27 lut 2018

Od Scotta i Holland - konkurs zimowy

Scott
Dzisiejszy ruch w klinice zwierząt po raz kolejny nie pozwolił mi na wolny weekend. Całą sobotę spędziłem z psami, które padły ofiarą trutki rozsypanej po parku, a w niedzielę... robiłem dokładnie to samo, jednak tym razem pojawiło się też kilka kotów. Wróciłem do swojego mieszkania równo o godzinie ósmej wieczorem i jedyne o czym myślałem, to położyć się w łóżku i mieć nadzieję, że będę mógł w nim zostać do rana. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz naprawdę się wyspałem, zwykle dostawałem pilne telefony od Deatona, albo... kłaniały mi się uroki bycia alfą. Stado traktuję jak rodzinę, muszę się nimi opiekować i pod żadnym pozorem nie dopuszczę do tego, by cokolwiek im się stało. Cieszę się, że chcą prowadzić taki "styl życia" jak mój, dużo czasu zajęło mi przekonanie ich wszystkich, że wcale nie są potworami i mogą używać swoich nadnaturalnych umiejętności do tego, by pomagać tym, którzy nie są w stanie sami się obronić. Doskonale rozumiałem, że na początku jest ciężko, sam przez to przechodziłem, ale już jestem pewny, że to wcale nie przekleństwo, a dar pod warunkiem, że potrafi się go wykorzystać.
Włożyłem buty do szafki, a kurtkę powiesiłem na wieszaku przy drzwiach. Wszedłem głębiej do mieszkania i... coś nie było tak, jak powinno. Czułem czyjś zapach, co prawda był już mało intensywny, więc jego właściciel już jakiś czas temu musiał opuścić mój dom. Najgorsze było to, że nie byłem w stanie rozpoznać, kim był mój gość, na pewno nikt z moich znajomych, raczej udałoby mi się go zidentyfikować. Podążając na zapachem, doszedłem do jadalni, gdzie dopiero teraz spostrzegłem kopertę leżącą na stole. Zapaliłem światło i podszedłem bliżej, chcąc lepiej przyjrzeć się nowemu obiektowi i mieć pewność, że nigdzie w okolicy nie czai się nic niebezpiecznego. Wziąłem do ręki kawałek papieru i w pierwszej kolejności go powąchałem. Tak, to mój "gość" musiał ją zostawić, pachniała identycznie. List zapieczętowany był lazurowym woskiem ze znakiem róży, co z początku nie skojarzyło mi się z niczym dobrym. Rozerwałem brzeg papieru, wyjmując ze środka złożoną, niebieską kartkę. Na pierwszej stronie widniał kolorowy napis ZAPROSZENIE, nie do końca wiedziałem o co chodzi, bo raczej nie spodziewałem się żadnej uroczystości, na którą mógłbym zostać zaproszony. Rozłożyłem zaproszenie, dokładnie wczytując się w jego treść.

Mamy zaszczyt zaprosić
Sz.P. Scotta McCalla
wraz z osobami towarzyszącymi
na Bal Zimowy, który odbędzie się 
w dniu 28.02.2018 r 
w Pałacu Z Lodu.
Rozpoczęcie balu planowane jest o godzinie
osiemnastej.
Szczegóły dotyczące dojazdu do miejsca 
zostaną przekazane w najbliższym czasie.

W tym wszystkim zdziwił mnie najbardziej fakt, że nie były podane żadne dane nadawcy. Może to tylko jakiś żart? Jeżeli tak, to niezbyt trafiony. Nie było mi dane zastanowić się dłużej nad zaproszeniem, bo przerwał mi to dzwonek do drzwi. Podszedłem do nich, zaglądając uprzednio przez wizjer.
- Holland? - Nie ukrywam, że odrobinę zdziwiła i jednocześnie zaniepokoiła mnie jej wizyta, zwłaszcza, że była już tak późna pora. Przekręciłem zamek i otworzyłem drzwi. - Coś się stało? - Holland nie odezwała się, a jedynie uniosła rękę, zauważając, że trzymam w dłoni moje zaproszenie.
- Ty też to dostałeś? - Pomachała mi przed twarzą identyczną kopertą z taką samą pieczątką. - Brett, Lori, Theo i Rosalie również je mają.
- Myślisz, że...
- Że to pułapka? 
- Bardziej traktowałem to jako żart, ale... twoja teoria też jest całkiem niezła. - Zmarszczyłem brwi, wpuszczając dziewczynę do środka. 
- Orientowałam się trochę - zaczęła, wykładając się wygodnie na kanapie w salonie - i nie trafiłam jeszcze ja żadnego człowieka, który by to dostał. 
- Sugerujesz, że to jakieś "party dla nadnaturalnych"? - Trochę niepokoił mnie fakt, że zaproszone mogły zostać tylko osoby z w pewnym sensie drugiego świata. Od dłuższego czasu w mieście panował spokój, nikt nam nie zagrażał. Teraz zaczyna mnie to bardziej zastanawiać, może to właśnie była cisza przed burzą? 
- Coś w tym stylu. - Kiwnęła głową. - Scott, ogromny pałac z lodu nie powstaje tak szybko, tu musiały zadziałać dodatkowe moce. Nie ma szans, że zrobili to ludzie w ciągu.. tygodnia? 
- Nie pójdziemy tam - odpowiedziałem twardo i podszedłem do blatu, chcąc nalać sobie szklankę wody. 
- Oczywiście, że nie pójdziemy... pojedziemy. 
- Holland...
- McCall! Wyluzuj trochę. Nie wróci wszystkim trzeba doszukiwać się drugiego dna, może to serio zwyczajny bal w nadnaturalnym pałacu z nadnaturalnymi gośćmi - odpowiedziała, ciskając we mnie poduszką. - Ostatnio zbyt często używam słowa "nadnaturalne", przerasta mnie to wszystko. 
- Pozwól, że najpierw przebadam trochę sprawę tajemniczego pałacu z lodu i wtedy nad tym pomyślimy, okej? - Wiedziałem, że szukać informacji oraz, że najlepszym źródłem wiedzy w tym przypadku będzie Deaton. 
- Okej, ale masz to zrobić jak najszybciej. - Pogroziła mi palcem i podniosła się z kanapy. Przez dłuższą chwilę wlepiała wzrok w podłogę, a gdy już podniosła głowę, wydawała się bardzo czymś zaniepokojona. - Mogę zostać na noc w gościnnym? 
- Jasne. - Uniosłem delikatnie kącik ust. Wiedziałem, że Holland jest bardzo ciężko pogodzić się ze swoją odmiennością. Na niekorzyść działał fakt, że do końca nie wiedzieliśmy kim, a może czym jest. Jakaś nadprzyrodzona siła przyciągała ją do śmierci jak magnes, nie potrafiłem tego wyjaśnić, jednak Deaton był w trakcie "badania" umiejętności Holland. Miał swoje podejrzenia, ale nie chciał mi nic zdradzić, dopóki nie będzie miał stuprocentowej pewności i większej wiedzy odnośnie tej rasy. - Coś się dzieje?
- Ciągle mam koszmary, przestaję już sobie z tym radzić - westchnęła, chowając twarz w dłoniach. - Budzę się z krzykiem i.. ostatnio nawet zbiłam wazon.
- Lunatykujesz?
- Nie, po prostu krzyknęłam na tyle głośno, że mój ukochany, szklany wazon od babci rozbił się na tysiące drobnych kawałków, nawet nie udałoby się go skleić. - Pokręciła głową na boki, jakby chciała wytłumaczyć sama sobie, że to wydarzyło się naprawdę.

Holland 
Byłam naprawdę wdzięczna Scottowi za wszystko, co dla mnie robił. Wprowadził mnie trochę w świat nadnaturalnych, chociaż wciąż nie wiemy czym jestem i co najważniejsze, przyjął mnie do swojego stada. Był naprawdę wspaniałą osobą, troszczył się o nas wszystkich, jak o najbliższą mu rodzinę. Czasem odrobinę przesadzał ze swoją opiekuńczością, ale robił to tylko i wyłącznie dla naszego dobra.
Poszłam do pokoju gościnnego, w którym spałam już nie raz, ze względu na mój ostatni stan psychiczny i czując napływające w przerażającym tempie zmęczenie, pościeliłam pospiesznie łóżko. Gdy tylko się przebrałam i ułożyłam wygodnie... zaczęłam rozmyślać nad tym zagadkowym balem, chociaż kompletnie nie wiedziałam, co na ten temat myśleć. Postanowiłam dać Scottowi czas, żeby dowiedział się o tym czegoś więcej, chociaż i tak nie zamierzałam łatwo odpuścić.
Zmęczenie jak szybko przyszło, tak też szybko odeszło, zasnęłam dopiero nad ranem, gdy do pomieszczenia zaczęły wpadać pierwsze promienie słońca, a potem... obudziłam się, gdy Scott wrócił z pracy.
- Wyspałaś się? - Spytał, gdy tylko weszłam do kuchni, owinięta szczelnie niebieskim kocykiem. Po moim zaspanym i nieobecnym spojrzeniu sam wywnioskował, że miałam dość ciężką noc i... w sumie ciężki dzień. Rozpakował pospiesznie zakupy i usiadł przy stole. - Dowiedziałem się trochę o tym balu.
- Doprawdy? - Uniosłam brwi, siadając zaintrygowana naprzeciw niego.
- Tak, Deaton opowiedział mi, że co roku odbywa się tak zwany Bal Zimowy, na który zapraszane są osoby takie jak my.
- Jakoś nigdy nie słyszałam o ogromnym pałacu z lodu na obrzeżach miasta. - Zmarszczyłam brwi, nie widząc logicznego wyjaśnienia tej sprawy.
- Co roku jest to inne miejsce i inna forma.. imprezy, jeżeli można to tak określić. Jest raczej bezpiecznie, jednak często występują tam różne zamieszki.
- Co nie zmienia faktu, że tam pójdziemy, prawda? - Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że potwierdzi moje słowa. Scott westchnął ciężko, przez co od razu zaczęłam się obawiać jego odpowiedzi.
- Nikt ze stada się tam nie wybiera, ale...
- Ale?
- Ale jeżeli chcesz, możemy tam pójść - odpowiedział, uśmiechając się delikatnie.
- Naprawdę? - Uniosłam brwi, chcąc mieć pewność, że mówi prawdę, na co jedynie pokiwał głową. - Dziękuję! Dziękuję! Dziękuję!
Dosłownie rzuciłam mu się w ramiona, na co odpowiedział mi jego śmiech. Dlaczego tak bardzo chciałam tam iść? Nie wiem. Miałam przeczucie, że mogę się tam dowiedzieć czegoś więcej o sobie, o tym kim jestem.
~~~~
Kolejną noc spędziłam w mieszkaniu Scotta, gdyż ciągle nawiedzały mnie przerażające wizje. Tym razem udało mi się zasnąć, jednak co kilkanaście minut budziłam się z przeraźliwym krzykiem, a... nawet nie pamiętałam, co mi się śniło. Miałam już zdecydowanie dość takiego funkcjonowania, dobrze wiedziałam, że to nie tylko sprawa moich dodatkowych umiejętności, ale też dochodziły do tego zwyczajne, ludzkie choroby. Zbyt duże zamartwianie się szybko doprowadziło mnie do częstych lęków, ataków paniki, czy chociażby zaczątków depresji. Chciałam już rozwiązać zagadkę o swojej odmienności, jednak obawiałam się, że nie będzie to takie proste.
- Przyszedł list. - Usłyszałam głos Scotta, wchodzącego do pokoju. - Brak nadawcy, ale domyślam się od kogo.
Wygrzebałam się spod kołdry i usiadłam na łóżku, również zaciekawiona zawartością koperty. O dziwo było to podziękowanie za przyjęcie zaproszenia i dokładne informacje jak dojechać na miejsce oraz co ze sobą zabrać.
- Skąd wiedzieli, że przyjęliśmy zaproszenie?
- Nie mam pojęcia - odpowiedział - nawet nie wiemy, kto to organizuje.
Fakt, było to odrobinę niepokojące, ale Deaton powiedział, że to normalne wydarzenie, powtarzające się co roku, więc chyba nie mogła to być pułapka. Prawda?

Scott
Większość dnia spędziliśmy na mieście, w poszukiwaniu odpowiedniego ubioru dla Holland. Nie mogła się zdecydować między sukienką, a kombinezonem, chociaż nie były to jej jedyne zmartwienia. Najgorzej było, gdy przeszliśmy na dział z butami, tam dopiero rozpętało się piekło. Kręciliśmy się po całym centrum handlowym i przeszliśmy chyba wszystkie sklepy odzieżowe, aż w końcu coś wpadło w oko Holland.
- Co sądzisz o tej? - Spytała, dosłownie wybiegając z przymierzalni. Okręciła się wokół własnej osi, poprawiając materiał złotej sukienki. - Rozumiem, że masz już dość chodzenia po sklepach, ale proszę o szczerą opinię.
- Najlepsza ze wszystkich, jakie dzisiaj widziałem. - Uśmiechnąłem się szeroko, na co odpowiedział mi cichy śmiech dziewczyny.
- W takim razie lecę się przebrać, kupuję i wychodzimy. - Wróciła do przebieralni, a ja wreszcie mogłem odetchnąć z ulgą. Bal miał odbyć się dziś wieczorem, a ja niezbyt przejmowałem się tym, co na siebie założę. Wolałem ubrać coś wygodnego, bo nigdy nie wiadomo, co może się tam wydarzyć, chociaż wolałem być dobrej myśli.
Gdy Holland zapłaciła już za sukienkę, poszliśmy zjeść obiad na mieście, bo zostało nam naprawdę niewiele czasu, żeby wyjechać. Z chwili na chwilę poziom mojego niepokoju gwałtownie wzrastał, jednak nie chciałem dać tego po sobie poznać. Dopiero, gdy byliśmy w drodze na miejsce, podzieliłem się swoimi obawami z Holland.
- Bądźmy dobrej myśli - powiedziała tak, jakby chciała przekonać samą siebie. - Rosalie i Stiles też będą, dzwonili do mnie około godzinę temu.
- Czemu mi o tym nie powiedziałaś?
- Nie pozwoliłbyś im jechać. - Wywróciła oczami.
- Pozwoliłbym, a jeżeli nie, to na pewno dla ich dobra - westchnąłem, wlepiajac wzrok w asfalt przed nami. - Prosto?
- W lewo - odpowiedziała zerkając na mapę. - Już blisko.
Pałac w rzeczywistości był o wiele większy, niż mogło nam się wydawać z daleka. W całości wykonany był z lodu, co trochę mnie zaniepokoiło, a jednocześnie zaciekawiło. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, jednak wiedziałem, że muszę być blisko Holland, by w  razie potrzeby ją obronić.
Wysiedliśmy z samochodu, kierując się w stronę wejścia, gdzie czekali na nas Stiles i Rosalie. Nie odezwali się słowem, tylko pchnęli ogromne drzwi wejściowe. 
Z wnętrza uderzył nas silny podmuch wiatru, który zaraz ustał, a jego miejsce zastąpiło rześkie powietrze. Spojrzeliśmy po sobie, robiąc kilka kroków na przód i dopiero teraz zauważyłem drobne płatki śniegu, spadające jakby z wysokiego sufitu pałacu. Drzwi trzasnęły, chociaż żadne z nas nawet nie próbowało ich zamknąć. Teraz nie ma już odwrotu. W jednej chwili złapały mnie ogromne duszności, a każda próba złapania wdechu kończyła się na niczym. Przypominało mi to... atak astmy. Padłem na lodowaty parkiet, usilnie próbując łapać powietrze, jednak udało mi się to dopiero wtedy, gdy Stiles przystawił mi do ust inhalator, który uratował mnie przed uduszeniem. 
Nie miałem pojęcia, co się stało. Chorowałem na astmę przed przemianą, jednak po ugryzieniu wszystko się zmieniło. Wilkołakom nie towarzyszą żadne ludzkie choroby, więc... dlaczego teraz?
- Ja... ja nie mogę się przemienić - wydukałem, łapczywie łapiąc oddech. 


niestety czas nie pozwolił mi na dokończenie tej historii :<

1 komentarz: