6 lis 2016

Od Allijay do Ellen

-I więcej mi tu nie wracaj! - usłyszałam za nim drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Drzwi, za którymi kiedyś był mój mały świta, bezpieczny kąt, miejsce które oddzielało mnie od tego potwornego świata. Byłam w szoku, dalej nie docierało do mnie co się stało, stałam i patrzyłam na dom, różowy drewniany dom, który moja rodzina kupiła, wprowadziliśmy się do niego od razu, miałam wtedy 8 lat, a teraz po dziesięciu latach mój pijany ojciec mnie wyrzucił. 
Czemu? Bo kolejny raz zabrałam mu piwo, robiłam to często, nie zawsze zauważał, jednak jeśli już to kończyło się zwykle krzykiem. Nie zabierałam mu alkoholu dla jego dobra, czasem sama lubiłam się czegoś napić, trzeba było też organizować jakieś trunki na imprezy, więc czasem coś znikało z domu. Widziałam zasmuconą twarz matki wyglądającej przez okno, skoro było jej z tym tak źle czemu go nie powstrzymała? Jest taka sama jak on, nawet gorsza, ojciec nigdy nie udawał, że mnie kocha, a ona próbuje. 
Kto wie może uschłabym przed tymi drzwiami gdyby nie otworzyły się jeszcze raz, płomyk nadziei zapalił się we mnie, ale został zgaszony bardzo szybko. 
-Zabieraj tego sierściucha ze sobą! - rzucił kotem, moim rudym kotem, moim Oskarkiem. Tylko on mi został.
~
Z torbą na ramieniu, kotem na smyczy i rozgoryczeniem u boku stałam na peronie. Czekało mnie nowe życie, nowe znajomości, nowa przyszłość. Nie lubiłam zmian, ciężko mi było przywyknąć do nowych warunków, a z moją super wilkową przypadłością wcale nie było łatwiej - uwierzcie. 
Wsiadłam w pierwszy lepszy pociąg, obojętne mi było dokąd trafie, wzięłam rudego pod pachę i hops do wagonu. Znalazłam jakiś luźny przedział i zajęłam jedno z miejsc po oknem. Na przeciw mnie siedziała zakonnica, która chyba pamiętała czasy dinozaurów, obok niej jakaś pani, no może nie jakaś tylko typowa użytkowniczka instagrama, wiecie platynowe włosy, okrągłe okulary, superstary i te sprawy. Koło mnie na szczęście nie siedział nikt, za to jedno miejsce dalej na laptopie pracował jakiś kolo w garniaku, no cóż przynajmniej nie ma rozwrzeszczanych bachorów. Nie miałam za wiele do roboty, spać nie mogłam bo jak przyjdzie konduktorka to bilet trzeba kupić, z telefonu nie warto korzystać bo nie może mi paść póki nie znajdę hotelu, a o krzyżówkach nie pomyślałam, z resztą kto by pomyślał. Wlepiłam swój wzrok w szybę, dokładnie analizowałam to co mijaliśmy, lasy, łąki, pola uprawne, mniejsze miasta, większe miasta. Zaczęłam rozmyślać o swoim życiu, naszły mnie myśli co by było gdyby...? Na jednej ręce opierałam brodę, drugą głaskałam kota. 
-Dzień dobry, bilety do kontroli - z zamyśleń wyrwał mnie kobiecy głos. Na reszcie. Pani kasuje wszystkich po kolei, aż w końcu trafia na mnie. 
-Ja chciałabym kupić - odparłam wyciągając portfel - Mam nadzieję, że można
-Tak, tak oczywiście - uśmiechnęła się - Dokąd?
Jak to dokąd? Nie pomyślałam, nie wiem nawet dokąd ten pociąg jedzie.
-Gdziekolwiek - wzruszyłam ramionami - Tylko ulgowy. 
Pani się lekko skrzywiła, ale nie zagłębiała się, wyciągnęła jakiś świstek, spojrzała na moją legitymację i wzięła kasę.
-Miłej podróży - odparła, wychodząc rzuciła mi jeszcze jedno współczujące spojrzenie. 
Spojrzałam na swój bilet: DO SAN LIZELE 
~
Pora wysiadać. Zarzuciłam plecak i wstałam. Upewniłam się, że na pewno wszystko mam i ruszyłam do wyjścia. Kot postanowił sprawiać problemy i załatwił się na środku podłogi przed drzwiami wyjściowymi. Mimo krzywych spojrzeń innych, udawałam, że nie widzę, teraz nie po drodze mi do sprzątania kocich bobków. Zgrzyt kół, pociąg zwalnia a ja coraz wyraźniej widzę otoczenie za szybą. Zapowiada się całkiem dobrze. Prawie. Na dworze lało. Pada deszcz, deszcz to woda, czego nie lubią koty? Wody. Co ja mam na smyczy? Kota. Nie muszę wam opowiadać jak to wyglądało, wy doskonale wiecie. Szybkim krokiem ruszyłam do centrum, przecież trzeba znaleźć jakiś hotel.
Poszukiwania na pewno nie szły mi dobrze, a nawet wręcz tragicznie. Było mi strasznie mokro, zimno, mokro...Najrozsądniejszym wyborem było chwilowe wejście do autobusu. Idę chodnikiem, wokół pełno parasoli, a na przystanek podjeżdża moje wybawienie. Kota na ręce i rzucam się w szaleńczy bieg, może bym i zdążyła, ale napotkałam jedną przeszkodę. Wpadłam z hukiem na kogoś, na jakąś dziewczynę.
-Nic ci nie jest? - spytała i wyciągnęła do mnie rękę.
-Jezu przepraszam - zignorowałam gest. Na szczęście miałam smycz owiniętą wokół nadgarstka, więc Oskar nie uciekł.

<Ellen?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz