Przez męczące tempo narzucone ogierowi, szybko dotarłem do celu; Stary dom na obrzeżach miasta otoczony z dwóch stron lasem był dla mnie idealnym schronieniem. Wystarczyło tylko wypędzić domowników ale nie było to trudne zadanie. Chciałem jeszcze wrócić do byłego mieszkania po najważniejsze rzeczy. Niestety mój koń był okropnie zmęczony podróżą i kiedy tylko z niego zsiadłem upadł i zasnął. Postanowiłem pobiec sam. Przemieniłem się w potężnego wilka i ruszyłem w stronę starego drzewa. Gdy drzewo znalazło się w zasięgu wzroku, ujrzałem mężczyznę, który wsuwał coś pod moje drzwi. Warknąłem ostrzegawczo i powaliłem go, skacząc mu na plecy.
-Kto cię przysłał?- zaryczałem.
-Moriarty! Ona mi kazała!- krzyknął.
Natychmiast wściekłem się na gościa. Był strasznym tchórzem, można powiedzieć, że nie zasługiwał na to żeby służyć Moriarty. Odgryzłem mu ten plugawy łeb i już miałem odejść gdy ktoś wycelował pistoletem w moją tylnią łapę. Usłyszałem huk i kula przestrzeliła lewą kończynę. Potem ktoś skoczył na mnie i zaczął dźgać mnie raz po raz. Odskoczyłem i spojrzałem na człowieka. Jego koszulę splamiła krew... moja krew. Jeszcze raz się na mnie rzucił i dźgnął nożem. Przeturlałem się na bok i zawyłem z bólu. Dałbym głowę, że pół miasta usłyszało moje wycie. Poczułem że cała siła opuszcza moje ciało. Gdy upadłem, człowiek spojrzał na mnie i odszedł. Na początku popełniłem wielki błąd, zmieniłem się w wilka zamiast w krecza i to zadecydowało o losie tej walki. Jako krecz, mógłbym sięgnąć po noż, przynajmniej ogonem. Lecz jako wilk byłem praktycznie bez szans podczas tej walki. Ostatkiem sił wczołgałem się do mieszkania. Wdrapałem się na schody i trafiłem do biblioteki. Zrzuciłem 7 najważniejszych książek w moim życiu na podłogę i skuliłem się koło niech, już w postaci krecza. Były to grimoiry, najpotężniejsze księgi zaklęć prawie na całym świecie. Na szczęście ludzie już o nich zapomnieli. Aby posiąść moc jakiegoś grimoira trzeba było wyrecytować go bezbłędnie w Dawnej Mowie. Nie można było również przerwać czytania. Inaczej śmiałek umierał. Co prawda, nie znałem Dawnej Mowy idealnie ale na tyle dobrze aby przeczytać grimoiry. Wyrecytowanie najpotężniejszego trwało 13 godzin.
- Panie, co się stało?- przez okno wleciał Savio siadając na parapecie.
- Zabierz... griomiry... do twierdzy...-wychrypiałem.
Savio zwołał sześć potężnych ptaków i każdy z nich złapał po jednej księdze. Gdy wszystkie odleciały, zacząłem kaszleć i pluć krwią. Moim ciałem zaczęły wstrząsać drgawki. Jeszcze raz spojrzałem na podłogę. Zostawiłem ślad mojej krwi, który zapewne prowadził tu aż spod drzwi. Musiałem wytrzymać jeszcze dwie godziny, po tym czasie rany zagoiłyby się czyniąc mnie jeszcze silniejszym niż przedtem. Ból był nieznośny. Zanim się obejrzałem ogarnęła mnie ciemność...
Jamie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz