Pierwszy raz od wielu lat to ja znalazłam się na przegranej
pozycji. Nie mogłam znieść myśli, że pokonała mnie przyjaciółka ofiary. Wystarczyło
tylko mocniej wbić nóż w jej gardło, by utopiła się we własnej krwi; zamiast
tego gięłam się wpół z powodu niesamowitego bólu, który falą przelał się przez
całe ciało. Ciężko dysząc, opadłam na kolana, by następnie oprzeć się na rękach
i wbijać palce w rozmiękłą ziemię. Dopiero po chwili, gdy ból nieco zelżał,
udało mi się podnieść z klęczek. Wyjęłam z torebki telefon komórkowy, by móc
zawiadomić jednego z pająków o zmianie planów. Panna White nadal miała zginąć,
pan Theophilus miał zostać ukarany za brak subordynacji i fakt, że dziewczyna
przeżyła, a co do panny Morgan – nią miałam zająć się osobiście. Jednakże,
zaplanowanie wszystkich morderstw nie mogło odbyć się przez wiadomości, jedyną
dobrą możliwością było omówienie tego między wszystkimi wykonawcami – mną,
pająkiem i jego towarzyszem. Wiedząc, iż nie dam rady dojść pieszo do
mieszkania rozkazałam mężczyznom, by ci przyjechali po mnie. Takim sposobem w
miejscu planowanego spotkania znalazłam się zaledwie po dwudziestu minutach, a przedsięwzięcie
zostało rozplanowane po niecałej godzinie. Ranna dziewczyna miała ponieść
śmierć dzięki zdecydowanie za dużej dawce leków podanych przez pielęgniarkę,
podstawioną przeze mnie. Były przemytnik miał zostać zastrzelony, wraz z jego
córką jutrzejszego wieczoru, także przez moich ludzi, zaś moja ulubienica miała
znaleźć się w moim mieszkaniu, żywa, jednak nieprzytomna. Miała bać się
własnego cienia, unikać innych. Chciałam wyniszczyć ją psychicznie tak mocno,
jak tylko to możliwe podczas jednej doby.
Przygotowania do obecności rudowłosej rozpoczęłam, po
wyjściu obu mężczyzn, od zażycia mocnego leku przeciwbólowego, graniczącego z
narkotykiem. Po tym, jak lek przyćmił ból, zajęłam się przygotowaniem pokoju na
gościa – zdjęłam część folii z mebli, ostatni ze skończonych obrazów
przeniosłam z jednej sztalugi na drugą, a puste miejsce uzupełniłam obrazem
wymagającym konserwacji, pochodzącym z londyńskiego muzeum. Umyłam się i przebrałam,
a pod koszulą poplamioną farbami ukryłam pistolet z tłumikiem, przygotowując
się na zdradę pająka i drugiego mężczyzny, którą odkryłam kilka miesięcy temu.
Malując już jakiś czas, usłyszałam dźwięk otwierających się
drzwi, głośne przekleństwo i ciężkie kroki. Kilka chwil po tych pozornie
niepokojących dźwiękach, moja ulubienica leżała na starym materacu. Jeden z
mężczyzn, wysoki i przeraźliwie chudy, milczał, oczekując dalszych rozkazów,
drugi z nich – nieco niższy, ale równie chudy – wyszedł z pomieszczenia,
zamykając za sobą drzwi. Obserwując go, wyjęłam zza koszuli broń i celując w
pająka, oddałam dwa strzały – jeden w podbrzusze, drugi w klatkę piersiową.
Strzał usłyszał drugi z nich, wbiegł do pokoju, gdy jego martwy towarzysz
osuwał się na ziemię. Tym razem wystarczył tylko jeden strzał, by towarzysz
pająka poniósł śmierć. Upewniwszy się, że dziewczyna nadal jest nieprzytomna,
przeszukałam kieszenie współpracowników. Zabrałam im broń i telefony, by
wiadomości zawarte na nich nigdy nie wyszły na jaw. Nie przejmując się ciałami,
ponownie zaczęłam malować.
Przerwałam dopiero, gdy zauważyłem, że dziewczyna
oprzytomniała.
- Te płótna to nie oryginalny Turner. To dobra fałszywka,
ale to jednak fałszywka. To miała być „Walcząca Temeraire”, ale są na nim kolory
średni pomarańcz i ochra – zwróciłam się do rudowłosej, kontynuując malowanie -
W 1839 roku potrzeba było kurkumy żeby stworzyć ochrową farbę. Ale w tym roku
wybuchła wojna Afgańska, więc wojsko zarekwirowało kurkumę, żeby wydzielić ją w
racjach żywnościowych. Dlatego na „Walczącej Temeraire” nie ma koloru ochry.
Ani na żadnym obrazie z tego okresu. Ale szkoda. Świat byłby interesujący,
gdyby znalazło się paru nowych Turnerów.
Hope?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz