4 paź 2016

Od Ellen do Hope

Od wielu dni padał deszcz, dlatego gdy w końcu zza burych chmur wyszło słońce postanowiłam wybrać się na spacer do lasu. Miałam też ochotę poćwiczyć, bez wścibskich spojrzeń ludzi, którzy dziwili się, gdy ktoś robił salta w piaskownicy. Nie mogłam sobie pozwolić na zaniedbanie treningów, gdyż od kiedy po mieście grasowali łowcy, zrobiło się jeszcze bardziej niebezpiecznie niż zazwyczaj. Stanęłam jak wryta w momencie, gdy dostrzegłam rudowłosą dziewczynę i jej węża. Szybko poradziła sobie z młodym łowcą, najwyraźniej niedoświadczonym. Miałam już nie raz styczność z tymi osobnikami i wiedziałam doskonale, że zazwyczaj nie są takimi łatwymi przeciwnikami. Pobiegłam za nią, a słysząc moje kroki odwróciła się na pięcie i wycelowała we nie łukiem.
- Łoo, spokojnie - uniosłam ręce w geście obronnym. - Może to odłożysz? Nie mam ochoty gadać z tobą, jeśli mierzysz do mnie z czegoś, co prędzej czy później wypali.
- Skąd mam wiedzieć czy ty mi nic nie zrobisz? - odparowała lodowatym tonem. No cóż...trafiła w sedno. Złączyłam palec wskazujący i środkowy u prawej ręki i machnęłam nią, broń wyleciała z rąk zdumionej dziewczyny.
- Prosiłam - wzruszyłam ramionami, a gdy Liszka chciała sięgnął po łuk, odrzuciłam go jeszcze dalej. Na mojej twarzy pojawił się lekko psychopatyczny uśmiech. - Chcę tylko pogadać, gramy w jednym teamie.
- To się zobaczy - zlustrowała mnie wzrokiem. Widziałam w jej oczach, że najpierw zwróciła uwagę na mój wzrost i budowę ciała, rozsądnie. Czasami zastanawiało mnie jak to jest, że moja matka ma trzy metry, a ja 160 cm.

Hopiś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz