
Pospiesznie wrzuciłam portfel, komórkę, szkicownik i kilka ołówków do torebki i naciągnęłam na nogi czarne botki. Hieronim wyszedł mi na pożegnanie i nie odchodził, dopóki nie otworzyłam drzwi. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, zauważyłam kota siedzącego na parapecie, z którego zeskoczył dopiero wtedy, gdy wyjeżdżałam z parkingu. 
~~*~~*~~
Weszłam do budynku muzeum i po kupieniu biletu od razu zmierzyłam w stronę moich ulubionych obrazów. Od kilku dni dotarło tu kilka nowych prac, które też koniecznie musiałam obejrzeć, jednak to dopiero w drugiej kolejności.
Jako pierwszy moją ofiarą padł obraz Zdzisława Beksińskiego noszący tytuł Pełzająca śmierć. Jeżeli się nie mylę był to polski malarz, a w większości jego obrazów dominował motyw śmierci, samotności, ciężko było doszukać się w nich jakiejkolwiek symboliki.. Podobno nie miał zbyt łatwego życia. 
Spędziłam nad tym dziełem około godziny, a i tak nie udało mi się wykonać całej pracy w moim szkicowniku. Skupiłam się głównie na samej postaci śmierci, ale jednocześnie nie chciałam omijać elementów drugiego planu. Przeszłam w głąb muzeum omijając kilka pejzaży i portretów, aż natrafiłam na całkiem nowe obrazy.
Każdemu z nich poświęciłam sporo uwagi, jednak najbardziej zainteresował mnie jeden z nich, chciałam dowiedzieć się o nim czegoś więcej, więc poczekałam aż grupa zwiedzających podjedzie bliżej, by móc posłuchać przewodnika.
Chwilowo musiały mi wystarczyć tylko moje spostrzeżenia. Znajdowała się na nim kobieta z szeroko otwartymi ustami tak, jakby coś mówiła, a raczej krzyczała. Wokół niej leżało kilkanaście ludzkich zwłok, a z uszu ludzi ciekła krew. Niektórzy z nich wyglądali inaczej niż ludzie, jedni mieli spiczaste uszy, inni kły, owłosienie na całym ciele. Od głównej postaci rozchodził się czerwony i niebieski blask, który mógł symbolizować niebo i piekło lub jej połączenie z nimi. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na to, że po jej policzkach spływają łzy. Miałam mały problem z interpretacją całego dzieła, autor był nieznany, a tytuł brzmiał Banshee. 
Odczekałam jeszcze chwilę, aż grupa zbliżyła się i wsłuchałam się dokładnie w opisy każdego z obrazów. Niecierpliwe czekałam na właśnie ten, jednak w tym momencie większość uznała, że chce przez chwilę samodzielnie poprzyglądać się dziełom. Westchnęłam zrezygnowana i otworzyłam szkicownik, chcąc uchwycić kilka elementów obrazu.
Dopiero po chwili spostrzegłam, że ktoś również mu się przygląda. Zerknęłam w bok i zobaczyłam - jak mniemam - przewodnik, czego domyśliłam się po jego plakietce z imieniem Leon przyczepionej do koszuli.
- Przepraszam, co wiadomo o tym obrazie? - Zagadnęłam, ponownie przyglądając się dziełu.
- Autor nie jest do końca znany, jednak wiemy, że pochodził z Irlandii i bardzo interesował się mitologią irlandzką, czego dowodzi między innymi tytuł - odpowiedział, przyglądając się kobiecie na obrazie.
- Banshee? - Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc.
- W mitologii irlandzkiej była to zjawa w kobiecej postaci, najczęściej zwiastująca śmierć w rodzinie. Usłyszenie jej krzyku, lamentu miało oznaczać, że niedługo ktoś umrze.
- Dz-dziękuję - odpowiedziałam, nawet nie wiedząc czemu się zająknęłam. Banshee. Ciekawe.



Leon? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz