26 paź 2016

Od Jamie do Hope

Zaklęłam głośno, tym samym zwracając na siebie uwagę osób otaczających mnie. Część z nich zerknęła w moją stronę, niektórzy zaklęli cicho, nieliczni milczeli, bojąc się gniewu, jaki może na nich spaść. Zmierzyłam ich wrogim spojrzeniem i klnąc ciszej, jednak jeszcze gorzej, wróciłam do czytania wiadomości. Po raz kolejny skupiłam się na tekście, zawierającym groźby. Zapewne nie przejęłabym się tą wiadomością – jedna z wielu, jakie otrzymywałam – gdyby nie została wysłana na mój prywatny numer. Jej autorką była kobieta, której nigdy nie chciałam już spotkać. Jedna z nielicznych gier, które przegrałam. Błąd na początku kariery. Kobietą, której udało się przechytrzyć Moriarty była Melanie Miller. Wiedziała o mnie wiele, za dużo bym pozwoliła jej żyć. A jednak, pokazałam słabość i oszczędziłam ją, a ona wykorzystała to, planując zamęczenie mnie. Pozwolenie jej na to byłoby ogromnym błędem, tak jak oszczędzenie jej.
Ściskając telefon w dłoni, wyszłam z pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Zacisnęłam pięści, wbijając paznokcie w skórę i ruszyłam w stronę wyjścia, jednak zatrzymał mnie dźwięk skrzypienia drzwi i cichych kroków. Bez odwracania się byłam zdolna stwierdzić, że za mną stoi panna Cunningham.
-  Atkins? – zapytała, zbliżając się niepewnie. Zerknęłam za siebie, by móc kontrolować jej ruchy. Zbliżyła się odpowiednio blisko, a ja, odwróciwszy się, chwyciłam ją za kołnierzyk koszuli i przycisnęłam kobietę do ściany. Zbliżyłam twarz do jej twarzy, by spojrzeć w jej jasne oczy.
- Ktoś gorszy niż Atkins, Watson, Alder i Lestrade razem wzięci. – szepnęłam, jeszcze mocniej przyciskając ją do ściany. Dysząc ciężko, nieco drżąc z nerwów, zamachnęłam się i uderzyłam ją w nos, używając całej siły. Kobieta cicho jęknęła, próbując, w akcie samoobrony, cofnąć się, jednak ściana skutecznie jej to uniemożliwiła. Powtórzyłam cios, jednak tym razem kochanka skuliła się, klękając na ziemi. Wściekła, kopnęłam ją w nogi, a gdy ta padła na ziemię, powtórzyłam atak, tym razem celując w brzuch. Po pewnym czasie przestała reagować, patrząc przed siebie tępo i plując krwią. Zaprzestałam ataków i, rozejrzawszy się, po prostu uciekłam, jak ostatni tchórz. Nikt nigdy nie dowie się, że to ja zaatakowałam niewinną pannę Cunningham, posądzą o to kogoś innego, a ja wykonam wyrok.
Przez cały dzień unikałam spotkań z moimi ludźmi jak tylko mogłam, a wszystko to przez niekontrolowany wybuch gniewu i zaatakowane panny Cunningham. Tym działaniem przysporzyłam sobie jeszcze więcej zmartwień, jakby groźba Melanie była najmniejszym z możliwych. Wyszłam z mieszkania dopiero wieczorem, gdy skończyłam konserwację ostatnich dzieł Renoira, należących do jednego z londyńskich muzeów, by iść do siedziby organizacji. Jednak ten pomysł nie miał najmniejszego prawa się udać. Idąc spokojnym krokiem przez najmniej zaludnioną część miasta, z rozmyślań o kolejnych wybitnie genialnych intrygach, wyrwał mnie bardzo charakterystyczny kobiecy głos, którego już nigdy nie chciałam usłyszeć – głos należący do Melanie Miller.
- Jamie? – zapytała, chwytając moją dłoń i przyciągając do siebie – Jak się czujesz z faktem, że to ty jesteś odpowiedzialna za śmierć Eleanory Abott?
Wzięłam gwałtowny haust powietrza, słysząc to. Doskonale wiedziałam kim jest ofiara, nadal pamiętałam jak wyglądała za życia. Piękne i bujne, zawsze rozpuszczone kasztanowe włosy, duże niebieskie oczy i rumiane policzki. Jedną brew przecinała charakterystyczna, niewielka blizna. Zginęła niepotrzebnie, pojawiła się tam, gdzie nie powinno jej nigdy być.
- Nie jestem winna jej śmierci. – odpowiedziałam niepewnie, wyrywając się z uścisku.
- Tak samo nie zabiłaś swojego męża?
- Zginął z mojego polecenia, nie ręki.
- Kochałam ją – warknęła, zaciskając pięści – A ty ją zabiłaś. Nawet nie próbuj się tłumaczyć. Pomszczę ją, rozumiesz? – syknęła, zaczynając mamrotać formułę zaklęcia. Zamarłam w bezruchu, nie wiedząc co robić. Błąd, głupi błąd. Z jej dłoni wystrzelił fioletowe iskierki, które, niczym pocisk z pistoletu, ugodziły mnie w pierś. Jęknęłam, gdy poczułam jak uderzam plecami o beton. Czułam, jak kobieta podnosi mnie i zaciąga w ciemność.
Przytomność i władzę nad ciałem odzyskałam po kilku godzinach, gdy oskarżycielki nie było przy mnie. Wiedziałam, że coś mi zrobiła, ale nie mogłam zrozumieć co dokładnie, dlatego też, by wyjaśnić wszystkie sprawy postanowiłam udać się do siedziby. Zapewne dotarłabym tam, gdyby nie panna Morgan, którą spotkałam podczas podróży.
- Witaj, Hope! – przywitała się z nią niezwykle radośnie. Spojrzała na mnie niepewnie.
- Dobrze się czujesz? – zapytała, zdejmując słuchawki.
- Wspaniałe.
- Jesteś pewna, że nic nie ćpałaś? – mówiąc to, odsunęła się i gwałtownie wyprostowała. Zaśmiałam się, obejmując ją.
- Spokojnie – mruknęła, odsuwając się – Bez przesady, uszanuj moją przestrzeń osobistą – popatrzyła na mnie niepewnie – A może coś piłaś?
- Moja droga, picie utrudnia malowanie obrazów – zaśmiałam się przyjaźnie – Nie chciałabyś zobaczyć moich obrazów malowanych po alkoholu, uwierz – dodałam, patrząc na ruchy dziewczyny – Wyobrażasz sobie mnie nagą? Utrzymujmy kontakt wzrokowy, moja droga.

Hope?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz