Poklepałam Willa po ramieniu pocieszająco. Prawdopodobnie mówił prawdę z tym wilkiem. Dean też tak uważał, poszedł sprawdzić wszystkie zabezpieczenia. Basil. Jak mnie tu znalazł? Nie, podstawowe pytanie, po co? Po co przyszedł w środku nocy, ale obudził tylko Willa. Czemu nie wywołał zamieszania? Czemu nie próbował zabić żadnego z nas? To byłoby w stylu Baza.
Śniadanie jadłam zamyślona, nie zauważając kompletnie, co jem. Pepper była nieswoja, nie tryskała zwykłą energią, od kiedy tylko podeszłam do drzwi. Warknęła wtedy ostrzegawczo, podbiegając do mnie i obszczekując. Nigdy tak nie robiła, nigdy nie używała głosu.
- Widzicie, mówiłem, że wilk tu był - rzucił Will.
- Załóżmy, że był. Dlaczego więc nas nie pozabijał? Sama Pepper by go nie przestraszyła - odezwał się Dean.
Will wyglądał na skonfundowanego. Na to odpowiedzi nie miał.
- Dobrze, to wy sobie obmyślcie psychikę zwierząt, a ja pójdę na spacer.
- Chwila, chwila, chwila, nie możesz wyjść sama, jeżeli wilk tu był - nadnaturalny rzucił mi poważne spojrzenie.
- Tutaj go popieram. Nawet jeżeli wilk nie istnieje, to spójrz na pogodę, Ellie.
Wyjrzałam za okno i rzeczywiście, zbierało się na burzę.
- To oznacza, że... - Dean mi przerwał.
- Że spędzisz cudowny dzień w naszym wesołym towarzystwie.
- To się źle skończy - jęknął Will.
Rzuciłam się z powrotem na kanapę.
- Ej, co ty robisz? Mieliśmy robić coś ciekawego! Ella!
- Idę spać - wymruczałam w poduszkę.
- Nie mooożeeesz! - zaczął ciągnąć mnie za nogę.
Pepper ożywiła się, dołączając się do potyczki. Skończyłam na podłodze, zwijając się, gdy Dean trzymał mnie, a Will łaskotał.
- Dosyć! - zawyłam, krztusząc się własnym śmiechem.
- Poddajesz się, blada twarz?
- Poddaję - wysapałam, gdy wreszcie mnie puścili.
Dean wyszczerzył się, widząc moją minę.
- Sadyści - prychnęłam, lekko kopiąc Willa.
Rozpuściłam rozczochrane włosy, pozwalając im opaść swobodnie. Nie zbierałam się z podłogi, chociaż Dean wstał już i poszedł zorganizować nam coś do picia.
Uśmiechnęłam się do Willa, kopiąc go ponownie, tym razem mocniej. Pepper przyszła do mnie, ciągając za włosy dla zabawy. Roześmiałam się, udając, że ją łapię.
***
Obudziłam się w nocy, czując jak coś zimnego dotyka mojej łydki. Wymruczałam coś niezbyt inteligentnego, chowając nogę pod kocem i przysuwając się w stronę Deana. Ocucił mnie dopiero głuchy warkot Pepper. Natychmiast otworzyłam oczy, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Basil. Stał obok kanapy, która tej nocy dzieliłam z Deanem, patrząc na mnie wielkimi ślepiami. Gapiliśmy się na siebie dłuższą chwilę. Spojrzałam w stronę Willa, ale ten się nie poruszył. Jego spokojny oddech wskazywał na to, że się nie obudził. Dean także jeszcze spał. Uspokoiłam Pepper, dotykając jej lekko.
Baz zmienił postać, stając się znów mężczyzną, którego zapamiętałam. Pociągnął mnie za rękę, niemo wskazując na drzwi. Czegoś ode mnie chciał. Kusiło mnie, by go zignorować, ale nie ryzykowałby spotkania z łowcą bez powodu. Wstałam cicho, czujnie obserwowana przez Pep, sięgnęłam po bluzę.
Założyłam ją na śmieszną, długą koszulkę z nadrukiem w mopsy (prezent od Deana) i czarne leginsy, które nosiłam jako piżamę, by nie deprawować Willa chodzeniem bez spodni.
Basil złapał mnie za rękę, bym nie przewróciła się w ciemnościach. Jak najciszej wydostaliśmy się na zewnątrz. Dopiero tam wyrwałam dłoń z uścisku brata. Tak, brata. Biologicznie jesteśmy rodzeństwem, ba, bliźniętami. Ludzie zwykli mówić, że jesteśmy podobni, że różni nas tylko wzrost. Gówno prawda.
- Czego chcesz? - syknęłam.
- Spokojnie, nie planuję zrobić ci krzywdy. Ani twoim znajomym.
Prychnęłam.
- Jakbyś mógł.
- Ella, nie utrudniaj. Chcę prosić cię o pomoc. To ważne - wyglądał na zmęczonego, to widziałam nawet w ciemnościach.
- Ja utrudniam? Basil, zjawiasz się w środku nocy, dajesz się zobaczyć osobie nieupoważnionej - przerwał mi.
- Ciekawe określenie, na osobę z którą sypiasz.
Strzeliłabym go w twarz, gdyby nie złapał mojej ręki.
- Proszę, El. Pomożesz mi i znikam. Nie zobaczysz mnie przez długi czas. Obiecuję.
Wzięłam głęboki oddech, wypuszczając go powoli przez nos.
- Obiecujesz?
Skinął głową.
***
Pozwoliłam się poprowadzić wgłąb lasu, wiedząc, że nie mam już odwrotu. Nie ufałam bratu, lecz nie sądziłam, by zaryzykował zabicie mnie. Nasza relacja nie była najzdrowsza, staraliśmy się wzajemnie unikać, gdy żadne nie mogło wybaczyć drugiemu. Nie pozabijalibyśmy się jednak bez wyraźnego powodu. Dlatego też szłam za nim, w lesie, który z pewnością należał nocą do niego. W międzyczasie wyjaśnił mi sytuację.
- Do mojej watahy przyłączyła się kobieta z nastoletnim chłopcem. Nie przemieniał się dotychczas, ale jest wilkołakiem z urodzenia, więc czekaliśmy na to. Udało mu się nas zaskoczyć. Wiesz, jak to jest, kiedy umysł jeszcze nie nadąża pomiędzy różnicami w ciałach. Nie możemy go wydostać z wilczego stanu. Gorzej, jest niebezpieczny dla otoczenia. Tylko tobie mogę zaufać na tyle, by cie do niego dopuścić.
- A co ze mną? Może mnie, cholera jasna, pożreć - warknęłam.
Roześmiał się paskudnie.
- Będę tam.
- To mnie nie pociesza.
Dotarliśmy do obozowiska Basila. Powitało nas warczenie, głośniejsze, im bliżej podchodziliśmy. Młody wilka rzucał się na krótkim łańcuchu, przytwierdzonym do drzewa. Jego łapy były skrępowane, co nie przeszkadzało mu w podrygiwaniu i kłapaniu szczękami.
Spojrzałam na brata niepewnie.
- Po prostu go przemień.
Westchnęłam cicho, podchodząc bliżej coraz mocniej rzucającego się wilkołaka. Ostrożnie wyciągnęłam rękę, na co zjeżył się jeszcze bardziej. Spróbowałam ponownie, ale uciekł ciałem. Zirytowana, przyklęknęłam, by nie mógł mi uciec. Wykorzystał to, rzucając się nagle w moją stronę. Więzy puściły, a kły dosięgły mojego ramienia, rozrywając bluzę i sięgając ciała. Krzyknęłam, czując porażający ból, ale moja moc się tym nie przejęła. Zadziałała prawidłowo i gdy Basil odciągał mnie, na ziemi nie leżał już wściekły potwór a drżący nastolatek o oczach błyszczących od łez i gorączki.
Dotknęłam ramienia, czując na placach lepką krew.
- Niech cię szlag, Basil. Niech się szlag.
Brat myślał szybciej niż ja. Opatrzył ugryzienie, mówiąc, że będzie wymagało szycia. Przestało krwawić, lecz wciąż piekielnie bolało. Wolałam jednak dostać się do leśniczówki przed wschodem słońca.
- Nie odprowadzę cię, młody wymaga opieki. Dziękuję, Ellie.
Rzuciłam mu tylko długie, ciężkie spojrzenie i wyruszyłam w drogę powrotną. Miałam nadzieję, że się nie zgubię. Mniej więcej wiedziałam, w którym kierunku iść.
Nastrój miałam niezły. Dopóki nie zaczęła się burza, którą przepowiadał Dean.
***
Wróciłam po wschodzie słońca, przemoczona i chwiejąc się na nogach. Dean był na zewnątrz, z Pepper.
- Cóż to za poran-... El?
Przewróciłabym się, gdyby mnie nie złapał. Jak najszybciej wyjaśniłam mu wszystko, mówiąc cicho.
- Znowu krwawisz. Poprawię opatrunek i będziesz mogła się przebrać - mruknął.
- Uważaj na Willa. Wolałabym, żeby się nie dowiedział o Basilu - odparłam.
Rzeczywiście, moment później Dean wrócił na werandę z apteczką. Opatrzył mnie szybko, niestarannie zakładając szwy.
- Dobra. Dopiero wróciłaś, poszłaś na spacer, wszystko jest dobrze.
Skinęłam głową, wstając.
Dean poszedł pierwszy.
- Patrz, kto się znalazł, Will! Trochę lepiej nawodniona, ale w jednym kawałku. I na co ci te spacery, El?
Przewróciłam oczami, rzucając Willowi przepraszający uśmiech.
- Trochę się oddaliłam i nie zdążyłam przed deszczem.
Will?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz