Lato to najpiękniejsza pora roku - wszystko kwitnie, a ogród tętni życiem. Liczne barwy, zapachy i odgłosy natury wprawiały mnie w niezwykle radosny nastrój. Już po chwili do rytmicznych dźwięków sekatora przy pracy dołączyła nucona przeze mnie melodyjka "Mydełka Fa". Na chwilę przerwałam przycinanie krzewów by przetrzeć policzek z kwiatowego pyłku, co poskutkowało upstrzeniem mojej twarzy błotnistym "kamuflażem". Nagle usłyszałam znajomy hałas, który oderwał mnie od pracy, nie musiałam wychylać się z kwiatowego gąszczu, by po krokach rozpoznać mojego szalonego sąsiada. Naciągnęłam słomkowy kapelusz na oczy w myśl zasady "Nie widzisz mnie, więc nie istnieję", jednak niestety nigdy nie dane mi było się zdematerializować, niech to.
- Dzień dobry panienko Goldshire! - rzucił mężczyzna, na którego niechętnie podniosłam wzrok. Staruszek standardowo ubrany był w coś na kształt sukni, którą nazywał mistyczną togą, ale zaraz, czy on miał na głowie konewkę owiniętą aluminium?
- Witam...Eeee.... W czym mogę pomóc? - rzuciłam, unosząc pytająco brwi. Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to nieuprzejmie.
- Kosmici! - odrzekł scenicznym szeptem, z miną cwaniaka postukując się w nakrycie głowy - Teraz nie skradną mojego umysłu. - puścił do mnie oczko. Gdy już miał rozpocząć jeden ze swoich wielu przydługawych monologów o Cthulhu, czarach-marach z mleka i innych malinowych gościach, postanowiłam taktycznie wycofać się z sytuacji.
-Przepraszam najmocniej panie Malowanejajo, ale muszę natychmiast oddalić się by... Zgrabić liście w lesie. - To była najgłupsza wymówka jaka przyszła mi w tamtej chwili na myśl, zwłaszcza że był środek lipca, jednak bez wahania chwyciłam za stare, zardzewiałe grabie z przygniłym kijem i dziarsko ruszyłam w stronę dzikich ostępów - Do zobaczenia! - po kilku pierwszych krokach puściłam się biegiem, aby upewnić się, że faktycznie nikt nie będzie chciał mi wcisnąć na ten przykład durszlaka na głowę lub bredni na temat pozaziemskich istot. Warto wspomnieć że zgubiłam jednego kalosza po drodze, ale to strata, którą byłam gotowa ponieść w imię idei. Z zaciekawieniem rozglądałam się, spacerując pomiędzy omszonymi pniami. Chciałam na zawsze zapamiętać tą chwilę, wszystkie odcienie zieleni, tak trudne do rozróżnienia dla oka, pierzaste paprocie, rozłożyste korony drzew i kolczaste jeżyny, czyhające na nieostrożnego przechodnia. Kolejne krajobrazy, choć tak podobne do siebie, miały w sobie coś wyjątkowego, innego, chociaż... Zaraz zaraz, który już raz mijałam gigantyczne mrowisko? Najwyraźniej od jakiegoś czasu krążyłam w kółko. Ale spokojnie Annie, myśl racjonalnie - na pewno w sercu puszczy kręci się jakaś dobra dusza, skłonna do niesienia pomocy.
- Jest tu ktoś? - zawołałam, lecz odpowiedziało mi tylko echo i śpiew jakiegoś ptaka. Próbowałam przypomnieć sobie jakieś krzepiące bajki ze szczęśliwym zakończeniem, jednak do głowy przychodziły mi tylko horrory i seriale kryminalne. Więc to tak zginę...
Ponownie rozejrzałam się dookoła, przedzierając się przez wysokie trawy. Po chwili moim oczom ukazało się przepiękne jezioro. W innych okolicznościach pewnie dłużej zachwycałabym się jego urokiem, gdyby nie fakt, że zabłądziłam, a słońce chyliło się ku zachodowi. Wtem, nagle i niespodziewanie, dostrzegłam ruch w pobliskim zagajniku. Może to odpowiedź niebios na moje mentalne prośby o pomoc, albo morderca bez serca, lub dzikie, głodne zwierzęta które chcą mnie pożreć!
- Halo?! - zawołałam, nieźle już wystraszona. Wystawiłam przed siebie grabki, wytwarzając w myślach obraz mnie samej w bohaterskiej pozie ninja, z okrzykiem: "Kimkolwiek jesteś wychodź, ale uważaj, mam czarny pas w obsłudze grabi!", jednak w rzeczywistości przytuliłam do siebie ogrodnicze narzędzie, jakby szukając w nim pocieszenia, po czym drżącym głosem dodałam - Kto tu jest?
Gałęzie zaszeleściły mocniej, a po chwili dosłownie wyskoczyła na mnie jakaś postać, przez co z wrażenia potknęłam się i klapnęłam w wodę, płosząc okoliczne żaby.
- W czym mogę pomóc? - chłopak spytał uprzejmie, jakby wcale nie trzymał w rękach noża, po którego rozmiarach oceniłam iż nie służył do smarowania chleba. Chwilę zajęło mi odzyskiwanie mowy, postanowiłam więc odpowiedzieć coś, zanim cisza zrobi się niezręczna.
- Emm... Jesteś mordercą, czy grzybiarzem? A tak w ogóle to cześć. - wyrzuciłam z siebie prawie na jednym oddechu, po czym odważyłam się spojrzeć chłopakowi w oczy. Nieznajomy przyglądał mi się z ciężko skrywanym rozbawieniem, więc i ja zdobyłam się na uśmiech. Nie wydawał mi się być żadnym tam Rumcajsem, a moja wrodzona ufność w myślach już widziała go w kategoriach dobrego samarytanina, który ratuje zaginione dziewczęta i w kilku wprawnych ruchach noża serwuje przepyszne kanapki.
<James?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz