- Nadchodzi burza - stwierdziłem wciągając powietrze do płuc.
Kobieta podeszła do mnie i przyjrzała się badawczo mojej twarzy. Widziałem ulicę, ludzi i samochody, wszyscy się gdzieś śpieszą. Tak w codziennym zamieszaniu mija życie. Przyprawa została zabrana z moich rąk, tym samym wyrywając mnie z zamyśleń. Spojrzałem na bok. Lou maszerowała w stronę kuchenki. Oparłem się o blat i przyglądałem się jej. Po chwili jednak podszedłem i objąłem ją w pasie.
- W czym mogę pomóc jeszcze? - zapytałem.
- Aleeeex - uśmiechnęła się - Usiądź, resztę już zrobię sama.
Pocałowałem ją w policzek i udałem się do salonu. Usiadłem na fotelu i patrzyłem w kierunku kuchni. Zacząłem coś nucić pod nosem. Przypomniałem sobie Lou wąchającą tulipany. Świat zmieniał się na przestrzeni lat, a my jesteśmy tacy sami. Witając dzień z jej promienistą twarzą skąpaną w blasku poranka. Przy każdym krótkim pocałunku w moim sercu kwitł storczyk. Uwielbiam gdy jest obok. Gdy ją obejmuję czuję, że mam największy skarb. Odurzony jej zapachem, jestem cały dla niej. Louise posiada uśmiech pochodzący od pereł z głębin morskich, który rozgania ciemne chmury. Od całokształtu urody uznałem ją od początku za bóstwo. Nietuzinkowe oczy na zawsze zostaną w mej pamięci jako obraz największego szczęścia. Jeden dotyk, a wszystko co złe znikało. To naprawdę wiele, nie zasługiwałem, nie byłem godzien. Powinien to być ktoś z kim Lou naprawdę będzie szczęśliwa. Ktoś równy jej. Usłyszałem grzmot, burza zbliżała się, lecz była jeszcze daleko.
~~~**~~~~**~~~
Byliśmy już po posiłku. Był wieczór.
- Idziemy zaraz spać? - spytała mnie Lou.
- Możemy - uśmiechnąłem się. Błyskało i grzmiało. Widziałem, że Lou nie czuje się najlepiej. Objąłem ją i pocałowałem w czoło. Ona się lekko uśmiechnęła. Chwyciłem jej dłoń, udaliśmy się razem do sypialni. Przebraliśmy w piżamy i położyliśmy do łóżka. Objąłem mocno kobietę. - Kocham Cię, Lou. Pamiętaj.
Po niedługim czasie blondynka zasnęła. Czułem jej lekki oddech. Wiedziałem, że już nigdy mogłem go przy sobie nie poczuć. Delikatnie zabrałem ręce i wstałem. Wziąłem ubrania i skierowałem się ku drzwiom. Wszystko rozrywało mnie od środka. Chciałem w głębi siebie tu zostać. Przez myśli przemykało mi, że nie ma wyjścia. Było, chociażby przez te drewniane drzwi. Zacisnąłem oczy i wyszedłem. Szybko się ubrałem, następnie pochyliłem się nad stolikiem, rozłożyłem kartkę i zacząłem pisać dalej.
"Lou, moja kochana Lou, musisz mi to wybaczyć, nie szukaj mnie, znajdź kogoś z kim będziesz szczęśliwa, kogoś kto będzie tak samo dobry jak ty, przepraszam, że odchodzę, lecz chcę twojego dobra, wiem, że nie zasługuję na kogoś tak wspaniałego jak ty, być może jest to wyrok śmierci dla mnie, lecz wyższe dobre jest warte ofiar, żegnaj Lou, wiedz, że ja o tobie nie zapomnę" ~ Alex
Przetarłem dłońmi twarz, włożyłem list do koperty, która była wcześniej tak żałośnie pusta i jakby oczekiwała by coś w sobie pomieścić, lecz chyba nie była gotowa, aż na takie wieści. Oparłem ją o pustą szklankę, nałożyłem płaszcz i wyszedłem po cichu z mieszkania. Duże krople deszczu uderzały o chodnik i moją głowę. Włosy szybko namokły i opadły. Szedłem w kierunku lasu. Gdy już stanąłem na jego skraju rozejrzałem się, czułem, że ktoś mnie śledzi. Może po prostu mi się wydawało. Po chwili byłem wilkiem. Wbiegłem między drzewa. Zatrzymałem się dopiero na polanie. Znów przemieniłem się w człowieka. Mój słuch wyłapał dźwięki kroków. Wziąłem kilka głębokich oddechów. Łowcy. Wszedłem między drzewa i zacząłem cicho się przez nie przedzierać. Po dobrych dwóch kilometrach stanąłem na asfaltowej drodze. Usłyszałem przeładowywanie broni.
- Masz jakieś życzenie? - spytał mnie męski głos.
- Chcę wiedzieć kim jesteś...- powiedziałem i odwróciłem się.
- Elliot Cohen - uśmiechnął się.
- A więc to ty? - pokręciłem głową.
- Tak, w swej pełnej okazałości, myślałem, że jedna srebrna kula wystarczy - zaśmiał się cicho - O dziwo, jakoś się wylizałeś.
- Dzięki pewnej osobie - uśmiechnąłem się smutno.
- No cóż, to twój koniec Alex - uniósł brwi i wycelował w moją głowę - Znikniesz i nie zostawisz żadnego śladu po sobie, jakież to przykre - znów się zaśmiał.
Uśmiechnąłem się. Broń wypaliła, a ja szybko zmieniłem się w wilka. Kula przeleciała nad moim łbem, szybko zmieniłem się z powrotem w człowieka. Rzuciłem się na łowcę. Wyrwałem mu pistolet, po chwili dostałem pięścią po twarzy. Rzuciłem pistolet na asfalt i naparłem na mężczyznę. Zatrzymało nas dopiero drzewo. Zostałem uderzony w brzuch. Bok dał się we znaki. Krzyknąłem i rozluźniłem uścisk. On to wykorzystał. Powalił mnie i zaczął biec po broń, chwyciłem go z nogi, tym samym on też po chwili leżał. Dopadłem do niego, zacisnąłem dłonie na jego gardle. Uderzył mnie w ranę, zawyłem głośno. Znów to zrobił, tylko mocniej, zwalił mnie na bok. Czułem jak moja koszulka namaka krwią. Przeistoczyłem się w pierwszą fazę. Podnosiłem się, gdy on przyszpilił mnie do ziemi. Wyjął srebrny sztylet. Zamachnął się, udało mi się zasłonić przed zadaniem ciosu w serce. Uderzyłem go w twarz, a następnie w brzuch. Wstałem, chwyciłem go za gardło i uniosłem. Zaczął się krztusić. Wbił mi sztylet w ramię, zawarczałem i przyszpiliłem go do drzewa. Rzuciłem nim o ziemię.
- Alex! - odwróciłem się. Z samochodu wybiegła Lou.
- Zostań tam - wykrzyczałem.
Podszedłem do Cohen'a, podniosłem go i wszedłem z nim do lasu. Wbiłem mu pazury w szyję. Przemieniłem się w człowieka i po chwili znów znalazłem się na drodze. Z mojej wargi i rannego boku oraz ramienia sączyła się krew. Upadłem na kolana. Louise podbiegła i chwyciła moją twarz w dłonie. Jedną ręką chwyciła mnie za podbródek i obróciła delikatnie kilka razy moją głową. Spojrzałem w jej orzechowe oczy. Pogłaskała mnie po policzku. Wstałem, objąłem ją i pocałowałem.
Louise?
"Lou, moja kochana Lou, musisz mi to wybaczyć, nie szukaj mnie, znajdź kogoś z kim będziesz szczęśliwa, kogoś kto będzie tak samo dobry jak ty, przepraszam, że odchodzę, lecz chcę twojego dobra, wiem, że nie zasługuję na kogoś tak wspaniałego jak ty, być może jest to wyrok śmierci dla mnie, lecz wyższe dobre jest warte ofiar, żegnaj Lou, wiedz, że ja o tobie nie zapomnę" ~ Alex
Przetarłem dłońmi twarz, włożyłem list do koperty, która była wcześniej tak żałośnie pusta i jakby oczekiwała by coś w sobie pomieścić, lecz chyba nie była gotowa, aż na takie wieści. Oparłem ją o pustą szklankę, nałożyłem płaszcz i wyszedłem po cichu z mieszkania. Duże krople deszczu uderzały o chodnik i moją głowę. Włosy szybko namokły i opadły. Szedłem w kierunku lasu. Gdy już stanąłem na jego skraju rozejrzałem się, czułem, że ktoś mnie śledzi. Może po prostu mi się wydawało. Po chwili byłem wilkiem. Wbiegłem między drzewa. Zatrzymałem się dopiero na polanie. Znów przemieniłem się w człowieka. Mój słuch wyłapał dźwięki kroków. Wziąłem kilka głębokich oddechów. Łowcy. Wszedłem między drzewa i zacząłem cicho się przez nie przedzierać. Po dobrych dwóch kilometrach stanąłem na asfaltowej drodze. Usłyszałem przeładowywanie broni.
- Masz jakieś życzenie? - spytał mnie męski głos.
- Chcę wiedzieć kim jesteś...- powiedziałem i odwróciłem się.
- Elliot Cohen - uśmiechnął się.
- A więc to ty? - pokręciłem głową.
- Tak, w swej pełnej okazałości, myślałem, że jedna srebrna kula wystarczy - zaśmiał się cicho - O dziwo, jakoś się wylizałeś.
- Dzięki pewnej osobie - uśmiechnąłem się smutno.
- No cóż, to twój koniec Alex - uniósł brwi i wycelował w moją głowę - Znikniesz i nie zostawisz żadnego śladu po sobie, jakież to przykre - znów się zaśmiał.
Uśmiechnąłem się. Broń wypaliła, a ja szybko zmieniłem się w wilka. Kula przeleciała nad moim łbem, szybko zmieniłem się z powrotem w człowieka. Rzuciłem się na łowcę. Wyrwałem mu pistolet, po chwili dostałem pięścią po twarzy. Rzuciłem pistolet na asfalt i naparłem na mężczyznę. Zatrzymało nas dopiero drzewo. Zostałem uderzony w brzuch. Bok dał się we znaki. Krzyknąłem i rozluźniłem uścisk. On to wykorzystał. Powalił mnie i zaczął biec po broń, chwyciłem go z nogi, tym samym on też po chwili leżał. Dopadłem do niego, zacisnąłem dłonie na jego gardle. Uderzył mnie w ranę, zawyłem głośno. Znów to zrobił, tylko mocniej, zwalił mnie na bok. Czułem jak moja koszulka namaka krwią. Przeistoczyłem się w pierwszą fazę. Podnosiłem się, gdy on przyszpilił mnie do ziemi. Wyjął srebrny sztylet. Zamachnął się, udało mi się zasłonić przed zadaniem ciosu w serce. Uderzyłem go w twarz, a następnie w brzuch. Wstałem, chwyciłem go za gardło i uniosłem. Zaczął się krztusić. Wbił mi sztylet w ramię, zawarczałem i przyszpiliłem go do drzewa. Rzuciłem nim o ziemię.
- Alex! - odwróciłem się. Z samochodu wybiegła Lou.
- Zostań tam - wykrzyczałem.
Podszedłem do Cohen'a, podniosłem go i wszedłem z nim do lasu. Wbiłem mu pazury w szyję. Przemieniłem się w człowieka i po chwili znów znalazłem się na drodze. Z mojej wargi i rannego boku oraz ramienia sączyła się krew. Upadłem na kolana. Louise podbiegła i chwyciła moją twarz w dłonie. Jedną ręką chwyciła mnie za podbródek i obróciła delikatnie kilka razy moją głową. Spojrzałem w jej orzechowe oczy. Pogłaskała mnie po policzku. Wstałem, objąłem ją i pocałowałem.
Louise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz