5 wrz 2018

Od Felixa do Michaela

Nigdy nie byłem altruistą ani bohaterem i  nie wyglądało na to, żebym mógł zostać nim w tym właśnie momencie. Zrobiłem natomiast pierwszą rzecz, która wpadła mi do głowy - użyłem telefonu. Z racji tego, że incydent dotyczył nadnaturalnego, po policję zadzwonić nie mogłem. Wybrałem więc ojca, prawdopodobnie jedyną osobę, której mogłem być w tym momencie pewien.
Spanikowany i jąkający się wyjaśniłem mu całą sytuację, starając się jednocześnie przekazać mu wszystkie informacje, pokonując wypełnione adrenaliną ciało. Każda jego część krzyczała wtedy "Uciekaj!". Ojciec zamilkł na moment, powiedział, że mamy zostać, gdzie jesteśmy, nie wdawać się w czynną walkę i ktoś zaraz do nas przyjedzie. A potem się rozłączył, tak po prostu. Mechanicznie wsadziłem telefon w kieszeń spodni i zrobiłem wreszcie użytek z siebie. Pociągnąłem zmartwiałą Laurę w stronę samochodu, obserwując kątem oka jak Lila, odciążona opieką nad dziewczyną, przemienia się. Niestety, tak jak i moja, jej zwierzęca postać była całkiem udomowiona, bo na miejsce dziewczyny stanął zazwyczaj przyjaźnie wyglądający golden. Tym razem jednak wyglądał całkiem nieprzyjaźnie, zjeżony jak szczotka, z obnażonymi kłami. Dobrze wiedziałem jednak, że to była tylko poza, Lila bowiem nigdy nie musiała walczyć.
Udało mi się pchnąć Laurę w stronę samochodu, akurat kiedy Lila rzuciła się na wilkołaka, wytrącając go z równowagi, co dało Michaelowi chwilę na cofnięcie się poza zasięg potężnych szczęk. Wilkołak otrzepał się jedynie, wydając z siebie gardłowy warkot, po czym wlepił ślepia w nowego przeciwnika, odtrącając go jednym ruchem na bok. Z cichym skowytem Lila posunęła po ziemi dobrych kilka metrów, zbierając się z niej ciężko. Niewiele myśląc dopadłem do niej, gdy Michael próbował znowu odwrócić uwagę wilkołaka. Nie mogliśmy jednak uszkodzić go trwale, zresztą, nic dziwnego - banda nastolatków, która o walce wie tyle co nic. A nasz przeciwnik, mimo że widocznie niedoświadczony, przeważał nad nami masą i szybkością reakcji. Rzucił się do ataku po raz kolejny, tym razem w stronę Michaela, przewracając go samym impetem skoku. Gdyby nie skrzydła, gardło anioła byłoby prawdopodobnie rozszarpane. Ale i skrzydła niewiele mu pomagały z rozszalałym wilkołakiem nad nim, szczególnie rozdrażnionym pierzastą zaporą. Zmieniłem się połowicznie, drapiąc i ciągnąc, kompletnie ignorując słowa ojca o czynnej walce. Udało mi się dostać do okolic oczu, tworząc czerwone szramy. Wilkołak strzepnął nas jednak z siebie. Omal nie nadepnął przy tym na Michaela, wciąż trzymając pazurzastą łapę na jednym ze skrzydeł, osłaniających mojego chłopaka. Wydawał się  być nieco zdezorientowany ilością potencjalnych ofiar, nie mogąc skupić się na jednym konkretnym celu. Byłoby może gorzej, gdyby nie rzucony przez Laurę kamień, który trafił napastnika prosto w pysk. Udało mi się wtedy postawić Michaela na nogi, ale już ułamki sekund później musiał znów chronić nas za barykadą skrzydeł. Wrzasnąłem, kiedy jedna z łap złapała mnie skutecznie za ubranie, unosząc na moment w powietrze. Cóż, nasz nowy kolega chyba nie przepadał za kotołakami. Dopiero wtedy przydała mi się całkowita postać kota. W mniejszym, zręczniejszym ciele mogłem wysunąć się z uścisku, lądując na ziemi i puszczając się biegiem. Laura złapała wtedy Michaela, powstrzymując go przed kolejnym atakiem na wilkołaka. Zorientowała się już, że próbowałem grać na czas, pędząc jak szalony w poszukiwaniu najbliższej, wilkołakoodpornej osłony. Dopadłem drzewa, wspinając się na nie z rekordową prędkością, a wilkołak podążył za mną, bezskutecznie próbując wspiąć się wyżej niż najniższe konary. Moje położenie było jak najbardziej nędzne, dało jednak Michaelowi czas na dopadnięcie samochodu. Nie bardzo wiem, ile czasu na tym drzewie spędziłem i  po jakim czasie wilkołak stwierdził, słusznie zresztą, że jeśli nie może wspiąć się za mną, musi mnie jakoś sprowadzić na dół. Udało mu się złamać gałąź i rozchybotać drzewo na tyle skutecznie, że poleciałem w dół jak futrzasty kamień. Cóż, tu mnie miał. Z daleka jeszcze słyszałem krzyki Michaela i przenikliwy pisk Lili, kiedy kły sięgnęły mojego grzbietu, a pół człowiek, pół zwierzę miotnęło mną w powietrze.
Patrząc na to z obecnej perspektywy, żadne z nas nie miało szans na przeżycie tamtej nocy, gdyby nie zjawienie się naszego wybawcy. W chwili gdy wilkołak szykował się do kolejnego ciosu, a moi przyjaciele nieudolnie próbowali temu zapobiec, potwór nagle został powalony na ziemię przez ogromnego czarnego tygrysa. Michael podniósł mnie z ziemi, natychmiast cofając się w stronę samochodu. Kryjąc się za jego osłoną słuchaliśmy odgłosów walki. Musiałem na moment stracić przytomność, bo kiedy już się ocknąłem, spotkałem się z natarczywą dłonią badającą moje żebra. Syknąłem, próbując się jak najdalej od tej dłoni odsunąć, ale druga chwyciła mnie za kark, zmuszając do otwarcia oczu.
- Przemieniaj się, gówniarzu.
Nawet nie musiałem go widzieć, żeby wiedzieć, kto taki przybył nam na ratunek. Mój cudowny wuj, Jeremiah, człowiek o mentalności teksańskiego właściciela ziemskiego i przepięknej kociej formie, czarnego tygrysa właśnie.Człowiek, który uważał mnie za zakałę rodziny.
Niechętnie, ale zrobiłem to, starając się nie patrzeć w jego pociemniałe z gniewu oczy. Rozejrzałem się przy okazji za moimi przyjaciółmi, odnajdując ich siedzących nieopodal, wyglądających jak kupka nieszczęścia. Lila trzymała zakrwawioną chusteczkę przy swoim nosie i oddychała ciężko,  z bólem wypisanym na twarzy. Udało mi się podnieść na własne nogi i chciałem podejść do niej, ale powstrzymała mnie ciężka dłoń opadająca na moje ramię.
- Czy ty kompletnie już zwariowałeś? Te twoje śmieszne hobby do końca zeżarło ci mózg, baranie? - wuj podniósł głos, a jego dłoń zacisnęła się, sprawiając mi ból.
- To nie nasza wina - zaprotestowałem cicho.
- Nie nasza wina, nie nasza wina - przedrzeźniał.
- Ale to naprawdę... - zaczęła Lila, ale on przerwał jej szybko.
- Zamknij się kundlu - warknął.
Lila zamilkła, nie z potrzeby posłuszeństwa, ale ze złości.
- Nie powinieneś się z nimi spotykać, Felix. Ale czego ja się mogłem spodziewać po kimś takim jak ty - zmierzył jadowitym wzrokiem moich przyjaciół, podczas gdy ja rzucałem im przepraszające spojrzenia. Widziałem też jak Michael spiął się, słysząc ostatnie słowa wuja. Słusznie połączył je z moją seksualnością.
- To moja sprawa, z kim się spotykam - odparłem, wyrywając się z jego uścisku, na co moje ciało odpowiedziało bólem.
- Nie pyskuj. Uratowałem wasze dupy, bo jesteś cholernie bezużyteczny, Felix. Gdybyś się do czegokolwiek nadawał, nie musiałbym być tutaj.
Skuliłem się w sobie, połowicznie z bólu i zmęczenia, ale i z poczucia winy, jakie wywołały we mnie te słowa.
- Nie ma pan żadnego prawa tak o nim mówić - usłyszałem głos Michaela, który podniósł się z ziemi. Jako jedyny wytrzymywał spojrzenie mojego wuja bez problemu.
- O, czyli już wiadomo z kim gnojek uprawia te swoje bezeceństwa. Mam prawo mówić o nim, jak tylko będę chciał i ani ty, ani żaden inny równie zboczony typ nie będzie mi rozkazywał!
Nim Jeremiah zdołał położyć choćby palec na Michaelu stanąłem między nimi. Laura natomiast chwyciła Lilę, która poderwała się w górę, sycząc coś co brzmiało bardzo niecenzuralnie.
- Wracajmy już - rzuciłem w stronę wuja, nie patrząc mu w oczy.
Z parsknięciem odwrócił się i odszedł. Poszedłem karnie za nim, odwracając się tylko na moment, by wymamrotać ciche "Przepraszam".
Podróż do domu była cicha, poza agresywnym mamrotaniem wuja. W drzwiach powitał mnie ojciec zamykając w silnym uścisku, po raz pierwszy od miesięcy. Wuj kazał mu nie rozczulać się nad gówniarzem. Udało mi się zrobić sobie herbaty i uciec do siebie, unikając kolejnych złośliwych komentarzy. Tam jak w transie rozebrałem się ze zniszczonych ubrań i poszedłem pod prysznic. Dopiero tam rozpłakałem się jak dziecko, opierając czoło o chłodne kafelki.

Mikey?
Tak wiem, że Jeremiah to siusiak straszny niedobry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz