Pan Ward okazał się silniejszy, niż przypuszczałam. Jednym ruchem pokonał mych najlepszych ludzi, a mnie samą doprowadził do niewyobrażalnego bólu, wbijając jeden ze swych pazurów w świeżo wyleczoną ranę. Po tym, jak gdyby nasze starcie nigdy się nie odbyło, obandażował, a tym samym zatamował wypływ krwi, z okaleczenia. Kończąc opatrywanie, przywołał do siebie czarnego wierzchowca i dosiadł go. Jego drugi towarzysz, orzeł, odleciał nieco wcześniej, pozostawiając nas samych sobie.
- Jeszcze się spotkamy... - oznajmił, gładząc grzywę ogiera. Zacisnęłam zęby, wbijając palce w mokrą ziemię, by powstrzymać wrzask bólu. Popatrzył na mnie, ale nie na długo - zaraz popędził przywołanego konia i odjechał, zapewne oczekując tego, że poradzę sobie sama, albo że pozostanę tu już na zawsze. Dopiero, gdy mężczyzna zniknął z pola widzenia, dałam upust cierpieniom i wrzasnęłam na całe gardło, czując jak po policzkach spływa kilka łez. Napoleon zbrodni, wielka Moriarty, została, po raz kolejny w ciągu ostatniego miesiąca, pokonana przez mutanta. Przy każdym z tych spotkań odniosłam poważne rany, przez co znacznie osłabłam, nie potrafiłam już walczyć tak, jak walczyłam jeszcze kilka lat temu. Nie mogąc znieść tych ponurych myśli, które zaczęły mnie nachodzić po porażce, obróciłam się z pleców na brzuch, co przyczyniło się do jeszcze większego bólu. Dysząc, wyjęłam jedną dłoń z ziemi i wbiłam ją najdalej jak tylko potrafiłam, z drugą postąpiłam podobnie, jednak dopiero po zmniejszeniu odległości od tej pierwszej. Takim sposobem, czołgając się, wyjąc i dysząc, udało mi się dotrzeć do drzewa, będącego domem mężczyzny. Oparłam się plecami o gruby pień. Uniosłam głowę, zaciskając powieki i przygryzając wargę. Z każdą chwilą ból narastał, a ja nie potrafiłam zmusić się do tego, by spojrzeć na, zapewne, przesiąknięty, krwią bandaż. Wtedy też przypomniałam sobie o martwych towarzyszach. Podniosłam powieki o rozejrzałam się w poszukiwaniu ich ciał. Leżeli obok siebie, nienaturalnie wykrzywieni z raną po cięciu sztyletem. Chcąc poinformować pająka o porażce i śmierci najlepszych z wampirów i wilkołaków, sięgnęłam do kieszeni po telefon, co wystarczyło, bym syknęła z bólu. Komórka okazała się rozładowana. Ogłupiała z powodu zbyt dużych ilości utraconej krwi, cisnęłam urządzeniem przed siebie. Po zderzeniu się z powierzchnią, niemal całe pokryła rozmiękła gleba. Zaklęłam głośno, uderzając plecami o pień. Kolejny ból i kolejny wrzask z tego powodu. Po pewnym czasie straciłam siły nawet na to. Opuściłam głowę tak nisko, by podbródek stykał się się z klatką piersiową i zamknęłam oczy. Być może zwariowałam, ale liczyłam na pomoc ze strony zmiennokształtnego, że wróci i uratuje mnie od śmierci.
Aaron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz