16 cze 2017

Od Aurayi do Ezequiela

Tylko prychnęłam w odpowiedzi. Tak w zasadzie to nie miał mi za co dziękować. Nie zrobiłam tego dla niego, tylko dla siebie. Powiedziałam, że schwytam strzelca i zamierzam się tego trzymać. A obecność chłopaka tylko mi w tym pomoże. Niestety muszę przyznać, choć nie bez lekkiego bólu, że z nas dwojga, to on się na tym zna lepiej. Ja nigdy nie miałam z czymś takim do czynienia. Zazwyczaj unikałam tłocznych miejsc, a nawet jeżeli już mi się wzięło na spacerek w centrum, to wątpię, aby codziennością były tu morderstwa. Choć myślę, że i to by mnie nie zdziwiło. Przez piętnaście lat zdążyłam się już naoglądać wystarczającej ilości śmierci. Wtedy nic nie mogłam zrobić. Teraz było inaczej. Nie zmarnuję szansy na odzyskanie choć odrobiny spokoju.
Przyglądałam się uważnie, jak nieznajomy krok po kroku bada miejsce przestępstwa. Chyba tak się na to mówi. Jeszcze nie do końca orientuje się w tego typu rzeczach (żeby tylko w tych…). Przyglądam się, jak starannie bada podłoże, zapamiętuję drogę i wielkość kałuży krwi ofiary, przygląda się wszystkiemu dookoła, niczym kot, któremu nic nie umknie. Zbiera poszlaki, chowa jakiś strzępek ubrania, analizuje, robi notatki. To wszystko mówi mu rzeczy, których ja nie potrafiłabym nigdy dostrzec. Muszę przyznać, że przyglądam mu się z fascynacją. Nigdy jeszcze nie widziałam, aby ktoś tak poświęcał się swojej pracy. Chciałam dołączyć do niego w tym tajemniczym odkrywaniu historii, którą ukrywa ten zatęchły zaułek. Już prawie słowa propozycji opuściły moje usta, kiedy rozległy się głosy syren. Chyba szpital zdążył już zawiadomić o postrzelonym mężczyźnie… Nieznajomy nie był tym zbytnio zachwycony, bo z jego ust padła wiązanka przekleństw. Odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie lekko zaskoczony, jakby dopiero teraz przypominał sobie o mojej obecności. Raczej nie spodziewał się, że zostanę tutaj z nim.
- Musimy stąd iść. – powiedział i dość szybkim krokiem zaczął iść w kierunku jednej z pomniejszych uliczek. Nic nie mówiąc ruszyłam za nim.
Mężczyzna skręcił do jednego z zaułków kończących się ślepą uliczką. Na szczęście ta była w znacznie lepszym stanie, niż jego poprzedniczka. Nie było tu śmieci, brudu, ściany nie nosiły ani jednego śladu zbeszczeszczenia, nawet pojedyncze promienie słońca tutaj docierały. Tu wszystko wyglądało tak, jak powinno.
Nieznajomy westchnął lekko, czym przykuł moją uwagę. Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, uzmysławiając sobie, że dopiero teraz mam okazję, aby mu się dokładnie przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka zwracało się uwagę na jego rysy twarzy, które zdradzały, iż nie pochodzi stąd. I nie mam tu na myśli miasta, ale całą Wielką Brytanię. Niestety pomimo moich wszelkich prób nie umiałam rozszyfrować z jakiego kraju w takim razie może pochodzić. Jego orzechowe oczy w swoisty sposób kontrastowały z włosami tego samego koloru, a jasne pasemka przetykające włosy gdzieniegdzie bardziej uwypuklały i powodowały, że były bardziej widoczne. Przechyliłam głowę na bok, przyglądając mu się i zastanawiając się, dlaczego tak właściwie ja to robię. Nie interesował mnie jego wygląd tylko to, co zdążył ustalić do tej pory. Niestety mężczyzna nie wyglądał na zbyt rozmownego, a co za tym idzie, raczej nie zamierzał rozmawiać o tej sprawie. Ja natomiast nie zamierzałam sobie tego odpuścić.
- Udało ci się coś ustalić? – spytałam jakby od niechcenia. Najmniejsza oznaka tego, iż interesuje się tym może pokrzyżować moje plany i sprawić, że chłopak się speszy. Wtedy już niczego bym się nie dowiedziała.
- Kilka faktów – odpowiedział. Westchnęłam. Nie zamierzał mi ułatwiać zadania.
Nieznajomy wyjął telefon i ruszył w kierunku wyjścia z zaułka. Zamierzał mnie tutaj zostawić, bez choćby najmniejszego wyjaśniania. Pokazałam mu wszystko, co chciał, więc nie byłam mu już do niczego potrzeba. Spojrzałam na niego lekko poirytowana. Nie ze mną te numery. W momencie, gdy mężczyzna miał mnie mijać, rozprostowałam skrzydło i zablokowałam mu drogę. Ten zatrzymał się zaskoczony i z lekką konsternacją na twarzy spojrzał w moim kierunku.
Tak łatwo się mnie nie pozbędzie.
- Idę z tobą. – powiedziałam pewnym siebie głosem, sugerującym, że nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia.
Nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
- Nie jesteś z policji. Nie powinno cię tutaj być – odparł.
- Może i nie jestem z policji, ale widziałam to, co trzeba. Wydaje mi się, że bez mojej pomocy nie dotarłbyś do miejsca przestępstwa – stwierdziłam. Może i trochę przeceniałam moje „zasługi”, ale chwycę się wszystkiego, by mnie nie zbył. To może dopiero zrobić, gdy sprawę rozwiążemy, a każde z nas pójdzie w swoją stronę. Do tego czasu jest na mnie skazany.
- Nie przesadzasz trochę?
- Ani trochę. Ja nie odpuszczę. Jesteś na mnie skazany. – posłałam mu lodowate spojrzenie. Ze mną nikt nie wygrywa.
Nieznajomy pokręcił tylko głową z rezygnacją i zgodził się. Ucieszyłam się, choć i tak wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.
- Świetnie. W takim razie najpierw idziemy do mnie – powiedziałam i ruszyłam w kierunku domu.
- Co? – spytał z niedowierzaniem.
Przystanęłam, spojrzałam na niego i wymownym gestem pokazałam na moje ubrania.
- Nie jest najlepszym pomysłem paradować po mieście w ciuchach ubabranych krwią. Wydaje mi się, że ani ja, ani ty nie chcemy takiej sensacji – stwierdziłam chłodno – Spokojnie. Zajmie mi to dosłownie chwilkę.
Nie czekałam na odpowiedź chłopaka. Odwróciłam się i znów ruszyłam w kierunku mieszkania, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na nieznajomego. Szedł za mną nic nie mówiąc, z lekko opuszczoną głową. Wiedziałam, że to wszystko mu się nie podoba. Nie jemu jednemu. Wolałam działać na własną rękę. Musiałam jednak schować dumę do kieszeni. Sama sobie nie poradzę w tej sprawie, a przeczuwałam, że nieznajomy wie więcej o tym sprawcy, niż powiedział.

Po niecałych dziesięciu minutach byliśmy już na miejscu. Gdy tylko ujrzałam nasz cel, aż westchnęłam z ulgą. Droga dłużyła mi się niemiłosiernie, idąc w ciszy, czując baczne spojrzenie mężczyzny na swoich plecach. Nie ufał mi, a ja nie byłam mu dłużna. Jednak oboje byliśmy sobie jak na razie potrzebni.
Otworzyłam drzwi i wpuściłam nieznajomego do mieszkania. Brat by mnie chyba za to zabił. Udałam się w kierunku swojego pokoju, jednak nim do niego weszłam, odwróciłam się do mężczyzny.
- Zaczekaj. Zaraz wrócę – powiedziałam i otworzyłam drzwi. Już prawie byłam w środku, kiedy przypomniałam sobie o czymś – A. Proszę, staraj nie rzucać się w oczy. Jeżeli James cię zobaczy, raczej nie skończy się to dobrze.
Uśmiechnęłam się lekko i zniknęłam we własnym pokoju, zostawiając chłopaka samego. Gdy już byłam we własnych czterech ścianach, oparłam się o drzwi i westchnęłam. Nie spodziewałam się tego, że to wszystko pozbawi mnie prawie całej mojej energii. A rozmowa z chłopakiem była dla mnie naprawdę męcząca. Wiem, że przez pewien czas byłam dla niego niezbyt miła. No… może trochę bardziej niż „niezbyt”. Nie miałam jednak wyboru. Wiem, że moje zachowanie doprowadzi do tego, że odstraszę chłopaka od siebie, nie będzie chciał mieć ze mną nic wspólnego. A mi w ten sposób będzie łatwiej później wrócić do normalnego życia, z dala od ludzi.
Nie ufaj nikomu, nie przywiązuj się, nie nawiązuj znajomości. – upomniałam się w myślach. Ostatnio to krótkie zdanie stało się moją mantrą, powtarzaną ilekroć ktokolwiek spróbuje się do mnie zbliżyć.
Gdy wreszcie udało mi się nad sobą zapanować, zajrzałam do szafy i wzięłam pierwszą lepszą bluzę i jeansy. Szybko się przebrałam, mogą w końcu zrzucić z siebie pelerynę chłopaka. Czując się znacznie lepiej w czystych ciuchach, przygotowałam się psychicznie na opuszczenie mojego bezpiecznego azylu. Przed wyjściem zgarnęłam ze sobą jeszcze pasek z nożami do rzucania i pochowałam tu i ówdzie kilka sztyletów. To naprawdę żałośnie skromny zestaw broni, ale na chwilę obecną więcej mi się do niczego nie przyda.
Uzbrojona fizycznie i psychicznie wyszłam z pokoju. Zamknęłam za sobą pokój i podeszłam do chłopaka, rzucając mu po drodze pelerynę.
- To gdzie teraz idziemy?
Pamiętaj, bądź silna.

Ezequiel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz