Obudził mnie dźwięk budzika. Sobota, 6.30. Umówiłam się z Liliann na polance. Wyskoczyłam z łóżka, przy okazji prawie zrzucając Scara. Szybko umyłam zęby, wzięłam prysznic i rozczesałam włosy. Założyłam moje ulubione buty, czarne, brudne od błota glany z wzmocnionymi metalem czubkami, sięgające sporo za kostkę, skórzaną kurtkę i jeansowe rurki. Wąż wpełzł mi na szyję i owinął się wokół niej.
-Tak, Scar, ty też idziesz, ale na razie do torebki, bo i tak już ludzie dziwnie się na mnie patrzą. - powiedziałam, gładząc węża po głowie i wsadzając do specjalnej torebki.
Zabrałam jeszcze swój łuk i kołczan i szybkim krokiem wyszłam z domu. Świeciło słońce, na razie na niebie nie było żadnej chmurki. Podeszłam do płotu ogradzającego pastwisko Eternal Silence. Klacz akurat tarzała się w trawie, ale na dźwięk mojego głosu wstała, otrzepała się i pokłusowała w stronę płotu. Pogłaskałam konia po czole.
-Idziemy do lasu, Sill. - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
Szybko wyczyściłam jej sierść i kopyta. Po osiodłaniu wskoczyłam na grzbiet klaczy i dałam sygnał do kłusa. Gdy wjechałam do lasu, Silence zaczęła galopować. Nie wstrzymywałam jej. Szybko dotarłam na polankę w środku lasu. Zeskoczyłam z Sill, zabespieczyłam wodze, by klacz się nie potknęła i powiedziałam, by wrociła na pastwisko. Ta ruszyła kłusem w stronę domu. Zdjęłam łuk z ramienia i zaczęłam strzelać do jednej z tarcz przyczepionej do drzewa. Po paru minutach zjawiła się Lil na swojej karej klaczy o imieniu Blackie. Zsiadła z niej, rozsiodłała i powiesiła osprzęt na galęzi dębu.
-Hej, Cassie! - zawołała Lily i objęła mnie.
-Cześć, Liliann. - powiedziałam i odwzajemniłam uścisk.
Już po chwili strzelałyśmy ramię w ramię.
Spędziłśmy tak już dwie godziny. Nagle opuściłam łuk, przewiesiłam go przez ramię i stworzyłam iluzję paru sobowtórów.
-Która z nas jest prawdziwa? - zapytało osiem Hope.
-Ty, prawda? - zapytała dziewczyna, śmiejąc się i wskazując iluzję obok mnie.
-Prawie. - powiedziałam z delikatnym uśmieszkiem i szybko usunęłam moje sobowtóry.
Po kolejnej godzinie strzelania stwierdziłyśmy, że czas się zbierać.
-To pa, Lil.
-Do zobaczenia, Hope. - odparła Lily i odgalopowała na swojej klaczy.
Wypuściłam Scara. Wąż odpełzł gdzieś, prawdopodobnie w poszukiwaniu jedzenia. Powoli ruszyłam w stronę domu. Nagle w drzewo obok mnie wbiła się strzała. Szybko odwróciłam się, by dostrzec może piętnastoletniego łowcę celującego do mnie z łuku. Uniosłam brew, przyglądając się chłopakowi. Do niego powoli zbliżał się czarny wąż. Na moją twarz mimowolnie wpełzł kpiący uśmieszem. Wąż szybko wpełzł na szyję blondyna.
-Radziłabym się nie ruszać, to jeden z bardziej jadowitych węży świata, a śmierć na pewno nie nastąpi szybko, ani tym bardziej bezboleśnie. - mruknęłam.
Wyciągnęłam strzałę z drzewa i przyjrzałam się jej uważnie.
-Jesteś potomkiem wiedzącego, prawda? W innym wypadku nikt nie dałby ci jeszcze zaklętej broni. - powiedziałam prawdę, żeby tak nie chybić? -Smacznego, Scar. - po tych słowach wąż zatopił kły w tętnicy młodego łowcy.
Chłopak znieruchomiał, by po chwili paść na ziemię. Nie, nie umarł, po prostu został 'unieruchomiony'. Odebrałam mu łuk i pełny kołczan zaklętych strzał i spokojnie ruszyłam w dalszą drogę.
Ellen? :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz