Muszę przyznać, że nie byłem zbytnio zadowolony z obrotu spraw. Dokładnie wszystko dzisiejszego dnia nie poszło tak, jak miało. Chciałem tylko spędzić trochę czasu samotnie, poświęcając się lekturze książki. Mój plan nie zakładał poznawania nowych ludzi, a przede wszystkim walki. Dlatego też byłem wściekły na wszystko i na wszystkich.
A jakby tego było mało utknąłem tutaj. W domu Koyori. Wiedziałem, że dziewczyna nie puści mnie od tak. Już w lesie uparła się, że mi pomoże. A ja nie potrzebuję pomocy. Jedyne, co teraz jest sprawą najwyższej wagi to to, abym wrócił do domu. Swojego domu. Auraya jest nie wiadomo gdzie, a ta chole*na Łowczyni gdzieś tam grasuje. Przecież nie mogę jej zostawić teraz samej. Ona o niczym nie wie! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że to moja wina. To ja pozwoliłem tej kobiecie uciec. To ja się rozproszyłem i dałem jej ku temu okazję. Nienawidzę się za to.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym na jakiś czas utknąłem. Koyori znów przybrała swoją postać i zniknęła gdzieś w odmętach domu, więc zostałem tutaj sam. Pokój wydawał się przytulny, wszystko było starannie tutaj uporządkowane, ale dało się zauważyć, iż pomieszczenie nie było używane od dość dłuższego czasu. Cieniutka warstewka kurzu pokrywała wszystko dookoła. Nawet na łóżku dało się go zauważyć. Odsunąłem się od wszystkiego i stanąłem w bezpiecznej odległości. Tu było tak nieskazitelnie, wszystko wydawało się takie czyste, nienaruszone. I nie chciałem, aby cokolwiek się zmieniło. A niestety z mojej rany nadal sączyła się krew, więc to tylko kwestia czasu, kiedy coś w końcu ubrudzę.
Usłyszałem czyjeś kroki na korytarzu, a zaraz potem skrzypienie otwieranych drzwi. Do pokoju wróciła Koyori z paczką wszelakich bandaży. Posłałem jej pytające spojrzenie.
- To na prawdę tylko draśnięcie. Nic mi nie jest. Mogę wrócić do domu - powiedziałem, mając choć trochę nadziei, że dziewczyna się zgodzi.
- Dobrze wiesz, że to nie jest "tylko draśnięcie" - dziewczyna parsknęła lekko i podeszła bliżej, kładąc bandaże na łóżku.
Jak to się mówi: "Nadzieja matką głupich".
- Dam sobie radę sam - skierowałem się w jej kierunku i wziąłem do zdrowej ręki jeden z zapakowanych opatrunków. Jak się okazuje, otwieranie opakowań jedną ręką nie jest takie łatwe.
- Właśnie widzę - zaśmiała się dziewczyna, na co ja spiorunowałem ją wzrokiem. Jak ona śmiała się ze mnie nabijać?!
- Posłuchaj. Musze jak najszybciej wracać!
- W tym stanie i tak za daleko nie dojdziesz - odparowała.
Miała trochę racji. Jednak nie zamierzałem się do tego przyznawać. Nawet nie było takiej opcji, że powiem, iż się mylę.
- Wystarczy tylko kilka opatrunków. - powiedziałem.
- Wydaje mi się, że przy tego typu ranach trzeba unieruchomić całą rękę - powiedziała z tą tonacją w głosie, która sugeruje, że rozmówca wie, o czym mówi.
Ale nie było nawet mowy, że dam sobie unieruchomić całą rękę. Jak ja będę wtedy funkcjonował?! A przede wszystkim walczył?! Z jedną niesprawną ręką nie przydam się siostrze.
Przyrzekam, że przez następny rok nie będę wyłaził z domu. Oto, jak się to wszystko kończy.
- Nawet o tym nie myśl. - powiedziała. Chyba wszystkie moje myśli miały odbicie w wyrazie mojej twarzy. Albo mój wzrok w końcu zaczął płonąć czystym ogniem. - Jeżeli tego nie zrobisz, tylko sobie zaszkodzisz. Rana wygoi się nie tak, jak trzeba i ramię będzie cię już zawsze męczyć.
Chol*ra. Znów ma rację. Westchnąłem z rezygnacją.
- Umiesz to opatrzyć? Jeżeli tak, to zrób to szybko. Proszę. - odwróciłem wzrok.
A gdy to wszystko się skończy, to przy pierwszej lepszej okazji, gdy dziewczyna zniknie z pokoju, mam zamiar się stąd zmyć i wrócić do domu. Teraz już nigdzie nie jest bezpiecznie, kiedy Łowczyni tu gdzieś grasuje.
Koyori?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz