13 paź 2016

Od Jamie do Jane

- Zaskoczyłoby cię, że podczas mojego zesłania zaplanowałam dokładnie siedemnaście sposobów ucieczki? – zwróciłam się do inspektora Lestrade, stojącego za mną. Dopiero wszedł do pomieszczenia. Powolnie, ale precyzyjnie, kontynuowałam malowanie reprodukcji obrazu Caspara Davida Friedricha „Opactwo w dębowym lesie” z 1810 roku  – Sześć z nich bierze pod uwagę dodatkowe zabezpieczenia…
- Ja wymyśliłem tylko dziesięć. – westchnął, zbliżając się do mnie, by móc kontrolować moje ruchy. Patrzył, jak poruszam ręką, jak zmieniam pozycje, by móc dosięgnąć najniższych, bądź najwyższych części obrazu.
- Wiesz, że szkło słabo przewodzi prąd? – zapytałam, odkładając paletę i pędzel na stół, tuż obok innych przyrządów malarskich. Podniosłam się ze stołka – Używa się go do izolowania linii wysokiego napięcia. Większość moich słoików jest ze szkła. Muszę tylko zbić jeden i jego odłamki włożyć między nadgarstki, a elektrody.
Zerknęłam na inspektora, który klęknął przy plamach krwi. Musnął szkarłatną ciecz opuszkami palców.
- Pewnie nieźle bym się pocięła, ale bransoletki byłyby zneutralizowane – kontynuowałam, sięgając po poplamiony materiał, służący za ścierkę. Doskoczyłam do mężczyzny i zacisnęłam tkaninę na szyi Lestrade, przyciskając kark inspektora do mojego kolana. Dusiłam stróża prawa, jednak nie poddał się bez walki – szarpał się, próbował zedrzeć materiał, co rusz chwytał go w dłonie coraz słabszym uściskiem – jakby na złość, nie udało mu się to. Kilka wyczerpujących, niepewnych minut wystarczyło, by policjant stracił przytomność z powodu niedotlenienia. Nieporęcznie zrzuciłam kajdany z rąk, a ranę na prawym nadgarstku zabandażowałam brudną szmatką, tak, by zatamować krwotok. Ominęłam nieprzytomnego inspektora i naparłam na drzwi, by móc wyjść z pomieszczenia. Po chwili siłowania się z nimi, niemiłosiernego klęcia i wyzywania, ustąpiły, a ja znalazłam się na brudnym korytarzu. Znając plan budynku, ruszyłam w lewą stronę, by po kilkunastu minutach znaleźć się na zewnątrz. Tym razem nie poinformowałam pająka o, częściowo, udanej próbie aresztowania.
Zaledwie kilkanaście minut po dotarciu do siedziby i znalezieniu się w pomieszczeniu z mapami miasta, zarówno tymi teraźniejszymi, jak i sprzed kilkudziesięciu lat, dowiedziałam się, że moi ludzie przyprowadzili niejaką Loki – kobietę, która kilka dni temu napisała, że po mnie przyjdzie. I pojawiła się.
- Wejść. – rozkazałam, rozkładając „The Times” na jednej z map, przedstawiającej podziemia.
Do pokoju została wepchnięta wysoka kobieta, mierząca mnie surowym spojrzeniem. Tuż za nią wszedł pająk, pilnujący przestępczyni.
- Moriarty? – zapytała, podchodząc bliżej.
- Panna Coleman, miło wreszcie cię spotkać, naprawdę – odparłam, podnosząc się z krzesła. Podeszłam do jednej z map, przypiętej do tablicy korkowej. Wskazałam na czerwoną linię, okalającą czarny krzyżyk. – Tutaj postanowiłaś dać znak swej obecności, ale moja droga, po co to robiłaś? Zwróciłaś na siebie uwagę policji, a nie jest to działanie pożądane. Poza tym, czego ode mnie oczekujesz? Przyjęcia do organizacji? Pieniędzy? Ludzi?


Jane?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz