18 kwi 2017

Od Koyori do Aleca

Las rozciągał się wokół mnie, gdy biegłam w postaci wilka. Pojedyncze cienkie gałązki łamały się pod ciężarem moich umięśnionych łap. Podążałam na przód, nie wiedząc w sumie po co. Po prostu biegłam, jakby moje życie od tego zależało. Gdy chciałam obrócić się do tyłu, widziałam za sobą tylko przerażającą czerń. Nie wiem w sumie, ile tak pędziłam, gdy nagle wpadłam na polanę. Sekundę? Minutę? Godzinę? Zatrzymałam się, ciężką dysząc. Przede mną stała jakaś postać, jednak była ona odwrócona do mnie tyłem. Nie widziałam jej twarzy, dostrzec mogłam tylko to, że miała dosyć krótkie, jak i czarne włosy. Przekrzywiłam głowę zaintrygowana, powoli podchodząc do postaci. Powąchałam powietrze wokół mnie, jednak dalej nie mogłam określić, kto przede mną stoi. Nagle nieznajomy zaczął się do mnie powoli odwracać, przez co stanęłam w miejscu. Uparcie patrzyłam na jego posturę, by w końcu się dowiedzieć, kim był. Jeszcze zanim całkowicie się obrócił, mogłam stwierdzić, że to dorosły mężczyzna.
- Alec... - szepnęłam, widząc jego twarz. To na sto procent był on. Czarne rozczochrane włosy, ciemne oczy, jak i zarys tatuażu na szyi. Stał naprzeciwko mnie, miał frustrację wymalowaną na twarzy. Dodatkowo w dłoniach trzymał łuk ze strzałą. Gdy zrobiłam jeszcze jeden krok w jego stronę, natychmiastowo napiął strzałę na cięciwę, celując we mnie. Otworzyłam szerzej źrenice, przygotowując się do ucieczki. Zaraz, dlaczego ja chcę uciekać..? Przecież on nie chcę mnie zabić...prawda?
- Giń - usłyszałam z jego stronę, po czym wypuścił strzałę w moją stronę.
Gwałtownie podniosłam się do pionu, odrzucając z siebie koc na bok. Szybko oddychałam, oczami przeskakując z jednego kąta pokoju na drugi. Białe ściany, kominek, zasuwane drzwi na taras, czerwony narożnik, na którym siedziałam oraz szklany stolik obok. Jestem w domu..? Zaczęłam macać swoje dłonie, nogi, brzuch oraz twarz, w poszukiwaniu jakiejś oznaki, że to jednak nie był sen. Odetchnęłam z ulgą, garbiąc się, gdy nic takiego nie poczułam. Czyli naprawdę to był sen... Wtedy usłyszałam, jak telefon na stoliku wibruje. Spojrzałam w jego kierunku, chwytając i przybliżając do siebie. Dostałam wiadomość... Odblokowałam urządzenie, wchodząc w konwersację z siostrą Aleca, z którą wymieniłam się numerami. Miała do mnie napisać, jak tylko wstanie oraz poczuje się choć trochę lepiej. Uśmiechnęłam się, gdy wiadomość właśnie dotyczyła tego, że w końcu otworzył oczy. Odrzuciłam koc całkowicie ze swojego ciała, wstając z narożnika, zakładając kapcie w kształcie głowy słoni, po czym zaczęłam kierować się w stronę przedpokoju.
- Aoi! Wychodzę! - krzyknęłam jeszcze w stronę schodów, gdzie od razu usłyszałam głośne tupanie stopami.
- Co? Dokąd? Idę z tobą! - zaczął marudzić, wdrapując się na barierkę i z niej skacząc, by szybciej znaleźć się na ziemi.
- Mówiłam ci, byś nie wyskakiwał ze schodów. Od tego je masz, by po nich schodzić. A zresztą, nie zabiorę cię. Alec się obudził, a Lauren napisała, że mogłabym przyjechać. Nic o tobie nie wspomniała - mówiłam, zakładając powoli jedną z cieńszych kurtek oraz swoje czarne trampki.
- Koko, no proszę. Chciałbym w końcu go poznać! Nie będę broił - namawiał mnie, również zaczynając się ubierać. Z westchnięciem patrzyłam, jak zasuwa swoją bluzę oraz to, jak ubiera swoje adidasy. Przyłożyłam dłoń do swojego czoła, zastanawiając się nad tym, czy to aby na pewno dobry pomysł.
- Alec może jeszcze źle się czuć... No nie jestem pewna... - zaczęłam, spoglądając na niego. Ten tylko złapał mój wzrok, wpatrując się we mnie swoimi czarnymi oczami, po czym zrobił minę zbitego szczeniaczka. - O nie... Nie, nie, nie, nie, nie! Nie tym razem! - negatywnie na to reagowałam. Tym razem one na mnie nie podziałają. Nie ma nawet takiej opcji. Zasłoniłam dłonią oczy, by się nie wpatrywać w brata. Mimowolnie rozsunęłam jeden palec. Jego twarz znajdowała się zaraz obok mojej. Westchnęłam, w końcu się poddając. - Nie powinieneś mieć tego metra sześćdziesięciu pięciu, dodaje ci to tylko uroku, moim zdaniem - wyznałam, uśmiechając się w stronę brata. Ten również się uśmiechnął, tylko szerzej, po czym objął mnie z ogromną siłą.
- Kocham cię, Koko - powiedział, miażdżąc mi powoli płuca.
- Ja ciebie też, Aoi... A teraz mnie puść, bo nic ze mnie nie zostanie - wyszeptałam, ledwo biorąc wdech. Dwunastolatek mnie puścił, nerwowo się śmiejąc.
- To tu? - spytał Aoi, wysiadając z samochodu.
- Ej! Nie wysiadaj z pojazdu, póki go nie wyłączę! - skarciłam go, dopiero wtedy wyjmując kluczyki ze stacyjki. - Weź ciasto przynajmniej - poleciłam mu, otwierając drzwi. Zaraz już staliśmy pod drzwiami wejściowymi do domku, do którego również zadzwoniłam dzwonkiem. Trzymałam za jedną rękę swoją torbę, do której znowu wtargnęła Kohi, a ja mój brat stał uśmiechnięty, jak i podekscytowany w dłoniach trzymając pudełko z zapakowaną szarlotką z piekarni. Mam nadzieję, że Lauren lubi szarlotki... Po chwili czekania drzwi otworzyła nam młoda blondynka o przenikliwych oczach.
- Hej, Lauren - przywitałam się z nią, szczerze uśmiechając. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, wpuszczając nas do środka. - Mam nadzieję, że nic się nie stało, jeśli przyjechałam z bratem, oraz Kohi... - zaczęłam niepewnie, powoli ściągając z siebie kurtkę. Jak na zawołanie fretka postanowiła już wynurzyć pyszczek z wnętrza mojej torebki.
- Dzień dobry! Jestem Aoi, a tu jest jabłecznik - odezwał się Aoi, wyciągając ręce w stronę kobiety, wręczając pudełku.
- Ojej, nie trzeba było... I jasne, że nic się nie stało. Rozbierajcie się, a ja nastawię wody na herbatę - poleciła nam. Uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, ściągając trampki z nóg. Rozglądnęłam się po korytarzu, robiąc pierwsze kroki w głąb domku. Ciekawe, jak Alec się czuję. W końcu obudził się po trzech dniach snu. Do tego ta jego ręka... Przez cały dzień nie mogłam wymazać z nozdrzy zapachu krwi oraz wendigo. Nadal czasem się zastanawiam, czemu wyczułam to od niego.

<Alec? Goście przyszli! xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz