8 paź 2016

Od Jamie

Od czasu mojej osobistej porażki podczas spotkania z niedoszłymi ofiarami, miejscowa policja, współpracując ze Scotland Yardem, poszukiwała mordercy znanego jako Moriarty i robiła to jeszcze dokładniej, niż można by się po nich spodziewać. Podczas tego właśnie spotkania, zostałam postrzelona w brzuch, straciłam wiele krwi, przez co mój organizm osłabł. By móc powrócić do zdrowia, musiałam przeczekać wszystko w kryjówce, a interesami organizacji zajmował się mój najwierniejszy pająk. To on pojawiał się na spotkaniach z potencjalnymi klientami, planował kolejne zabójstwa i rabunki. Przez ten czas nie ujawniałam się, pozostawałam w ukryciu, a jednak nadal sprawowałam władzę nad miastem, nadal potrafiłam przechytrzyć wszystkich ludzi dookoła.
Z ukrycia wyszłam dopiero po kilku męczących tygodniach, gdy gwałtowniejszy ruch nie groził ponownym otwarciem rany, ale ból nadal pozostał. Starając się zachować ostrożność, nie byłam już Jamie Oswald, ani Moriarty, czy Sophie Tyrell, a zupełnie nową postacią – niewidomą Abigail Dormer – zupełnie odmienną od swoich poprzedniczek. Nie pragnęła niczyjej śmierci, nie pieprzyła się z tymi, którzy są przydatni do czegokolwiek, nie biła od niej przesadna arogancja. Nie wyróżniała się niczym, była zupełnie zwyczajna, jak zwyczajna mogłaby być niewidoma. By utwierdzić innych ludzi w prawdziwości nowej osobowości, idąc po ulicy, wspomagałam się białą laską, co rusz uderzając jej końcem w podłoże. Dodatkowo, założyłam też okulary przeciwsłoneczne, by nikt nie mógł zauważyć, jak uważnie obserwowałam otoczenie. Każdego mijanego przechodnia oceniałam, stawiałam w roli potencjalnego wroga, by za chwilę uznać, że jest za słaby, by mnie pokonać. Nikt z nich nie mógł równać się potędze Moriarty, jednak dla Abigail okazywali się za silni, za przebiegli, by mogła się z nimi zmierzyć. Musiałam wczuć się w rolę zwykłej, choć niewidomej, dziewczyny, w czym nie pomagał idący za mną morderca, jeden z moich agentów. Zwolniłam, by Jim, bo tak nazywał się ten człowiek, mógł zrównać ze mną krok. Szliśmy ramię w ramię, rozmawiając o morderstwie, jednak dla zwykłego człowieka brzmiało to najzwyczajniej w świecie.
Zapewne szliśmy by tak dalej, gdyby mojej uwagi nie przykuł młody mężczyzna. Szedł dumnym, ciężkim krokiem z pewnym wyrazem twarzy. Będzie idealny jako cel. Zerknęłam na towarzysza i uderzyłam go laską w kostkę. Spojrzał na mnie niepewnie, a ja wskazałam mu ruchem głowy chłopaka. Przyjrzał mu się i kiwnął głową. Gdy chłopak znalazł się tuż przy nas, pozornie, przypadkowo uderzyłam go w kostkę, tak samo jak poprzednio Jima. Zatrzymałam się gwałtownie.
- Niech mi pan wybaczy, nie usłyszałam pańskich kroków. – odezwałam się przyjaźnie, wyraźnie przepraszającym tonem. Niech czuje satysfakcję z mojej uległości i szacunku do niego. Niech sądzi, że jest lepszy ode mnie.


Aaron?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz