21 kwi 2017

Od Louise do Alexa

Miałam zdecydowanie dość swojej rodziny, jednak gdybyśmy odmówili przyjścia na obiad, zaczęłoby się gadanie, jaka to ja nie jestem okropna, ponieważ nie chcę spotkać się z rodziną. Nie to co Elizabeth, która była niemal aniołem z aureolą nad jasną, idealnie ułożoną czupryną.
- Lou czasami trzeba trochę pocierpieć - Alex uśmiechnął się ciepło, chcąc mnie w jakiś sposób wesprzeć. - Ja muszę jutro iść na ślub, a potem noc bez ciebie przez wesele, a ranek należy do obróbki chociaż części zdjęć.
Spojrzałam przed siebie, skupiając się przez chwilę na drodze. Z każdą chwilą byliśmy coraz dalej od domu rodziców i z każdym przemierzonym metrem czułam się coraz lepiej, jakby cały stres który się mnie trzymał, był zależny od bliskości rodziny.
- Ja cały weekend spędzę nad papierami - przewróciłam oczami na wspomnienie stosu dokumentów, które piętrzyły się w salonie. Pokrywały niemal całą powierzchnię kanapy i co najmniej połowę stolika. - Ostatnio znaleźliśmy jakieś przedwojenne dzieło, a kobieta, która je szukała totalnie nie wie co z nim zrobić. W dodatku okazało się, że nie jest jedyną spadkobierczynią. Żadna ze stron nie chce odpuścić. Utknęliśmy w martwym punkcie.
Alex uśmiechnął się lekko, słuchając mojej niezbyt radosnej opowieści.
- Dacie radę, macie najlepszych prawników, na pewno coś znajdą na tego drugiego.
- Ale to oznacza dla mnie więcej roboty - westchnęłam. - Mam czasami dość tej pracy.
Zaparkowawszy przed budynkiem, mężczyzna zgasił silnik i spojrzał na mnie z troską w oczach.
- Dlatego musisz się teraz wyspać - wyszedł z samochodu i zanim sama zdążyłam to zrobić, otworzył mi drzwi.
- Dzięki - złożyłam na jego policzku krótki pocałunek i ramię w ramię skierowaliśmy się w stronę bloku.
~~*~~
Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie w celu sprawdzenia obecnej godziny. Dochodziła ósma, Alex powinien już dawno być w domu, a tymczasem nie było go widać. Z każdą upływającą chwilą mój niepokój o partnera narastał, a kiedy już nie mogłam wytrzymać na kanapie, założyłam płaszcz i zdecydowałam się do niego pojechać. Nie miałam nic przeciwko wychodzeniu z kolegami, ale zazwyczaj dawał mi znać. Tym razem nie dostałam nawet głupiego smsa. 
Kiedy tylko wyszłam na zewnątrz, zrozumiałam dlaczego Fosher się spóźnił. Mężczyzna opierał się o ceglaną ścianę budynku, dłonią tamując miejsce krwawienia.
- Alex - podbiegłam do partnera, ściskając delikatnie jego ramię. Przez jego twarz przetoczył się kolejny grymas bólu. - Alex, spróbuję doprowadzić cię do mieszkania. Nie możemy tutaj zostać, rozumiesz.
Brunet skinął głową, spoglądając na mnie wciąż zamglonym wzrokiem.
Dzięki Bogu, że winda działała i po kilkunastu minutach byliśmy już w środku.
- Skarbie, wytrzymaj jeszcze trochę - starałam się nie panikować, ale ciało dosłownie odmawiało mi posłuszeństwa. - Zaraz zadzwonię po przyjaciela, powinien ci pomóc.
Szybko wybrałam numer do swojego znajomego - syna Asklepiosa, który na szczęście miał czas i był w naszym mieszkaniu już po kilku chwilach. Starałam się nie przeszkadzać, gdy lekarz oglądał Foshera, ale nie mogłam usiedzieć spokojnie na miejscu.

Alex? ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz