Zacisnęłam dłonie na świeżej ranie postrzałowej, próbując powstrzymać krwotok. Gdyby każdy dotyk nie powodował kolejnej fali bólu, przelewającej się przez ciało, zapewne udałoby mi się opanować ilość wypływającej szkarłatniej posoki. Dysząc, udało mi się obrócić na brzuch, nadal ściskając ranę. Resztkami sił uniosłam głowę, by móc spojrzeć na pannę Morgan, dzierżącą dwie bronie palne - jedną moją, wyposażoną w tłumik - drugą pana Costera, pozbawioną jakichkolwiek dodatkowych elementów.
- Nigdy mnie nie pokonasz - wydyszałam, ponownie kładąc głowę na ziemię. Zabrakło mi sił - Mam ludzi, są liczni i doskonale zorganizowani.
- Masz na myśli morderców, złodziei i narkomanów? - odezwała się Adler, podchodząc do panny Morgan - Nie będą cię bronić.
- Ale dokąd pójdą, gdy stracą jedyną ziemię, na której mogą czuć się bezpieczni?
- Staną się nowym Moriartym.
- Po moim trupie.
- Czyli niedługo poznamy nowego mordercę i porywacza - wtrąciła rudowłosa, klękając przy mnie. - Tym razem przegrałaś, pogódź się z tym.
Splunęłam tuż pod jej nogi i odwróciłam się na tyle szybko, na ile pozwalał mi ból i wciąż powiększające się ilości wypływającej krwi. Powoli traciłam siły, wiedziałam, że jeśli szybko nie zatamuję krwotoku, prawdopodobnie stracę przytomność, a potem życie. O nie, tak nie może skończyć Napoleon zbrodni.
- Dzwonię po Alexandra, on będzie wiedział, co z nią zrobić - powiedziała Adler. Usłyszałam szelest materiału, kobieta prawdopodobnie wyjęła telefon. Po chwili dało się usłyszeć charakterystyczny dźwięk oczekiwania na odebranie - Halo? Alexander? Wiem, kim jest Moriarty. Zdziwiłbyś się. Musisz tu przyjechać, z Watson. - po tych słowach rozłączyła się i schowała komórkę do kieszeni płaszcza.
Panna Morgan zachichotała cicho, ja zaś westchnęłam ciężko, odsuwając dłoń od rany. Czerwona posoka nadal wypływała z miejsca, gdzie kula wbiła się w moje ciało. Wiedząc, że jeszcze większym krwotokiem na pewno sobie nie pomogę, ponownie zacisnęłam dłoń, wraz z materiałem koszuli, na ranie. Zacisnęłam powieki, kuląc się jeszcze bardziej. Niech myślą, że straciłam przytomność, niech rozmawiają o moim losie, niech myślą, że nie słyszę.
Tak jak się spodziewałam, Irene Adler i Hope Morgan przedstawiły się sobie i zaczęły rozważać nad tym, na ile lat trafię do więzienia za liczne morderstwa. Podczas kolejnego tematu, także zahaczającego o postać Moriarty, do pomieszczenia weszły dwie osoby. Pierwszy gość, chodzący ciężko, niemal natychmiastowo cofnął się, wpadając na postać, będącą za nim, charakteryzującą się lekkimi krokami. Atkins i Watson.
- Co się dzieje? - odezwała się Watson, prawdopodobnie nadal trzymając Alexandra - Alexander.
- Sophie... - szepnął drżącym głosem - Sophie? Sophie - zbliżył się do mnie - Sophie - chwycił za ramiona i podniósł. Gdyby nie trzymał mnie za ramiona, prawdopodobnie leżałabym na ziemi. Otworzyłam oczy, by móc spojrzeć w jego - Sophie!
Zbliżył swoją twarz do mojej. Nadal ciężko oddychając, wbiłam paznokcie w jego policzek i szybkim, silnym ruchem przejechałam nimi po jego skórze. Zaraz po tym, Alexander, nadal nie zrażony, ścisnął mnie.
Hope?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz