Podnosząc wzrok znad książki, machinalnie rozejrzałam się
wokół siebie, szukając kogoś, kto mógłby przeszkodzić w szukaniu kolejnych,
jeszcze dokładniejszych informacji na temat przebiegu wilkołaczej przemiany.
Iluzję zupełnej pustki przerwała siedząca przy stoliku, czarnowłosa dziewczyna.
Niesamowicie ciemnymi oczyma wpatrywała się w zegar, oddzielony szybą od
wnętrza biblioteki, tym samym nie powinna mi przeszkodzić Szybko odwróciłam
wzrok i, nie słysząc żadnego alarmującego hałasu, skupiłam się na tekście. Ze
wszystkich ksiąg, jakie udało mi się znaleźć, ta okazała się najciekawsza, a
zarazem najprzydatniejsza. Autor opisywał w niej istoty, zapewne już dawno
wymarłe, potrafiące przejmować kontrolę nad ciałem wilka, korzystające z niego
jak z własnego, słabego organizmu. Pisał też o nieświadomych użytkownikach
tejże mocy – biegających, walczących w snach razem z wilkami, jednak
niekontrolujących ich bezpośrednio, jak ich silniejsi bracia. Świadomość tych
istot, po ich śmierci, miała osiadać w ciele stworzenia, które kontrolowali, mimo
tego, że ich ciała dawno gniły w ziemi, oni nadal żyli, kontrolując zwierzę.
Ponownie obrzuciłam otoczenie szybkim spojrzeniem i, nie
widząc, ani nie słysząc jakiegokolwiek zagrożenia, złączyłam potrzebne kartki i
szarpnęłam nimi, wyrywając z książki. Zgniotłam wyrwane strony i wcisnęłam je
do kieszeni kurtki, wracając do czytania woluminu. Przekartkowałam dzieło, aż
do znalezienia rysunku, przedstawiającego to tajemne stworzenie. Wpatrywałam
się w niepozorny malunek, aż do usłyszenia zbyt głośnych kroków. Niepewnie
zerknęłam w bok. Tuż przy mnie stała ta sama ciemnowłosa dziewczyna, wcześniej
gniewnie wpatrująca się w niczemu winny zegar, a teraz patrząca na mnie
zdziwionym wzrokiem. Gwałtownie zamknęłam książkę i odłożyłam ją na odpowiednie
miejsce, tuż obok podobnych tytułów. Ucieknąwszy wzrokiem, wyminęłam ją,
ściskając zmięte kartki, nadal znajdujące się kieszeniach kurtki. Mimowolnie
zerknęłam za siebie, by upewnić się, że nieznajoma za mną nie idzie, a ja
spokojnie mogę opuścić bibliotekę.
Położyłam dziennik i pierwszy lepszy długopis, jaki udało mi
się znaleźć, na drewnianym stole. Wyjęłam zmięte kartki z kieszeni i wygładziłam
je na tyle, bym mogła rozczytać zapisany na nich tekst. Pochyliłam się nad
zebranymi przedmiotami. Otworzyłam dziennik i, czasami zerkając na strony z
woluminu, uzupełniałam stare notatki. Po zapisaniu ostatniego słowa, szybko
zamknęłam notatnik i ścisnęłam go w dłoniach.
Nadal nie potrafiłam znieść myśli, że nigdy nie uzyskam
wszystkich zdolności, które może uzyskać wilkołak. Może posiadałam wyostrzone
zmysły, jednak to, co było najważniejsze, nadal było mi zupełnie obce. Od lat
łudziłam się, że kiedyś, z pomocą zebranych informacji, posiądę umiejętność
przyjęcia wilczej skóry. Dorastałam w rodzinie prawdziwych wilkołaków, czystej
krwi, ale zawsze chciałam od nich uciec, by znaleźć zupełnie innych towarzyszy.
Chciałam widzieć braci biegnących po lasach, polować z nimi, miażdżyć
przeciwników. Głupia. Głupia dziewczynka, z głupimi marzeniami, która nigdy się
nie nauczy.
Dziennika nie otwierałam już kilka dni, starałam się nie
myśleć o własnych słabościach, zajmując umysł czym tylko mogłam, nawet
beznadziejną pracą w Baker Street.
Pytając o możliwość zjedzenia bardziej eleganckiej kolacji zawsze usłyszy się o
niepozornym budynku, w którym mieści się 221B
Baker Street. Choć wystrój, dość skromny i stylizowany na minioną epokę,
opisaną w „Przygodach Sherlocka Holmesa”
(choćby za sprawą zastąpienia części krzeseł miękkimi fotelami), nie wskazuje
na ekskluzywny charakter restauracji, to jednak kartę dań zdecydowanie
skomponowano z myślą o bardziej wymagających podniebieniach. Nie znajdzie się
tutaj zwykłej, panierowanej ryby, ale na każdy z serwowanych posiłków może
pozwolić sobie każdy, bez ryzyka wydania ostatniego funta. Ciekawostką jest też
właścicielka, poza tym, że jest wielką fanką londyńskiego detektywa, jest też
ogromną znawczynią wszelkich gatunków herbat. Zawsze bezbłędnie dobiera i
poleca odpowiednią dla nastroju i gustu danego klienta tylko po to, aby ten
mógł w spokoju zanurzyć się w miękkim fotelu i rozmawiać z przyjaciółmi,
popijając swój napar idealny. Dlatego też, jednym z niewielu plusów pracy w Baker Street, był wszechobecny spokój -
klienci pojawiali się często, jednak zamawiali cokolwiek raz, może dwa razy, nie
więcej, tym samym pozwalając pracownikom restauracji na zajmowanie się czymś
zupełnie innym.
Ignorując sytuację w restauracji, zajęłam się czytaniem
kolejnej książki, nietraktującej o wilkołakach, czy innych istotach, potrafiących
przybierać skóry zwierząt. Przerzuciłam kolejną stronę jakże fascynującej
książki, gdy współpracowniczka, szturchnąwszy mnie w ramię, przerwała
pogrążanie się w lekturze. Spojrzałam na nią, wcześniej zamknąwszy książkę.
- Klienci. – niepozornym skinięciem głowy wskazała na młodą
kobietę i starszego mężczyznę siedzących przy stoliku w głębi sali, najmniej
zaludnionym miejscu w całym pomieszczeniu. Ludzie zazwyczaj wybierali fotele
przy oknie, by móc oglądać miasto za szybą. Westchnąwszy, chwyciłam długopis
oraz notes i skierowałam się w ich stronę, po drodze omijając kilka osób i
życząc im smacznego. Dopiero, gdy byłam wystarczająco blisko, rozpoznałam w
dziewczynie nieznajomą z biblioteki, mimo to starałam się grać spokojną.
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się najprzyjaźniej jak tylko
potrafiłam – Państwo już się na coś zdecydowali?
Cassie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz