5 gru 2017

Od Dae-Younga do Kathleen

- Nie jestem szczeniakiem - mruknąłem niezadowolony, idąc za nią. Wieczór z pewnością nie toczył się tak jak chciałem. Najpierw dziewczyna mi ucieka, z niewiadomego powodu, potem jakiś cholerny wampir mnie śledzi a na koniec przyleźli łowcy. Bo tylko ich mi brakowało.
- Trzeba się było nie plątać po tym barze - syknąłem.
- Żartujesz sobie? To ty wszedłeś na nasze terytorium, głupi szczeniaku - skrzyczała mnie szeptem. Nie wiedziałem, że tak się da. Przewróciłem oczyma i złapałem jej nadgarstek. Od razu chciała się wyszarpnąć.
- Nie prowokuj mnie - zagroziła. - I tak już masz przejebane - stwierdziła ze wściekłym wyrazem twarzy.
- Jakbyście mieli prawo do polowania tutaj, tamci nie siedzieliby nam na karku - skwitowałem z kwaśną miną. Wyglądała już, jakby znowu miała się na mnie rzucić, ale kula, która wbiła się gdzieś w ścianę w pobliżu naszych głów to przerwała. Padliśmy na ziemię, uciekając w popłochu. Przeczołgaliśmy się dalej, zaraz wychodząc za ścianą i biegnąc w stronę lasu. Dość jasne było, że łowcy za nami podążali, choć chwilowo strzały ucichły. Znaleźliśmy się za jakimś ustępem skalnym a kobieta znów się na mnie rzuciła. Odkopnąłem ją brutalnie.
- Wszystko. Przez. Ciebie! - splunęła, łapiąc się za zranione, chyba postrzelone ramię.
- Trzeba było się nie pakować w nie swój interes! - wykrzyknąłem, zanim zacząłem odchodzić.
- Jeszcze nie skończyliśmy - krzyknęła, rzucając mi się na plecy. Złapała mnie w uścisku, nieco mnie podduszając.
- Nigdy więcej nie przyjdziesz tu polować - wycedziła przez zęby prosto do mojego ucha. - To nie nasza, a twoja wina, że ci goście tu przyleźli. My umiemy po sobie sprzątać - podsumowała i popchnęła mnie tak, że wylądowałem na ziemi. Kopnęła mnie dwa razy w plecy i zaczęła odchodzić. Wtedy z kierunku, z którego przyszliśmy usłyszałem krzyki. Znowu tamci, cholera. Wampirzyca chciała już kombinować ale z oceny odległości było jasne, że nie dałaby rady odejść niezauważona. Przysunęła się do ściany i westchnęła widząc mnie.
- Okej. Nienawidzimy się, ale jak obiecasz, że zostawisz nasze miejsce w spokoju, to możemy razem ich zdjąć - zaproponowała szeptem.
- Cóż za łaska. Pierdol się - odpowiedziałem. Poczułem po chwili, uderzenie w głowę, bardziej pacnięcie niż jakiś konkretny cios.
- Nie zachowuj się jak dziecko! - doszedł do mnie kolejny strofujący szept. Poważnie? Prychnąłem. Czy ona poważnie traktuje mnie jak dziecko po tym jak mi groziła?
- Standardowa przynęta i zajście od tyłu? - spytałem oblizując wargę. Leciała z niej krew. Kiedy kobieta przywaliła mi tak, żeby rozciąć mi wargę? Pokiwała głową.
- Ty jesteś przynętą - rzuciła i natomiast poszła w drugą stronę, żeby przygotować się do zajścia tamtych, nie czekając nawet aż coś powiem. Odwróciła się jeszcze, żeby mnie ponaglić i rzuciłem jej parę nienawistnych spojrzeń. Potem, biorąc głęboki wdech, wyszedłem zza skał, biegnąc, udając, że uciekam. Natychmiast w moim kierunku zaczęły lecieć kule. Osłaniałem się za drzewami jak tylko mogłem, pośpieszając tylko mentalnie dziewczynę. W końcu nadeszło to na co czekałem. W gronie tamtych rozległ się jęk i natychmiastowe zamieszanie. Zacząłem szybko biec w tamtym kierunku. Można było oszacować, że łowców było pięciu, a ona chyba zdążyła zdjąć dwóch, sądząc po wrzaskach tych żywych. Nieźle, przy pierwszym musiała być naprawdę cicha. Dopadłem jednego, który nie pilnował pleców, tak, że padł i trzeci. Poczułem kulę, która drasnęła się o moją łydkę. Jeden z facetów chybił, po tym jak wampirzyca na niego skoczyła i ukręciła mu kark. Został ostatni facet, na którego spojrzałem z krwawym uśmiechem. Mężczyzna, rozumiejąc porażkę i fatalną sytuację, w której się znalazł, zaczął się cofać, potykając się o zwłoki jednego z kumpli. Upadł prosto na nie, co od razu wykorzystałem. Trup pod nim odżył, co zaskoczyło chyba i dziewczynę, która zostawiła mi tego ostatniego gościa. Zombie od razu zabrał się za koleżkę, który konał we wrzaskach. Po chwili staliśmy pośród tych trupów, ubabrani krwią, w zupełnej ciszy. Spojrzałem na kobietę i poczułem, że brew mi się podnosi.
- Dobrze walczysz - wyrwało mi się. Rzuciła mi zmęczone spojrzenie.
- Ty to sprzątasz. Mam cię nigdy więcej nie zobaczyć - zagroziła mi raz jeszcze. Zajęczałem, mając nadzieję na ciekawszy wieczór, niestety tamta cholera była zbyt uparta i zapatrzona w siebie.
- Nie mam przy sobie akurat woreczka na zwłoki, zapomniałem, jak wychodziłem z nimi na spacer - rzuciłem z przekąsem i wskazałem na trupy. Jej mina zrobiła się zimna, kamienna wręcz.
- Nie wątpię, że mógłbyś je na taki zabrać - nawiązała do moich zdolności. Jakby to było ważne.
- Jutro ma tu nie być nawet kropli krwi. Nie mam problemu ze znalezieniem cię, a upewnię się, żeby następnym razem żadni łowcy mi nie przeszkodzili - rzuciła, odwracając się na pięcie i odchodząc. Popatrzyłem jeszcze przez chwilę, lecz po chwili nawet nieco lepszy wzrok przestał mi pomagać, a jej sylwetka zlała się z ciemnością. Przeniosłem wzrok na trupy, kombinując gdzie zabrać je na spacer.

Kathleen?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz