31 paź 2016

Od Ellen do Adriena

Czerwony deszcz tłukł w okno tak mocno, że na szkle pojawiła się spora rysa. Z każdym uderzeniem zwiększała się coraz bardziej. Przyglądałam się jej z przerażeniem, białej linii rozdzielającej szybę na wiele części. I nagle rozprysła ona milionem odłamków zasypując szkłem cały mój pokój. Wtedy jak zwykle pojawili się Oni. Z pozoru wyglądali jak normalni ludzie, ale ja wiedziałam już, że to tylko przykrywka. Ich skóra miała perłowy, niezdrowo blady odcień, a zamiast oczu były oczodoły wypełnione mazią o kolorze obsydianu. Ktoś zacisnął dłonie na mojej szyi odcinając mi dostęp do powietrza. Zaczęłam się dusić, przed oczami pojawiły się czarne plamki, które połączyły się w jedność zakrywając mi widok. Potem była już tylko ciemność.
Obudziłam się w środku nocy słysząc czyjś oddech tuż obok swojego ucha. Obróciłam się i odsunęłam od towarzysza z trudem dostrzegając jego twarz. Dźgnęłam Adriena w żebra, na co ten się obudził.
- Adrien? - odezwałam się pełnym pretensji głosem.
- Chyba miałaś koszmary. Nie mogłem cię uspokoić, a kiedy mi się udało, nie chciałaś mnie puścić. Zostałem z tobą, zamierzałem wyjść, ale przysnąłem.
- Um... okay. Dzięki... tak myślę.
Prychnął.
- Spokojnie, łapy mam przy sobie. Jestem grzecznym chłopcem. I już cię puszczam.
Podniósł się do pozycji siedzącej i okrył mnie kocem.
- Śpij dobrze, Ellen.
Zanim zdążył odejść złapałam go za rękę. Nie chciałam być sama. To głupie, ale bałam się samotności. Możliwość zostania tu w ciemnym pokoju nie wydała mi się kusząca.
- Rien, zostań proszę - wydusiłam błagalnie. Nie usłyszałam odpowiedzi. Po chwili jednak materac ugiął się pod jego ciężarem, a on objął mnie delikatnie. Wtuliłam się w jego koszulkę wdychając tak dobrze znany mi zapach. Kojącą mieszankę herbaty, palonego jałowca i dezodorantu. 
- Śpisz? - syknęłam, a nie uzyskawszy odpowiedzi cmoknęłam chłopaka w policzek. - Dziękuję, że jesteś.
Tego ranka obudziło mnie słońce. Pierwszy od dawna słoneczny dzień. Odsunęłam się nieznacznie od Adriena chcąc spojrzeć na jego twarz. Wyglądał zaskakująco spokojnie jak na osobę, która kilka godzin temu przeżyła walkę z łowcą. Cienie pod jego oczami zdradzały kilka zarwanych nocy prawdopodobnie po odejściu Petry. Do pomieszczenia weszła Queen, jak zwykle z wysoko uniesioną głową i wskoczyła na łóżko. Podeszła do Riena i zamachała mu ogonem tuż pod nosem. 
- Queen, nie - zganiłam kotkę, która nie poświęciła mi większej uwagi. Z satysfakcją obserwowała budzącego się właściciela. 

Rien?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz