29 cze 2018

Od Cigno/Umilty do Ruvika

Zbudziłem się, słysząc dźwięk budzika. Leniwie sięgnąłem do niego i wyłączyłem urządzenie. Następnie przetarłem pięścią zaspane oczy. Melody rozciągnęła się na drugiej połowie łóżka. Z uśmiechem na twarzy przytuliłem kotkę. Zwierzak zamruczał cicho.
Ucałowałem czubek głowy Melody i wstałem z łóżka, po czym przeniosłem kotkę na jej kojec, by nie zrobiła sobie krzywdy, chcąc skorzystać z kuwety lub coś zjeść.
Szybko przebrałem się w białą koszulę, czarną kamizelkę i spodnie o wąskich nogawkach w tym samym kolorze. Do tego dodałem czarne obówie wyjściowe i również czarną muszkę. Po zjedzeniu tosta i doprowadzeniu się do porządku opuściłem swoje skromne mieszkanie w zabytkowej kamienicy.
Wciągnąłem nosem zapach powietrza, które było czystsze po wieczornym deszczu. Zapowiadało się na piękny, słoneczny dzień, a to oznaczało wielu klientów.
Otworzyłem drzwi kawiarni, w której pracowałem i przekroczyłem jej próg. Od razu zabrałem się za ściąganie krzeseł ze stolików i ustawianie ich przy nich. Następnie ustawiłem kilka stolików przed kawiarnią.
Zostawiłem drzwi otwarte i zająłem swoje miejsce baristy. Po chwili do kawiarni wszedł rudowłosy mężczyzna, który ze mną pracował. Powitałem go z uśmiechem i odprowadziłem wzrokiem, gdy zniknął za drzwiami kuchni.
***
Tak, jak wcześniej myślałem, nie mogliśmy narzekać na mały ruch. Z uśmiechem malowałem na kawie kwiaty, koty i inne wzory, które by wywołały na twarzach klientów uśmiech.
Gdy moja zmiana zbliżała się ku końcowi, do lokalu wszedło trzech mężczyzn. Spojrzałem na najmłodszego z nich. Nie mogłem oderwać wzroku od twarzy szatyna. Ocknąłem się dopiero, gdy napotkałem jego zirytowane spojrzenie. Podskoczyłem w miejscu i chwyciłem trzy karty z menu. Przytuliłem je do swojej piersi i udałem się do stolika zajętego przez mężczyzn. Sądząc po ubiorze, pracowali w policji.
Podałem karty gościom kawiarni z uśmiechem. 
- Witam państwa. Dam panom chwilę na podjęcie decyzji, a później wrócę do państwa. Dobrze? - zapytałem z uśmiechem.
- Nie trzeba. - mruknął najmłodszy z nich. W tamtym momencie poczułem bijącą od niego aurę. Demon.
- Trzy kawy i tyle samo kawałków jabłecznika. 
Zebrałem karty i wróciłem na swoje stanowisko. Zagotowałem wodę, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od nieznajomego.
Gdy woda była gotowa, zalałem nią kawę. Kim jest ten młodzieniec? Co robi demon w policji? Czy zawarł z kimś pakt?
W pewnym momencie poczułem pieczenie. Spuściłem wzrok na swoją czerwoną dłoń, na którą cały czas wylewałem wrzątek. Czym prędzej odstawiłem czajnik, wytarłem kałużę i schłodziłem oparzenie pod bieżącą wodą. Przygryzłem dolną wargę, by nie wydać z siebie nawet najcichszego syku. Szybko dokończyłem kawy, malując na nich motyle. Następnie przeszedłem z nimi do kuchni, by podać je wraz z ciastem na jednej tacy. Wciąż jednak moje myśli krążyły wokół nieznajomego. Ocknąłem się, słysząc kroki kogoś, kto zdecydowanie nie był moim współpracownikiem. Trzy talerzyki z ciastem leżały już na tacy, a ja trzymałem nad filiżanką przeznaczoną dla młodzieńca niewielką fiolkę z wodą święconą, którą zwykle trzymam w kieszeni na wszelki wypadek. Do moich uszu doszedł głos mężczyzny. Wystraszony cofnąłem dłonie. 
- Skończyłeś już? To fajnie. Trochę się nam spieszy.
Po tych słowach młodzieniec wziął filiżankę i tacę, po czym wrócił do swojego stolika. Chciałem zaprotestować, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu.
Nie trzeba było długo czekać na powrót nieznajomego. Skrzydła pod moją skórą poruszyły się instynktownie.
- Co to było?! Co?! - młodzieniec chwycił mnie za koszulę zabandażowaną dłonią i pchnął na szafki. Filiżanki zatrzęsły się wraz z szybami. Poczułem ogromny ból pleców. Wystraszony patrzyłem nieznajomemu prosto w oczy. 
- Shelgyn, co ty wyprawiasz? - do kuchni wszedł jeden z policjantów.
- Chciał mnie otruć.
- Co? O czym ty bredzisz? Kawa jest świetna.
- Czyżby? Przynieś więc moją. 
- Co? 
- Przynieś ją.
Mężczyzna niepewnie wyszedł z kuchni, a po chwili wrócił z kawą "Shelgyn'a". Ten chwycił filiżankę i siłą napoił mnie gorącą kawą. Poczułem, jak do kącików moich oczu napływają łzy.
- Co ty wyprawiasz?! Zostaw go!
Mój współpracownik odciągnął ode mnie mężczyznę i przytulił mnie, by pomóc mi się uspokoić. Gdy tylko jego palce dotknęły moich pleców, pisnąłem z bólu. Na dłoniach mężczyzny znajdowała się krew. Rudowłosy puścił mnie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Po chwili odwrócił się wściekły do demona. 
- Wyjdź. Natychmiast. - rozkazał tonem nie znającym sprzeciwu. Młodzieniec jednak wciąż wbijał we mnie wzrok.
Położyłem dłoń na ramieniu współpracownika, chcąc by odpuścił. W końcu to ja zawiniłem. Nie powinienem atakować demona bez wcześniejszego upewnienia się, że jego zamiary są złe.
Następnie zwróciłem się do policjantów i schyliłem się nieco, wyrażając w ten sposób swoją skruchę. Poparzone gardło paliło mnie od środka i uniemożliwiało wydobycie z siebie choćby najmniejszego słowa. Czy czułem się winny? Bardzo. 
Młodzieniec jedynie prychnął pod nosem i wyszedł. Odprowadziłem go i jego towarzyszy wzrokiem. Moja zmiana dobiegła końca.
Z trudem dotarłem do domu. Melody od razu poderwała się z miejsca. Podrapałem kotkę za uszkami i udałem się do łazienki. Zdjąłem wygniecione i nasączone krwią ubranie, po czym zabrałem się za czyszczenie go. Następnie wszedłem pod prysznic. Woda zmieszana z krwią najpierw powoli, a potem coraz szybciej spływała z mojego ciała. Przygryzłem dolną wargę z bólu. Spróbowałem przywołać skrzydła, lecz bez skutku. Nie czułem ich. Spanikowany pobiegłem do kuchni po nóż i rozciąłem skórę, pod którą się skrywały. Ból nasilił się. Drżącymi i skąpanymi w krwi rękoma wyciągnąłem na zewnątrz połamane skrzydła. Poczułem jak po mojej twarzy spływają ciepłe łzy.
***
Po nastawieniu i zabandażowaniu skrzydeł położyłem się na łóżku na brzuchu. Musiałem jak najszybciej zacząć regenerację. Nie mogłem paradować z nimi na wierzchu. 
Niestety musiałem wziąć wolnę na kilka dni. Ryan poinformował szefa ocałym zajściu. Lub przynajmniej tej wersji, w której to ja byłem ofiarą. Dzięki temu bez problemu otrzymałem zgodę na powrót do zdrowia. Mimo tego poczucie winy mnie przytłaczało coraz bardziej. 
***
Od razu po zakończeniu regeneracji przebrałem się w szarą koszulkę z rękawami do łokci oraz błękitne spodnie o wąskich nogawkach. Włożyłem czarne sportowe obuwie i wyszedłem z domu. Kupiłem bukiet złożony z fioletowych hiacyntów oraz fiołków wonnych i alpejskich. Następnie udałem się na komisariat.
- P-Przepraszam... Czy zastałem pana Sh-Shelgyn'a...?
- Niestety nie ma go jeszcze. A pan jest...?
- N-Nieważne, nikim szczególnym. Mógłby pan mu to przekazać? - położyłem bukiet na blacie biurka i już zamierzałem uciec. Wtem ktoś wszedł do budynku. Odwróciłem się w stronę drzwi. 

<Ruvik? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz