- Zaskoczyłoby cię, że podczas mojego zesłania zaplanowałam
dokładnie siedemnaście sposobów ucieczki? – zwróciłam się do inspektora
Lestrade, stojącego za mną. Dopiero wszedł do pomieszczenia. Powolnie, ale
precyzyjnie, kontynuowałam malowanie reprodukcji obrazu Caspara Davida
Friedricha „Opactwo w dębowym lesie” z 1810 roku – Sześć z nich bierze pod uwagę dodatkowe
zabezpieczenia…
- Ja wymyśliłem tylko dziesięć. – westchnął, zbliżając się
do mnie, by móc kontrolować moje ruchy. Patrzył, jak poruszam ręką, jak
zmieniam pozycje, by móc dosięgnąć najniższych, bądź najwyższych części obrazu.
- Wiesz, że szkło słabo przewodzi prąd? – zapytałam,
odkładając paletę i pędzel na stół, tuż obok innych przyrządów malarskich.
Podniosłam się ze stołka – Używa się go do izolowania linii wysokiego napięcia.
Większość moich słoików jest ze szkła. Muszę tylko zbić jeden i jego odłamki
włożyć między nadgarstki, a elektrody.
Zerknęłam na inspektora, który klęknął przy plamach krwi.
Musnął szkarłatną ciecz opuszkami palców.
- Pewnie nieźle bym się pocięła, ale bransoletki byłyby
zneutralizowane – kontynuowałam, sięgając po poplamiony materiał, służący za
ścierkę. Doskoczyłam do mężczyzny i zacisnęłam tkaninę na szyi Lestrade, przyciskając
kark inspektora do mojego kolana. Dusiłam stróża prawa, jednak nie poddał się
bez walki – szarpał się, próbował zedrzeć materiał, co rusz chwytał go w dłonie
coraz słabszym uściskiem – jakby na złość, nie udało mu się to. Kilka
wyczerpujących, niepewnych minut wystarczyło, by policjant stracił przytomność
z powodu niedotlenienia. Nieporęcznie zrzuciłam kajdany z rąk, a ranę na prawym
nadgarstku zabandażowałam brudną szmatką, tak, by zatamować krwotok. Ominęłam
nieprzytomnego inspektora i naparłam na drzwi, by móc wyjść z pomieszczenia. Po
chwili siłowania się z nimi, niemiłosiernego klęcia i wyzywania, ustąpiły, a ja
znalazłam się na brudnym korytarzu. Znając plan budynku, ruszyłam w lewą stronę,
by po kilkunastu minutach znaleźć się na zewnątrz. Tym razem nie poinformowałam
pająka o, częściowo, udanej próbie aresztowania.
Zaledwie kilkanaście minut po dotarciu do siedziby i
znalezieniu się w pomieszczeniu z mapami miasta, zarówno tymi teraźniejszymi,
jak i sprzed kilkudziesięciu lat, dowiedziałam się, że moi ludzie
przyprowadzili niejaką Loki – kobietę, która kilka dni temu napisała, że po
mnie przyjdzie. I pojawiła się.
- Wejść. – rozkazałam, rozkładając „The Times” na jednej z
map, przedstawiającej podziemia.
Do pokoju została wepchnięta wysoka kobieta, mierząca mnie
surowym spojrzeniem. Tuż za nią wszedł pająk, pilnujący przestępczyni.
- Moriarty? – zapytała, podchodząc bliżej.
- Panna Coleman, miło wreszcie cię spotkać, naprawdę –
odparłam, podnosząc się z krzesła. Podeszłam do jednej z map, przypiętej do
tablicy korkowej. Wskazałam na czerwoną linię, okalającą czarny krzyżyk. –
Tutaj postanowiłaś dać znak swej obecności, ale moja droga, po co to robiłaś?
Zwróciłaś na siebie uwagę policji, a nie jest to działanie pożądane. Poza tym, czego
ode mnie oczekujesz? Przyjęcia do organizacji? Pieniędzy? Ludzi?
Jane?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz