- Pewnie żałujesz, że ze mną nie uciekłaś, kiedy miałaś szansę.
- Moriarty.
Stary Coster, który przed chwilą poniósł szybką śmierć za przedwczesne ujawnienie mojej tożsamości, leżał na ziemi, nienaturalnie wykrzywiony. Broń, pozbawiona tłumika, leżała tuż przy jego prawej dłoni. Podeszłam do niej i kopnęłam ją lekko tak, by uniemożliwić atak ze strony Adler.
- Nie w ten sposób chciałam się ujawnić, ale pan Coster mnie do tego zmusił. - zerknęłam na ciało, mówiąc to. Byłego współpracownika, który i tak poniósłby śmierć, nie obserwowałam długo. O wiele ciekawsza okazała się kobieta.
Adler, dysząc ciężko, obserwowała zarówno mnie, martwego mężczyznę, jak i pozornie nieprzytomną pannę Morgan.
- To podstęp. Ty... To kim jest ten mężczyzna, z którym rozmawiałam? Który powiedział, że nazywa się Moriarty?
- Rozmawiałaś z jednym z moich zastępców. Przez lata odgrywa tę rolę i jest bardzo przekonujący. Wiele razy uchronił moją tożsamość. W innych wypadkach robił to dlatego, żeby potencjalny klient nie miał problemów z moją płcią - uklęknęłam przy trupie, by móc przeszukać kieszenie jego kurtki. W jednej z nich nie znalazłam nic, zaś w drugiej telefon, który zabrałam - Tak, jakby mężczyźni mieli monopol na zabójstwa.
- A co jeśli ci nie wierzę? - zapytała, nie mogąc złapać oddechu. Nadal trzymała się przedramię, które drasnęła kula wystrzelona z mojej broni, przeze mnie.
- Nie wierzysz, bo nie chcesz. A jednak twoje legendarne zdolności obserwacji krzyczą, że mówię teraz prawdę.
- Dlaczego to zrobiłaś? Uwiodłaś mnie i pozwoliłaś wierzyć, że zostałaś zamordowana?
- Jesteś detektywem. Ty mi powiedz.
- Musiałam ci przeszkodzić w wykonaniu jakiegoś planu, kiedy pracowałam w policji.
- Raczej kilku planów - podniosłam się i podeszłam do panny Morgan, odblokowując broń - Serię zabójstw, które drobiazgowo zaplanowałam.
- A więc to kara.
- Najpierw chciałam cię zabić. Cicho. Dyskretnie. Ale im więcej się o tobie dowiadywałam, tym bardziej byłam ciekawa. W końcu znalazł się umysł, który mógłby rywalizować z moim. Coś zbyt skomplikowanego i pięknego, żeby to zniszczyć bez wcześniejszej analizy. Wymyśliłam sposób, żeby cię analizować w twoim własnym środowisku.
Westchnęła ciężko i boleśnie.
- Więc stałaś się Sophie.
- Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy doszło do mnie, ile mamy ze sobą wspólnego.
- Mamy z sobą tyle wspólnego, ile z żukiem gnojarzem.
- Rozumiem, dlaczego tak myślisz. Wiem, jaka jesteś dumna ze swojej unikalności, ale prawda jest taka, że widzę to, co ty. Czuję to. Przez to świat jest nudny, prawda? Patrzysz na człowieka i znasz jego sekrety.
- Więc uważasz, że jesteśmy takie same?
- Uważam, że jestem lepsza. Dlatego pozwoliłam ci żyć w Londynie. Nie byłaś takim zagrożeniem, jakim wydawałaś się być. Podsumowałam eksperyment i wznowiłam interes. Udowodniłaś, że jesteś gorsza, kiedy zaczęłaś ćpać razem z Alexandrem Atkinsem.
Adler wydała z siebie nieprzyjemny pomruk.
- Dlaczego pojawiłaś się w San Lizele?
- Usłyszałam o waszym cudownym ozdrowieniu i byłam ciekawa, jak daleko zaszliście.
- Bzdury. Powrót do mnie był ryzykowny i zrobiłabyś to tylko wtedy, gdy byłabym bliska skopania twojego kolejnego planu. Dlatego chciałaś, byśmy oboje ulotnili się z kraju. Prawda?
- Stara, dobra Adler. Patrzysz na ludzi i widzisz układanki. Ja widzę gry. Ty, ty jesteś grą, którą wygrywam za każdym razem.
- Możesz, równie dobrze, mnie zabić, bo cokolwiek tu robisz, ja cię powstrzymam.
- Nigdy cię nie zabiję. Tak, jak Alexandra - zaśmiałam się cicho - Nawet za milion lat. Możesz nie być takim unikatem, jak myślisz, że jesteś, ale nadal jesteś dziełem sztuki. Ja doceniam sztukę. To, co mogę zrobić... To zrobię... - odwróciłam się do kobiety - To cię skrzywdzę. Gorzej niż wcześniej. Mam rezerwy kreatywności, której nawet nie napoczęłam. Więc proszę, dla własnego dobra... Daj mi wygrać.
Odbezpieczyłam broń i oddałam dwa strzały tuż przy rudowłosej. Wybudziła się ze snu, niemal natychmiastowo przygotowując do walki.
- Widzę, że śpiąca królewna raczyła się obudzić. - uśmiechnęłam się złośliwie, chowając broń pod płaszcz.
Dziewczyna rozluźniła się, oddychając głęboko.
- Została zmuszona, dokładniej, bo najchętniej by w niebycie została już na stałe. - wycedziła, sięgając po szkicownik, by następnie zacząć go przeglądać. Szybkim, silnym ruchem wyrwałam go z jej dłoni i sama zaczęłam wertować notatnik w poszukiwaniu przydatnych informacji.
Nie prowokuj mnie, moja droga. Czas dobrej Moriarty się skończył. Właśnie teraz.
Udało mi się znaleźć kilka szkiców, na których przedstawiono pannę White - to okazało się najcenniejszym znaleziskiem. Klęknęłam przy dziewczynie, by móc spojrzeć w jej oczy. Odwróciłam szkicownik w jej stronę, tak by mogła ujrzeć swój rysunek.
- Twój ojciec nie żyje. Twoja matka nie żyje. Miałaś tylko pannę White - wskazałam na portret - A teraz i ona jest martwa. Moja droga Morgan... Jakie to uczucie, gdy tracisz wszystko, co kochasz?
Twarz dziewczyny stężała, a oczy ponownie się zaszkliły. Nie odpowiadała, uparcie milczała, jakby oczekując, że zmienię zdanie co do jej losu. Westchnęłam zniecierpliwiona i wyciągnęłam broń palną zza płaszcza. Odbezpieczony pistolet skierowałam lufą w stronę jej skroni; palec położyłam na spuście, przygotowując się do wystrzału.
- Odpowiadaj.
Hope?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz