Wściekle cisnęłam telefonem w kąt i wyszłam z mieszkania,
trzaskając drzwiami. Jeszcze przed chwilą rozmawiałam z Benjaminem, który
wściekał się na mnie za nocną wizytę i zniknięcie z jego domu bez żadnych
wyjaśnień. Na sam koniec naszej rozmowy, dał jasno do zrozumienia, że na razie
nie chce widzieć swej malutkiej siostrzyczki, którą tak wspaniale opiekował się
w dzieciństwie. Nie potrafiłam poradzić sobie w życiu osobistym, a co dopiero
władać organizacją. Przez moją uwagę, straciłam panowanie nad wszystkim. A
teraz musiałam to odzyskać. Bez względu na cenę, jaką musiałam za to zapłacić.
Nadal miałam kilkunastu naprawdę zaufanych ludzi. Skupiali
się oni głównie wokół Hollensa – jednego z morderców, służącego mi od początku.
Wiedziałam, że mogę im ufać, że mogą mi odzyskać siedzibę, jak i ludzi. Jednak
ci ludzie, cholerni zdrajcy, psy uzurpatora, zginą tak, jak zginęli ci, którzy
pozostali mi wierni – pośród krwi i ognia. Hollens okazał się przychylny mojemu
pomysłowi odzyskania siedziby i ukarania zdrajców. Szybko przystąpił do
planowania, tym samym odtrącając mnie od jakichkolwiek działań. Wraz ze swoimi
ludźmi, rozplanował każdy nasz ruch i ewentualne ruchy wroga. Najpierw mieliśmy
negocjować, jedynie w ostateczności zaatakować. Mężczyzna rozkazał swym ludziom
poinformowanie sojuszników o planach. Dopiero późną nocą mieliśmy zacząć
działać.
Wraz z Hollensem i szóstką jego zaufanych, ale i najlepszych
ludzi, zjawiliśmy się w dawnej siedzibie. Zadrżałam, widząc znajome
pomieszczenia.
- Nie musisz brać w tym udziału. – szepnął Hollens,
ściskając moją dłoń. Wiedział, że zbliża się następca pierwszego z uzurpatorów.
Ten, którego tak nienawidziłam.
- Muszę. – odwarknęłam, wyszarpując się z jego uścisku. Patrzyłam
przed siebie, oczekując pojawienia się mężczyzny. Zdrajca, każący zwać się
Białym Wilkiem, od koloru swej sierści w zwierzęcej postaci, szedł powolnym,
przepełnionym dumą krokiem, w towarzystwie swego zastępcy i sześciu mężczyzn,
będących jego osobistą ochroną. Zatrzymał się przede mną.
- Moja ukochana. Okropnie za tobą tęskniłem – zwrócił się do
mnie, jednak nie na długo, bowiem za moment już patrzył na Hollensa - Bardzo
dziękuję za odeskortowanie pani Oswald. Odłóż broń i padnij przede mną. Nakaż
swoim ludziom kapitulację i zaakceptuj mnie jako Moriarty’ego. Wybaczę ci
obcowanie ze zdrajcami, a innym zdradę moich ludzi – ponownie uraczył mnie
swoją uwagą -Przestań się łudzić, kurwo. Nie masz wystarczająco wielu ludzi. No
i nie masz siedziby. Po co prowadzić tych biedaków na rzeź? Ta walka nie jest
konieczna. Odkładaj broń i klękaj. Jestem litościwym człowiekiem.
- Masz rację – odezwał się towarzysz, przerywając
niebezpieczną ciszę – Walka nie jest konieczna. Nie muszą ginąć dziesiątki.
Wystarczy, że zginie jeden z nas. Zakończmy to według starych zwyczajów. W
pojedynku. Ja przeciwko tobie. Czarny Wilk przeciwko Białemu Wilkowi.
- Co chwila dochodzą do mnie opowieści o tobie, bękarcie –
zaśmiał się złośliwie – Ludzie określają cię mianem największego strzelca na
świecie. Być może jesteś tak dobry. A może nie. Nie wiem, czy mógłbym cię
pokonać, ale wiem, że moi ludzie pokonają waszych. Mam ponad setkę ludzi. A ty
ile, połowę tego? Jeszcze mniej?
- Tak, masz przewagę liczebną – odpowiedział spokojnie
Hollens, mierząc wrogiego wilkołaka surowym wzrokiem – Ale czy ludzie zechcą
walczyć za ciebie, skoro ty nie chcesz walczyć za nich?
- Dobry jest – westchnął Biały Wilk – Bardzo dobry.
Pozwolisz umrzeć swojemu dowódcy, bo jesteś zbyt dumny, by się poddać?
- Skąd pewność, że go masz? – zapytałam, gwałtownie się
prostując. Zmierzył mnie wzrokiem, a ja, robiąc mu na złość, nie uciekałam
spojrzeniem. Mężczyzna, westchnąwszy, skinął na swego towarzysza, który wyjął z
torby łapę czarnego wilka. Zerknęłam na Hollensa, który nie potrafił pojąć
tego, że jego człowiek został okaleczony.
- Jeśli chcecie uratować swojego…
- Jutro będziesz martwy, Biały Wilku – zwróciłam się do
wroga – Śpij spokojnie. – odwróciłam się i równie dumnie, jak on, odeszłam.
- Twoja towarzyszka to wspaniała kobieta. Miło, że znów
rozgrzeje moje łoże – brunet uśmiechnął się do blondyna, potem zaś zwrócił się
do przeciwników – Wy zaś wspaniale wyglądacie. Moje psy chętnie was poznają.
Nie karmiłem ich od tygodnia. Są bardzo wygłodniałe. Ciekawe, od czego zaczną.
Od oczu? A może od kutasów? Wkrótce się przekonamy. Widzimy się rano… Bękarcie.
Każdy z nas wiedział, że noc upłynie na kłótniach,
wyzwiskach, wrzaskach, ale przede wszystkim na planowaniu ataku.
- Gdyby był mądry, skryłby się za murami. – warknął Hollens,
pochylając się nad mapami.
- Nie postąpi tak. Wie, że półświatek się temu przygląda –
odpowiedział Dziki, zerkając na zebranych dookoła mężczyzn – Jeśli inni wyczują
jego słabość, przestana się go obawiać. Jego władza opiera się na strachu.
- To też jego słabość. – odpowiedział Hollens.
Zacisnęłam pięści, powstrzymując się do wtargnięcia w krąg
towarzyszy, otaczających mapy. Wykazywali się za dużą ignorancją.
- Jego ludzie są zmuszani do tej walki. Wyczuwają, że nie
mogą przegrać… - oznajmił Żeglarz, kolejny z ludzi Hollensa.
- Nie będą mogli zaatakować nas z boku.
- To dobrze.
- Musimy sprowokować ich do ataku – kontynuował Czarny Wilk –
Mają przewagę liczebną, więc musimy wykazać się cierpliwością. Jeśli zrobi
wyłom pośrodku, będzie parł dalej. Wtedy otoczymy go z trzech stron.
- Naprawdę myślałeś, że ta pizda będzie z tobą walczyła?
- Nie. Ale chciałem go rozwścieczyć. Chcę, by zaatakował nas
z całą mocą.
- Powinniśmy się przespać. – stwierdził Dziki.
- Odpocznij, Hollensie – dodał Żeglarz - Musisz być jutro w
pełni sił.
Dwójka mężczyzn wyszła, pozostawiając mnie i Hollensa samych
sobie. Podeszłam do map, by móc zerknąć na plan walki i zobaczyć twarz Czarnego
Wilka w słabym świetle lamp.
- Spotkałeś się z wrogiem i nakreśliłeś plan bitwy.
- Tak. Może to coś da.
- Porozmawiałeś z nim przez chwilę, wraz ze swoimi
doradcami, a teraz planujecie pokonanie człowieka, którego w ogóle nie znacie.
Ja z nim żyłam i wiem, jak myśli. I jak bardzo lubi krzywdzić ludzi. Nie
pomyślałeś, że mogę ci coś poradzić?
- Masz rację.
- Nie wpadnie w waszą pułapkę, tylko zastawi swoją.
- Jest zbyt pewny siebie.
- Lubi pogrywać sobie z ludźmi. Jest w tym lepszy, bo robił
to przez całe życie.
- A co ja robiłem przez całe życie? Machałem miotłą?
Walczyłem przeciwko gorszym niż Peter Hanisters. Broniłem was przed gorszymi
wrogami.
- Nie znasz go.
- W takim razie powiedz, co mamy zrobić. Jak odzyskamy
Alfiego?
- Nie odzyskamy go. To prawowity syn Rory’ego Wyndhama.
Zagraża mu bardziej niż bękart, czy córka. Póki żyje, prawa Petera do przywódca
mogą być podważone, co oznacza… Że nie pożyje długo.
- Nie mogę porzucić brata.
- On chce cię sprowokować do błędu.
- Dobrze o tym wiem. Nie rób tego, czego on chce.
- No! Świetna rada.
- Myślisz, że to tak oczywiste?
- Pewnie!
- Gdybyś zapytał mnie wcześniej, doradziłabym zebranie sił.
To też było oczywiste?
- A kiedy mielibyśmy więcej sił?! Prosiliśmy już wszystkich!
Bolton nam nie pomoże! Dobrze, że mamy choć tylu ludzi!
- To za mało!
- Oczywiście, że tak, ale tylu mamy! Wygrywano już
trudniejsze bitwy.
- Jeśli Biały Wilk zwycięży, nie wrócę tam żywa, rozumiesz?
- Nie pozwolę, by znów cię skrzywdził. Obiecuję, że cię
ochronię.
- Nikt nie może mnie ochronić. Ani kogokolwiek. –
powiedziałam, wychodząc z pomieszczenia. Kątem oka widziałam, jak Hollens siada
na mapą i ukrywa twarz w dłoniach.
Obserwowałam walkę z niewielkiego oddalenia. Widziałam jak
Czarny Wilk przedziera się przez własnych, nielicznych ludzi, jak ludzie Białego
Wilka ustępują mu, by stanął na ich czele. Hanisters prowadził uwięzionego
brata Hollensa. Wyjął nóż zza pasa i przeciął więzy.
- Lubisz zabawy? – zwrócił się do młodszego z mężczyzn -
Pobawimy się – chwycił go za ramiona i wskazał na Czarnego Wilka – Biegnij do
brata. Im szybciej dobiegniesz, tym szybciej się spotkacie. I tyle. Takie są
zasady. Łatwizna. Gotowy? No to leć, mały.
Młody niepewnie ruszył, cały czas odwracając się w stronę
oprawcy.
Trzeba biec, pamiętasz? – zapytał mężczyzna, a zakładnik po
tych słowach ruszył biegiem, patrząc przed siebie – Takie są zasady.
Hollens, widząc jak wróg celuje w jego brata, rzucił się
biegiem w jego stronę. Jednak wróg, jakby na przekór, wystrzelił. Pierwszy
strzał. Niecelny. Kula świsnęła tuż obok ciała. Kolejny. Pudło. Kula była za
daleko. Kolejny. Też niecelny. Tuż obok nogi. Kolejny. Celny. Chłopak padł tuż
pod stopami Hollensa. Jęknął żałośnie, umierając. Po tym zaczęło się piekło.
Wrogie strony zlały się ze sobą, tworząc ludzką masę, co rusz rozdzielaną przez
strzały i kolejne trupy. Walczyli wręcz, strzelali, ale przede wszystkim –
zabijali. Strony już się zatarły, teraz trzeba było przeżyć. Wyjść z bitwy
cało.
Do siedziby wdarłam się dopiero po jej odzyskaniu. Hollens
wściekle okładał pięściami twarz Hanistersa. Jego pokryta zakrzepłą krwią twarz
wyrażała przerażającą furię. Chciał zabić tego, który wyrządził mu krzywdę.
Atakowany śmiał mu się w twarz. Oboje zaprzestali dopiero wtedy, gdy mnie
zauważyli. Atakujący chwycił rannego i zawlókł do pomieszczenia, gdzie trzymano
psy Białego Wilka. Niedługo po tym, sama podążyłam za nimi. Stając przed
uzurpatorem, nie było już z nami Hollensa.
- Jamie – wykaszlał ranny, unosząc głowę – Witaj, Jamie. To
mój nowy pokój?
Milczałam.
- Nie. Nasz wspólnie spędzony czas dobiega końca. Nic się
nie stało. Nie możesz mnie zabić. Jestem częścią ciebie.
- Twoje słowa znikną. I twoi ludzie. Twoje imię. Cała pamięć
o tobie.
Psy okrążyły mężczyznę, zaczęły go obwąchiwać i zlizywać
zaschniętą krew.
- Moje psy nigdy mnie nie skrzywdzą.
- Sam powiedziałeś, że od tygodnia ich nie karmiłeś.
- To wierne stworzenia.
- Wcześniej może takie były. A teraz są wygłodniałe.
Jeden z psów zbliżył się do jego twarzy.
- Siad – rozkazał, gdy ten zaczął go lizać – Siad! Siad!
Siad! Siad! – wrzasnął, gdy ten go ugryzł. Przez moment obserwowałam, jak
zagryzają go na śmierć, ale potem po prostu wyszłam, uśmiechając się szeroko.
Cieszyłam się zwycięstwem, zmierzając do jednego z pomieszczeń, gdy ktoś chwycił
mnie w pasie. Próbowałam się wyrwać, jednak na próżno. Kilka mocnych ciosów w
głowę wystarczyło, bym straciła przytomność.
Znalazłam się w nieznanym miejscu. Brudny, niesamowicie zakurzony
pokój stał się moim więzieniem, z którego nie byłam w stanie uciec. Ktoś znowu
zdradził i za wszelką cenę próbował mnie zgładzić. Zacisnęłam powieki i
skuliłam się w kącie, kaszląc, gdy ktoś wszedł do pomieszczenia. Mimowolnie
otworzyłam oczy, przyglądając się przybyszowi. Wysoka blondynka. Wszędzie
poznałabym tą twarz. Gwendoline Caldwell. Weszła do celi, uśmiechając się
podstępnie. Trzymała coś w dłoniach.
- Cóż za okropieństwo – westchnęła ciężko, zbliżając się –
To niedopuszczalne. Czy przynajmniej wystarczająco cię karmią? Przyniosłam ci
dziczyznę. Jadłam ją ostatniej wieczerzy. Robiliśmy co w naszej mocy od chwili
twojego aresztowania. Hollens osobiście próbował wstawić się u Dzikiego.
Obawiam się jednak, że utracił rozsądek.
- Wiem, że to ty za tym stoisz. – warknęłam, odwracając
twarz w jej stronę.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy. Przysięgam.
- Wszyscy wiedzą, że wciąż kłamiesz. Niewinność,
przyzwoitość i ludzka troska są ci zaś zupełnie obce. Być może dlatego Peter
tak chętnie cię odrzucił, gdy pojawiłam się ja.
- Cóż za absurd. Uwięzienie odebrało ci rozum. Odwiedzę cię,
gdy się uspokoisz.
- Nie chcę cię widzieć.
- Obyś zmieniła zdanie. Mówią, że ludzie często popadają w
obłęd w ciemnicy. Twoja izolacja dobiegnie końca wraz z początkiem procesu.
- Odejdź.
- Tak. Chyba muszę odejść. Hollens tak bardzo mnie potrzebuje.
- Wynoś się, nienawistna suko! – wrzasnęłam niskim,
gardłowym głosem, chwytając szklane naczynie i rzucając je w stronę kobiety.
Chybiłam co najmniej o metr, a miska, zamiast trafić w odwiedzającą, rozbiła się
o ścianę, a zawartość znalazła się na podłodze.
Zerknęła na szkło, uśmiechnęła się i po prostu wyszła,
ryglując za sobą drzwi.
Grimalkin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz