21 paź 2016

Od Jamie do Grimalkin

Wściekle cisnęłam telefonem w kąt i wyszłam z mieszkania, trzaskając drzwiami. Jeszcze przed chwilą rozmawiałam z Benjaminem, który wściekał się na mnie za nocną wizytę i zniknięcie z jego domu bez żadnych wyjaśnień. Na sam koniec naszej rozmowy, dał jasno do zrozumienia, że na razie nie chce widzieć swej malutkiej siostrzyczki, którą tak wspaniale opiekował się w dzieciństwie. Nie potrafiłam poradzić sobie w życiu osobistym, a co dopiero władać organizacją. Przez moją uwagę, straciłam panowanie nad wszystkim. A teraz musiałam to odzyskać. Bez względu na cenę, jaką musiałam za to zapłacić.
Nadal miałam kilkunastu naprawdę zaufanych ludzi. Skupiali się oni głównie wokół Hollensa – jednego z morderców, służącego mi od początku. Wiedziałam, że mogę im ufać, że mogą mi odzyskać siedzibę, jak i ludzi. Jednak ci ludzie, cholerni zdrajcy, psy uzurpatora, zginą tak, jak zginęli ci, którzy pozostali mi wierni – pośród krwi i ognia. Hollens okazał się przychylny mojemu pomysłowi odzyskania siedziby i ukarania zdrajców. Szybko przystąpił do planowania, tym samym odtrącając mnie od jakichkolwiek działań. Wraz ze swoimi ludźmi, rozplanował każdy nasz ruch i ewentualne ruchy wroga. Najpierw mieliśmy negocjować, jedynie w ostateczności zaatakować. Mężczyzna rozkazał swym ludziom poinformowanie sojuszników o planach. Dopiero późną nocą mieliśmy zacząć działać.
Wraz z Hollensem i szóstką jego zaufanych, ale i najlepszych ludzi, zjawiliśmy się w dawnej siedzibie. Zadrżałam, widząc znajome pomieszczenia.
- Nie musisz brać w tym udziału. – szepnął Hollens, ściskając moją dłoń. Wiedział, że zbliża się następca pierwszego z uzurpatorów. Ten, którego tak nienawidziłam.
- Muszę. – odwarknęłam, wyszarpując się z jego uścisku. Patrzyłam przed siebie, oczekując pojawienia się mężczyzny. Zdrajca, każący zwać się Białym Wilkiem, od koloru swej sierści w zwierzęcej postaci, szedł powolnym, przepełnionym dumą krokiem, w towarzystwie swego zastępcy i sześciu mężczyzn, będących jego osobistą ochroną. Zatrzymał się przede mną.
- Moja ukochana. Okropnie za tobą tęskniłem – zwrócił się do mnie, jednak nie na długo, bowiem za moment już patrzył na Hollensa - Bardzo dziękuję za odeskortowanie pani Oswald. Odłóż broń i padnij przede mną. Nakaż swoim ludziom kapitulację i zaakceptuj mnie jako Moriarty’ego. Wybaczę ci obcowanie ze zdrajcami, a innym zdradę moich ludzi – ponownie uraczył mnie swoją uwagą -Przestań się łudzić, kurwo. Nie masz wystarczająco wielu ludzi. No i nie masz siedziby. Po co prowadzić tych biedaków na rzeź? Ta walka nie jest konieczna. Odkładaj broń i klękaj. Jestem litościwym człowiekiem.
- Masz rację – odezwał się towarzysz, przerywając niebezpieczną ciszę – Walka nie jest konieczna. Nie muszą ginąć dziesiątki. Wystarczy, że zginie jeden z nas. Zakończmy to według starych zwyczajów. W pojedynku. Ja przeciwko tobie. Czarny Wilk przeciwko Białemu Wilkowi.
- Co chwila dochodzą do mnie opowieści o tobie, bękarcie – zaśmiał się złośliwie – Ludzie określają cię mianem największego strzelca na świecie. Być może jesteś tak dobry. A może nie. Nie wiem, czy mógłbym cię pokonać, ale wiem, że moi ludzie pokonają waszych. Mam ponad setkę ludzi. A ty ile, połowę tego? Jeszcze mniej?
- Tak, masz przewagę liczebną – odpowiedział spokojnie Hollens, mierząc wrogiego wilkołaka surowym wzrokiem – Ale czy ludzie zechcą walczyć za ciebie, skoro ty nie chcesz walczyć za nich?
- Dobry jest – westchnął Biały Wilk – Bardzo dobry. Pozwolisz umrzeć swojemu dowódcy, bo jesteś zbyt dumny, by się poddać?
- Skąd pewność, że go masz? – zapytałam, gwałtownie się prostując. Zmierzył mnie wzrokiem, a ja, robiąc mu na złość, nie uciekałam spojrzeniem. Mężczyzna, westchnąwszy, skinął na swego towarzysza, który wyjął z torby łapę czarnego wilka. Zerknęłam na Hollensa, który nie potrafił pojąć tego, że jego człowiek został okaleczony.
- Jeśli chcecie uratować swojego…
- Jutro będziesz martwy, Biały Wilku – zwróciłam się do wroga – Śpij spokojnie. – odwróciłam się i równie dumnie, jak on, odeszłam.
- Twoja towarzyszka to wspaniała kobieta. Miło, że znów rozgrzeje moje łoże – brunet uśmiechnął się do blondyna, potem zaś zwrócił się do przeciwników – Wy zaś wspaniale wyglądacie. Moje psy chętnie was poznają. Nie karmiłem ich od tygodnia. Są bardzo wygłodniałe. Ciekawe, od czego zaczną. Od oczu? A może od kutasów? Wkrótce się przekonamy. Widzimy się rano… Bękarcie.
Każdy z nas wiedział, że noc upłynie na kłótniach, wyzwiskach, wrzaskach, ale przede wszystkim na planowaniu ataku.
- Gdyby był mądry, skryłby się za murami. – warknął Hollens, pochylając się nad mapami.
- Nie postąpi tak. Wie, że półświatek się temu przygląda – odpowiedział Dziki, zerkając na zebranych dookoła mężczyzn – Jeśli inni wyczują jego słabość, przestana się go obawiać. Jego władza opiera się na strachu.
- To też jego słabość. – odpowiedział Hollens.
Zacisnęłam pięści, powstrzymując się do wtargnięcia w krąg towarzyszy, otaczających mapy. Wykazywali się za dużą ignorancją.
- Jego ludzie są zmuszani do tej walki. Wyczuwają, że nie mogą przegrać… - oznajmił Żeglarz, kolejny z ludzi Hollensa.
- Nie będą mogli zaatakować nas z boku.
- To dobrze.
- Musimy sprowokować ich do ataku – kontynuował Czarny Wilk – Mają przewagę liczebną, więc musimy wykazać się cierpliwością. Jeśli zrobi wyłom pośrodku, będzie parł dalej. Wtedy otoczymy go z trzech stron.
- Naprawdę myślałeś, że ta pizda będzie z tobą walczyła?
- Nie. Ale chciałem go rozwścieczyć. Chcę, by zaatakował nas z całą mocą.
- Powinniśmy się przespać. – stwierdził Dziki.
- Odpocznij, Hollensie – dodał Żeglarz - Musisz być jutro w pełni sił.
Dwójka mężczyzn wyszła, pozostawiając mnie i Hollensa samych sobie. Podeszłam do map, by móc zerknąć na plan walki i zobaczyć twarz Czarnego Wilka w słabym świetle lamp.
- Spotkałeś się z wrogiem i nakreśliłeś plan bitwy.
- Tak. Może to coś da.
- Porozmawiałeś z nim przez chwilę, wraz ze swoimi doradcami, a teraz planujecie pokonanie człowieka, którego w ogóle nie znacie. Ja z nim żyłam i wiem, jak myśli. I jak bardzo lubi krzywdzić ludzi. Nie pomyślałeś, że mogę ci coś poradzić?
- Masz rację.
- Nie wpadnie w waszą pułapkę, tylko zastawi swoją.
- Jest zbyt pewny siebie.
- Lubi pogrywać sobie z ludźmi. Jest w tym lepszy, bo robił to przez całe życie.
- A co ja robiłem przez całe życie? Machałem miotłą? Walczyłem przeciwko gorszym niż Peter Hanisters. Broniłem was przed gorszymi wrogami.
- Nie znasz go.
- W takim razie powiedz, co mamy zrobić. Jak odzyskamy Alfiego?
- Nie odzyskamy go. To prawowity syn Rory’ego Wyndhama. Zagraża mu bardziej niż bękart, czy córka. Póki żyje, prawa Petera do przywódca mogą być podważone, co oznacza… Że nie pożyje długo.
- Nie mogę porzucić brata.
- On chce cię sprowokować do błędu.
- Dobrze o tym wiem. Nie rób tego, czego on chce.
- No! Świetna rada.
- Myślisz, że to tak oczywiste?
- Pewnie!
- Gdybyś zapytał mnie wcześniej, doradziłabym zebranie sił. To też było oczywiste?
- A kiedy mielibyśmy więcej sił?! Prosiliśmy już wszystkich! Bolton nam nie pomoże! Dobrze, że mamy choć tylu ludzi!
- To za mało!
- Oczywiście, że tak, ale tylu mamy! Wygrywano już trudniejsze bitwy.
- Jeśli Biały Wilk zwycięży, nie wrócę tam żywa, rozumiesz?
- Nie pozwolę, by znów cię skrzywdził. Obiecuję, że cię ochronię.
- Nikt nie może mnie ochronić. Ani kogokolwiek. – powiedziałam, wychodząc z pomieszczenia. Kątem oka widziałam, jak Hollens siada na mapą i ukrywa twarz w dłoniach.
Obserwowałam walkę z niewielkiego oddalenia. Widziałam jak Czarny Wilk przedziera się przez własnych, nielicznych ludzi, jak ludzie Białego Wilka ustępują mu, by stanął na ich czele. Hanisters prowadził uwięzionego brata Hollensa. Wyjął nóż zza pasa i przeciął więzy.
- Lubisz zabawy? – zwrócił się do młodszego z mężczyzn - Pobawimy się – chwycił go za ramiona i wskazał na Czarnego Wilka – Biegnij do brata. Im szybciej dobiegniesz, tym szybciej się spotkacie. I tyle. Takie są zasady. Łatwizna. Gotowy? No to leć, mały.
Młody niepewnie ruszył, cały czas odwracając się w stronę oprawcy.
Trzeba biec, pamiętasz? – zapytał mężczyzna, a zakładnik po tych słowach ruszył biegiem, patrząc przed siebie – Takie są zasady.
Hollens, widząc jak wróg celuje w jego brata, rzucił się biegiem w jego stronę. Jednak wróg, jakby na przekór, wystrzelił. Pierwszy strzał. Niecelny. Kula świsnęła tuż obok ciała. Kolejny. Pudło. Kula była za daleko. Kolejny. Też niecelny. Tuż obok nogi. Kolejny. Celny. Chłopak padł tuż pod stopami Hollensa. Jęknął żałośnie, umierając. Po tym zaczęło się piekło. Wrogie strony zlały się ze sobą, tworząc ludzką masę, co rusz rozdzielaną przez strzały i kolejne trupy. Walczyli wręcz, strzelali, ale przede wszystkim – zabijali. Strony już się zatarły, teraz trzeba było przeżyć. Wyjść z bitwy cało.
Do siedziby wdarłam się dopiero po jej odzyskaniu. Hollens wściekle okładał pięściami twarz Hanistersa. Jego pokryta zakrzepłą krwią twarz wyrażała przerażającą furię. Chciał zabić tego, który wyrządził mu krzywdę. Atakowany śmiał mu się w twarz. Oboje zaprzestali dopiero wtedy, gdy mnie zauważyli. Atakujący chwycił rannego i zawlókł do pomieszczenia, gdzie trzymano psy Białego Wilka. Niedługo po tym, sama podążyłam za nimi. Stając przed uzurpatorem, nie było już z nami Hollensa.
- Jamie – wykaszlał ranny, unosząc głowę – Witaj, Jamie. To mój nowy pokój?
Milczałam.
- Nie. Nasz wspólnie spędzony czas dobiega końca. Nic się nie stało. Nie możesz mnie zabić. Jestem częścią ciebie.
- Twoje słowa znikną. I twoi ludzie. Twoje imię. Cała pamięć o tobie.
Psy okrążyły mężczyznę, zaczęły go obwąchiwać i zlizywać zaschniętą krew.
- Moje psy nigdy mnie nie skrzywdzą.
- Sam powiedziałeś, że od tygodnia ich nie karmiłeś.
- To wierne stworzenia.
- Wcześniej może takie były. A teraz są wygłodniałe.
Jeden z psów zbliżył się do jego twarzy.
- Siad – rozkazał, gdy ten zaczął go lizać – Siad! Siad! Siad! Siad! – wrzasnął, gdy ten go ugryzł. Przez moment obserwowałam, jak zagryzają go na śmierć, ale potem po prostu wyszłam, uśmiechając się szeroko. Cieszyłam się zwycięstwem, zmierzając do jednego z pomieszczeń, gdy ktoś chwycił mnie w pasie. Próbowałam się wyrwać, jednak na próżno. Kilka mocnych ciosów w głowę wystarczyło, bym straciła przytomność.
Znalazłam się w nieznanym miejscu. Brudny, niesamowicie zakurzony pokój stał się moim więzieniem, z którego nie byłam w stanie uciec. Ktoś znowu zdradził i za wszelką cenę próbował mnie zgładzić. Zacisnęłam powieki i skuliłam się w kącie, kaszląc, gdy ktoś wszedł do pomieszczenia. Mimowolnie otworzyłam oczy, przyglądając się przybyszowi. Wysoka blondynka. Wszędzie poznałabym tą twarz. Gwendoline Caldwell. Weszła do celi, uśmiechając się podstępnie. Trzymała coś w dłoniach.
- Cóż za okropieństwo – westchnęła ciężko, zbliżając się – To niedopuszczalne. Czy przynajmniej wystarczająco cię karmią? Przyniosłam ci dziczyznę. Jadłam ją ostatniej wieczerzy. Robiliśmy co w naszej mocy od chwili twojego aresztowania. Hollens osobiście próbował wstawić się u Dzikiego. Obawiam się jednak, że utracił rozsądek.
- Wiem, że to ty za tym stoisz. – warknęłam, odwracając twarz w jej stronę.
- Robimy wszystko, co w naszej mocy. Przysięgam.
- Wszyscy wiedzą, że wciąż kłamiesz. Niewinność, przyzwoitość i ludzka troska są ci zaś zupełnie obce. Być może dlatego Peter tak chętnie cię odrzucił, gdy pojawiłam się ja.
- Cóż za absurd. Uwięzienie odebrało ci rozum. Odwiedzę cię, gdy się uspokoisz.
- Nie chcę cię widzieć.
- Obyś zmieniła zdanie. Mówią, że ludzie często popadają w obłęd w ciemnicy. Twoja izolacja dobiegnie końca wraz z początkiem procesu.
- Odejdź.
- Tak. Chyba muszę odejść. Hollens tak bardzo mnie potrzebuje.
- Wynoś się, nienawistna suko! – wrzasnęłam niskim, gardłowym głosem, chwytając szklane naczynie i rzucając je w stronę kobiety. Chybiłam co najmniej o metr, a miska, zamiast trafić w odwiedzającą, rozbiła się o ścianę, a zawartość znalazła się na podłodze.
Zerknęła na szkło, uśmiechnęła się i po prostu wyszła, ryglując za sobą drzwi.

Grimalkin?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz