Od czasu mojej osobistej porażki podczas spotkania z
niedoszłymi ofiarami, miejscowa policja, współpracując ze Scotland Yardem,
poszukiwała mordercy znanego jako Moriarty i robiła to jeszcze dokładniej, niż
można by się po nich spodziewać. Podczas tego właśnie spotkania, zostałam
postrzelona w brzuch, straciłam wiele krwi, przez co mój organizm osłabł. By
móc powrócić do zdrowia, musiałam przeczekać wszystko w kryjówce, a interesami
organizacji zajmował się mój najwierniejszy pająk. To on pojawiał się na
spotkaniach z potencjalnymi klientami, planował kolejne zabójstwa i rabunki.
Przez ten czas nie ujawniałam się, pozostawałam w ukryciu, a jednak nadal
sprawowałam władzę nad miastem, nadal potrafiłam przechytrzyć wszystkich ludzi
dookoła.
Z ukrycia wyszłam dopiero po kilku męczących tygodniach, gdy
gwałtowniejszy ruch nie groził ponownym otwarciem rany, ale ból nadal pozostał.
Starając się zachować ostrożność, nie byłam już Jamie Oswald, ani Moriarty, czy
Sophie Tyrell, a zupełnie nową postacią – niewidomą Abigail Dormer – zupełnie
odmienną od swoich poprzedniczek. Nie pragnęła niczyjej śmierci, nie pieprzyła
się z tymi, którzy są przydatni do czegokolwiek, nie biła od niej przesadna
arogancja. Nie wyróżniała się niczym, była zupełnie zwyczajna, jak zwyczajna
mogłaby być niewidoma. By utwierdzić innych ludzi w prawdziwości nowej
osobowości, idąc po ulicy, wspomagałam się białą laską, co rusz uderzając jej
końcem w podłoże. Dodatkowo, założyłam też okulary przeciwsłoneczne, by nikt
nie mógł zauważyć, jak uważnie obserwowałam otoczenie. Każdego mijanego
przechodnia oceniałam, stawiałam w roli potencjalnego wroga, by za chwilę
uznać, że jest za słaby, by mnie pokonać. Nikt z nich nie mógł równać się
potędze Moriarty, jednak dla Abigail okazywali się za silni, za przebiegli, by
mogła się z nimi zmierzyć. Musiałam wczuć się w rolę zwykłej, choć niewidomej,
dziewczyny, w czym nie pomagał idący za mną morderca, jeden z moich agentów.
Zwolniłam, by Jim, bo tak nazywał się ten człowiek, mógł zrównać ze mną krok.
Szliśmy ramię w ramię, rozmawiając o morderstwie, jednak dla zwykłego człowieka
brzmiało to najzwyczajniej w świecie.
Zapewne szliśmy by tak dalej, gdyby mojej uwagi nie przykuł
młody mężczyzna. Szedł dumnym, ciężkim krokiem z pewnym wyrazem twarzy. Będzie
idealny jako cel. Zerknęłam na towarzysza i uderzyłam go laską w kostkę.
Spojrzał na mnie niepewnie, a ja wskazałam mu ruchem głowy chłopaka. Przyjrzał
mu się i kiwnął głową. Gdy chłopak znalazł się tuż przy nas, pozornie,
przypadkowo uderzyłam go w kostkę, tak samo jak poprzednio Jima. Zatrzymałam
się gwałtownie.
- Niech mi pan wybaczy, nie usłyszałam pańskich kroków. –
odezwałam się przyjaźnie, wyraźnie przepraszającym tonem. Niech czuje
satysfakcję z mojej uległości i szacunku do niego. Niech sądzi, że jest lepszy
ode mnie.
Aaron?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz