7 kwi 2018

Od Aurayi do Ezequiela


               Jazda była niesamowitym uczuciem, choć otwarcie tego nie powiem. Zawsze słyszałam, że jeździectwo ma w sobie coś z wolności, można poczuć magię, kiedy galopuje się przez zielone łąki czy kwieciste wzgórza. Byłam przekonana, że jest mi to niepotrzebne. Ja swoją wolność miałam, kiedy wznosiłam się w powietrze, kiedy czułam wiatr we włosach i pomiędzy skrzydłami. Sądziłam, że jest to ten sam rodzaj wolności. Myliłam się. Co prawda na razie nie galopowałam, a jedynie wolnym truchtem jeździłam w kółko, nie zmienia to faktu, że było to coś dla mnie niezwykłego. Niecodziennego. Coś, o czym mogłam jedynie marzyć.
Zanim odpowiedziałam Edowi, spojrzałam jeszcze raz w kierunku klaczy, w jej wielkie i ufne oczy. Miałam wrażenie, że ona mnie rozumie. Co było absurdalne, bo to nie jest możliwe.
- Nie tak bardzo, jak sądziłam – odpowiedziałam w końcu, wracając spojrzeniem na mężczyznę – Ale nie wiem, czy chcę to kontynuować.
- Dlaczego?
- To dopiero początek. Już z samym wsiadaniem miałam problem. Naprawdę uważasz, że mogę być dobrym jeźdźcem? Ja w to raczej nie wierzę.
- To była dopiero pierwsza lekcja. Nie możesz wszystkiego oceniać po pierwszym razie. – mężczyzna skarcił mnie spojrzeniem. Podziwiam to, że wierzył, iż naprawdę mogę nauczyć się jeździć konno. – Chodź, odstawimy Miracle.
Ed znów kazał mi prowadzić klacz, dlatego z lekką niepewnością złapałam za jej wodzę. Bez żadnego więcej słowa udałam się za mężczyzną w kierunku wyjścia.
               Kiedy dochodziliśmy do stajni zaczął dzwonić mi telefon. Nie musiała patrzeć na wyświetlacz, aby domyślić się, kto dzwoni. Wiedziałam, że na dzisiaj koniec nauki, ale naprawdę w tym momencie byłam w stanie zgodzić się wsiąść jeszcze raz na siodło, niż wracać do domu. Wiedziałam, co mnie tam będzie czekać.
-Ed… - zaczęłam niepewnie. – Nie ma czegoś jeszcze do zrobienia? Nie wiem. Zdjąć to wszystko z klaczy, umyć ją. Cokolwiek.
Spojrzał na mnie lekko zaskoczony i zdzwiony.
- A co?
- A uwierzysz mi, jak ci powiem, że chce się dalej uczyć?
Mężczyzna już otworzył usta, chcąc zapewne prosić o jakieś wyjaśnienia, kiedy komórka znów mi zadzwoniła. Nie było potrzeba niczego więcej, aby zrozumiał, o co chodzi.
- W zasadzie, jeżeli chcesz, możesz się nią zająć. Będziecie ze sobą dość sporo czasu spędzać, więc nawet na dobre to wyjdzie. – stwierdził Ed i podszedł do mnie, aby wziąć ode mnie wodzę i poprowadził klacz przed stajnię i przywiązał ją do tego samego słupka, do którego była przywiązana, kiedy do niej przyszliśmy.
- Poczekaj tutaj. Wezmę tylko odpowiednie przybory i zaraz wracam.
Kiedy mężczyzna zniknął mi z pola widzenia, niepewnie podeszłam do Miracle, nie wiedząc, co innego mogę ze sobą zrobić. Klaczka zarżała cicho i potrząsnęła głową. Nie do końca będąc świadomą, co robię, pogłaskałam ją po nozdrzach.
- Po tym wszystkim, co przeszłam, przeraża mnie jazda konna. Uwierzysz mi? – szepnęłam cicho, rozglądając się dookoła, aby upewnić się, że nikt mnie nie zauważy. Rozmawianie z końmi, to chyba nie jest normalne.
Każdy ma swoją historię – zdawały się mówić jej oczy.
- Chyba powinnam ci podziękować za to, że mnie dzisiaj nie zrzuciłaś – uśmiechnęłam się – i, że byłaś taka wyrozumiała, jeżeli chodzi o moją toporną naukę jazdy.
Delikatnie zaczęłam gładzić ją po grzywie, a klacz wydawała ciche rżenie zadowolenia, domagając się więcej pieszczot. Zaśmiałam się na ten widok.
- Widzę, że zaczynacie się dogadywać. – nie musiałam patrzeć w kierunku Eda, żeby wiedzieć, że jest rozbawiony całą tą sytuacją. Mam tylko nadzieję, że nie słyszał, jak rozmawiam z koniem.
- Jeżeli dalej zamierzasz mnie zmuszać do nauki, to musimy jakoś się porozumieć, prawda? – odparowałam.
Mężczyzna nadal lekko się uśmiechając, zaczął mi pokazywać, jak zdjąć poszczególne elementy ekwipunku. Kiedy wszystko zostało odpowiednio uprzątnięte, sprawdzone i odłożone na miejsce, zabraliśmy się za czyszczenie klaczy. Naprawdę starałam się to robić najwolniej, jak tylko mogłam.
- Jak wrażenia po pierwszej jeździe?
- Dobrze.
- Tylko tyle? Nic więcej?
- Było znacznie lepiej, niż się spodziewałam. To chciałeś usłyszeć? – mimowolnie się uśmiechnęłam
- Później będzie jeszcze lepiej.
- Jeżeli będzie jakiekolwiek później.
- O to nie musisz się martwić.
Między nami znów zapadła cisza. Oboje skupiliśmy całą swoją uwagę na czyszczeniu konia. Niestety długo taki stan racji nie trwał. Niezmącony spokój znów przerwał mój telefon, a ja zapragnęłam go w tym momencie rozwalić. Fakt, mogłam odebrać i to przerwać. Jednak w głębi chciałam odegrać się na Jamesie za to, co robił przez ostatni tydzień. Powiedziałam mu, dokąd idę, ja mam czyste sumienie.
- Jak po rozmowie z bratem? Chyba nie wszystko zakończyło się tak, jak chciałaś – zagadnął Ed.
Tak szczerze, to nie chciałam o tym mówić. Nie jestem z tych, co wdają się w ploteczki i opowiadają, co tam u nich słychać. Jednak zmusiłam go do nadprogramowego oporządzania konia. Zasługiwał na małe wyjaśnienia.
- Jest jeszcze gorzej. Kontroluje mnie na każdym kroku. Pilnuje drzwi przez całą dobę. Cudem jest, że dzisiaj wyszłam. No i chce, abym to rzuciła. Twierdzi, że jest to zbyt niebezpieczne. No i nienawidzi cię za to, że mnie w to wciągnąłeś. Chyba jeszcze nigdy się tak nie pokłóciliśmy.
Mężczyzna przez chwilę przetrawiał informacje.
- Daj mu trochę czasu. To normalne, że się martwi. Chce cię chronić, jak to bracia.
- Tyle, że ja nie potrzebuję ochrony. Umiem sama o siebie zadbać. Przez tyle lat walczyłam na… - w ostatniej chwili ugryzłam się w język, nim powiedziałam zbyt wiele. Jak mogłam być tak nieostrożna? Te telefony tak bardzo wytrąciły mnie z równowagi, iż szybciej mówiłam, niż myślałam o tym, co chce powiedzieć.
Ed spojrzał na mnie zaciekawiony. Już słyszałam pytania, które kłębią mu się w głowie. Zaczęłam panikować. Doszło to do tego stopnia, że zaczęłam się modlić o jakiś drobny cud. To nie był temat do rozmów. Nikomu o tym nie mówiłam i nie zamierzam w dalszym ciągu poruszać tego tematu.
               Nie uwierzycie. Chyba po raz pierwszy w życiu zostałam wysłuchana. W momencie, kiedy Ed zaczął już formułować pierwsze pytanie, zadzwonił telefon. Tyle, że tym razem jego. Z konsternacją spojrzał na wyświetlany numer. Odebrał natychmiast. Po krótkiej wymianie zdań, rozłączył się i spojrzał na mnie poważnie.
- Chyba właśnie skończył się nasz czas wolny.
- Kolejna sprawa? Tak szybko?
- Morderstwo i zaginięcie. Musimy jechać, Blair już na nas czeka. Zawołam tylko Alexa, aby zabrał Miracle i możemy jechać.
               Gdy Ed oddalił się, poszłam szybko się przebrać. No i tym razem nie mogłam uniknąć rozmowy z bratem. Słowo to słowo. A jeżeli chciałam dalej w tym działać, musiałam być uczciwa wobec niego. Zwlekałam z tą chwilą jak najdłużej, bo wiedziałam, co usłyszę.
- Kolejne morderstwo? Nie za szybko? Kto to?
- Wszystkiego się dowiem na miejscu.
- Gdzie to?
- Nie wiem. Ed ma wszystkie informacje.
- Wracaj do domu.
- Nie ma mowy. Mieliśmy umowę. Ja cię informuję o sprawach. Ty pozwalasz mi działać.
Rozłączyłam się jak najszybciej. Powiedziałam mu o sprawie, dotrzymałam słowa. Nie ma prawa mnie powstrzymywać. Wiedziałam, że z kolei on pożałował tego, że się w ogóle na to zgodził. Nawet przez telefon czułam jego wściekłość.
               W drodze na miejsce zbrodni niewiele rozmawialiśmy. Ed tylko przekazał mi wszystko, czego dowiedział się od Blaira. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, co tym razem się wydarzyło. Kto był sprawcą. No i jak potoczy się całe śledztwo. Skoro poprzednie sprawiło tylko kłopotów, pytanie czy to nie okaże się jeszcze trudniejsze.
               Po niespełna półtoragodzinnej podróży dotarliśmy w końcu na przedmieścia San Lizele. Okolica była cicha i spokojna. Wszystko dookoła było pokryte różnego rodzaju roślinami. A w centrum tego wszystkiego stał jeden, jedyny, samotny dom. Ten widok był piękny i zarazem przerażający. Mieszkanie było niewielkie, jak na domek jednorodzinny. Jedno piętro, trzy pokoje. Wszystko skromnie urządzone. Kiedy przekroczyłam próg domu, uderzył we mnie minimalizmy wystroju. I to, że było tu strasznie dużo roślinności. Jakby właściciele chcieli zrobić sobie osobisty ogród w mieszkaniu.
Choć zazwyczaj pewnie panował tu ład i spokój, dzisiaj było znacznie inaczej. Wszędzie dookoła kręcili się śledczy, zbierający dowody i robiący zdjęcia.
- Wreszcie jesteście. – podszedł do nas starszy mężczyzna i ręką pokazał, abyśmy poszli za nim.
Skierował nas do salonu, gdzie na środku leżał martwy mężczyzna. Wszędzie dookoła była krew, a z racji tego, że leżał na plecach, mogłam spojrzeć w jego puste, martwe oczy. Aż dreszcz mnie przeszedł. Wyglądało to co najmniej przerażająco.
- Co wiadomo?
- Ofiara jest na całym ciele podrapana. Rany są dość głębokie. Jednak zginął od podcięcia gardła. Sposób działania wskazuje na istotę nadnaturalną, prawdopodobnie wilkołaka. Jego żona gdzieś zniknęła. Facet był człowiekiem, żona najprawdopodobniej to driada. Córka twierdzi, że sprawca ją zabrał.
- Córka?
- Tak. Mała schowała się w szafie, kiedy wszystko się zaczęło. Jest jedynym świadkiem.
Spojrzałam w kierunku, gdzie dziewczynka się znajdowała. Miała może siedem-osiem lat. Na pewno nie więcej. Stała przerażona w kącie pokoju, co chwila zerkając na swojego nieżyjącego już ojca. W głębi duszy jej współczułam. Była taka młoda, a już została sama. Co gorsza, widziała śmierć jednego ze swoich rodziców. A teraz jest zdana sama na siebie. Westchnęła smutno. Doskonale wiedziałam, jak się teraz czuje. Doskonale wiedziałam, co ją teraz czeka. I dlatego jeszcze bardziej postanowiłam sobie znaleźć sprawcę tego wszystkiego i wymierzyć sprawiedliwość.
- Widziała sprawcę? – spytałam
- Tylko przez chwilę. I do tego w momencie, kiedy stał tyłem. Niestety tu mamy nie za wiele informacji.

Ed? Przepraszam za tak długo. No i tak chaotycznie. Chyba wyszłam z wprawy pisania :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz