Następnego dnia obudziłem się z pczeczuciem, że ktoś mnie obserwuje. Przez jakiś czas postanowiłem się tym nie przejmować. Savio zawsze powiadamia mnie przed atakiem wroga, do tego miałem też wizje i moje wyczucie. Tamtego ranka chciałem sprawdzić czy moja kondycja nie popsuła się po zimie.
- Panie, mamy kłopoty- przez okno wleciał Savio lądując na komodzie.
- Jakie kłopoty, towarzyszu?- zwróciłem się w stronę ptaka.
- Czterech Kreczów, magowie. Chcą zaatakować.- sapnął.
- Toż to nie kłopot! Savio!- pogładziłem pióra orła.
- Moriarty jest w pobliżu.- odsunął się.
- To już większy kłopot. Atakuje? - otworzyłem szufladę z bronią.
- Obserwuje... - wyszeptał.
- Dobrze, leć już. Szpieguj Moriarty, ja się zajmę magami.- ptak skinął głową i odleciał.
Zmieniłem się w krecza. Tak cudownie było powrócić do swojej prawdziwej postaci. Włożyłem wszystkie klingi do właściwych pochew i wyskoczyłem na dwór. Wyczuwałem już niebezpieczeństwo. Krecze były coraz bliżej. Zobaczyłem sylwetkę pierwszego. Ja jestem inny niż reszta, dzikie krecze mają gigantyczne zęby wystające z ich brzydkich, oślinionych gęb lecz ich szczęki nie są silne, są duże i ostre. Magowie wyglądają prawie tak samo jak ja... w pewnym sensie są oswojeni. Każdy mag ma swoją haizdę (tj. Miejsce gdzid hodują ludzi żeby później wypić z nich krew i wysączyć dusze) jedyną rzeczą którą można mnie odróżnić od maga jest to że ja nie noszę płaszczy, jestem także lepiej umięśniony (moja cudowna skromność). Jest jeszcze coś o czym powinniście wiedzieć, inne krecze mówią na mnie Wijec... pracuję jako zabójca z mojego klanu.
-Poddaj się albo nic ci się nie stanie. - krzyknął pierwszy mag. Roześmiałem się i rzuciłem klingą prosto w jego serce. Padł martwy na ziemię. Zacząłem mój śmiertelny taniec, moje klingi wirowały razem ze mną, czas zdawał się zwalniać gdy uginałem się unikając ciosów i zabijałem przeciwników. W końcu stałem na środku łąki pośród trzech trupów. Odciąłem każdemu z magów kciuki. Źródło mojej magiczej energii. Gdy spojrzałem w stronę lasu ujrzałem tam łowczynię, stojącą w cieniu drzew i obserwującą moją walkę...
Jamie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz