25 cze 2017

Od Aurayi do Ezequiela

               W całym moim życiu wizje przyszłości miałam dwa, może trzy razy. Nigdy nie używałam tej mocy w przeświadczeniu, że co ma się stać i tak się wydarzy. Może też trochę obawiałam się tego, co los przyniesie? Przeszłość nie była zbyt przyjemna, więc dlaczego przyszłość miałaby być inna? Wierzcie mi, nie zawsze przyszłość jest kolorowa.
Osobiście nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy na tych wszystkich festynach chodzili do „namiotu wróżki”, aby ta mogła im powiedzieć, co ich czeka w najbliższym czasie. Choć bawiło mnie to, iż sądzili, że zwykła, kryształowa kula potrafi coś takiego. Pamiętam, jak raz James zabrał mnie na jeden z licznych festiwali i stwierdził, że to nie taki zły pomysł, aby się przekonać, co szykuje nam los. Wydał na to dziesięć funtów i dowiedział się jakiś bredni. Tak bardzo mnie to zirytowało, że postanowiłam sama sprawdzić, czy owa wróżka naprawdę dostąpiła objawienia. No i może trochę dlatego, że chciałam mu zrobić na złość. W końcu wydał na to tyle pieniędzy i do tego był z siebie niewyobrażalnie dumny. Wyobraźcie sobie, że niestety nic, co powiedziała owa „wróżka” nie było prawdą. To był pierwszy raz, kiedy zerknęłam w przyszłość. Niestety nie było to najlepszym pomysłem, ponieważ po tym brat musiał pomóc mi dojść do domu. To jest ten drugi powód, dla którego nie lubię używać tej akurat mocy. Jeszcze nie do końca nad nią panuje, więc wraz z obrazem tego, co ma nadejść, przynosi również niepożądane efekty. Teraźniejszość miesza mi się z przyszłością, towarzyszą mi okropne bóle głowy i zdezorientowanie. Nie jest to zbyt przyjemne uczucie.
               Tym razem nie było inaczej. Po tym, jak wszystko było gotowe, wizja uderzyła we mnie niespodziewanie. Fragmenty obrazów migają mi przed oczami z zawrotną szybkością, nie dając nawet możliwości dokładniej się im przyjrzeć. Coś tym razem jest nie tak. Coś jest inaczej. To dziwne wrażenie. To uczucie. Niepełna wizja. Okropny ból. Nie rozumiem tego, jeszcze nigdy tak nie miałam. Wiem, że tym razem to jest zupełnie inna sytuacja, ale to nie powinno mieć na nic wpływu. Przyszłość jakby odpychała mnie, mówiąc, że w teraźniejszości jest moje miejsce. Przyszły los nie jest dla mnie, nie powinnam się wtrącać, nie jestem godna go poznać.
               Biorę jeden, głęboki, drżący oddech nim opowiem te nieliczne fragmenty, które udało mi się dojrzeć. Mój oddech przyśpieszył, dlatego staram się go opanować, każąc mu funkcjonować normalnie. Wiem, że wszyscy czekają w napięciu na to, co powiem. Od tego może wiele zależeć. Szkoda, że muszę ich rozczarować.
- Widziałam… Jego. – Wysoki, barczysty mężczyzna w podeszłym wieku staje mi przed oczami. Widziałam już jego zdjęcie, wiedziałam, czego się spodziewać, jednak tutaj wyglądał tak realistycznie, widziałam go, prawdziwego, żywego. Niewzruszonego niczym skała, chłodnego niczym lód, bez krztyny wyrzutu w oczach. Bezlitosnego, zimnego mordercę, który zabijał bez wahania. Nie wydaje się być ludzki. – Szablastozębnego. Nie był sam. Ktoś… ktoś mu towarzyszył. Grupka osób. Nie widziałam dokładnie ile ich tam było. Nie są zadowoleni z tego, że Randy zniknął. Wiedzą, że to im może pokrzyżować plany. Planują kolejne morderstwo.
W uszak ponownie odbija mi się echo przyszłego strzału, wrzaski przerażonych ludzi, gwar ruchu, przyspieszone kroki, syreny policyjne. Widzę fragment broni. Czarna, wyrafinowana, elegancka. Przystosowana do zabijania z odległości.
- Broń jest charakterystyczna. Zawiera jakiś napis, jakąś sentencję. Niestety nie widziałam dokładnie napisu. – widzę, że mężczyźnie mało tych informacji. Pragnie więcej. – Przykro mi. Nie znam się na broni palnej. Nie wiem, co to za model.
Trzeba było uważać na „wykładach” z James’em.
- Coś jeszcze widziałaś?
- Widziałam… martwą osobę.
Ofiara leżała cała we krwi. Dławiła się w niej. Widziałam, jak trzęsie się w ostatnich przedśmiertnych drgawkach. Nie rozpoznaję tej osoby, nie mogę dostrzec jej twarzy. Wiem jednak, że umiera. Nie ma dla niej ratunku. Osąd został wykonany bezbłędnie. Dookoła słyszę zamieszanie. Staram się rozpoznać okolicę. Wygląda na centrum jakiegoś miasta. Morderca jakby chciał odejść z wielkim hukiem, pozostawiając po sobie ostatnią wiadomość. Ofiara została zabita w południe, na samym środku ulicy. Nie udaje mi się jednak jej rozpoznać. Obraz mija tak szybko, iż nie jestem w stanie przetworzyć informacji.
W następnej chwili znów zmieniam miejsce pobytu. Jestem w słabo oświetlonym pomieszczeniu, czuję chłód, jakby to było jakieś podziemie. Może jest? Znów widzę tę samą grupkę osób. Słyszę rozmowy. Udaje mi się wychwycić tylko kilka pojedynczych słów.
- Morderstwo. Ma być ostatnie. Obawiają się tego, co nasz znajomy mógł powiedzieć. Nie podoba im się to, że nie wiedzą, gdzie on jest. Nie chcą ryzykować. Ostatnia akcja ma się zakończyć z hukiem, a potem mają zniknąć. Przenieść się do innego miasta. – opowiadam jakby w transie. To dla mnie nowość.
- Kiedy ono ma być? I gdzie? Potrzebujemy informacji – naciskał mężczyzna. On naprawdę niczego nie rozumiał. Chyba uważał, że od tak wszystko zobaczyłam i mogę powiedzieć mu wszystko z dokładnością co do sekundy. Cóż… niestety to tak nie działa. W ostatnim momencie powstrzymałam się, aby się nie odezwać i nie powiedzieć czegoś głupiego. Kłótnia to jest ostatnie, czego teraz potrzebuję.
- Nie wiem dokładnie. – odpowiedziałam, starając się odzyskać panowanie nad głosem. Próbując mówić spokojnie. Widząc miny zebranych, chyba nie wychodziło mi to najlepiej. – Kilka dni. Mamy tylko kilka dni.
Patrzę na nich lekko zamglonym wzrokiem, a ostatnie opary przyszłości znikają, pozostawiając po sobie tylko nieprzyjemne uczucia. Powinnam być na to przygotowana...
- Wybaczcie mi. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Nie dlatego, że nie chcę! – powiedziałam szybko w geście obronnym, widząc, jak mężczyzna marszczy brwi i otwiera usta, aby już coś powiedzieć. W zasadzie mogłam się tego spodziewać. – Coś jest nie tak. Jakby coś mnie blokowało. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie miałam.
Myrthe i Ed wymieniając lekko zdumione spojrzenia. Nie tego się spodziewali. Cóż… nie byli sami. Co najgorsze, czułam, że to wszystko moja wina. Liczyli na informacje ode mnie, a ja ich zawiodłam. Nie tego się ode mnie oczekiwało.
- W takim razie pozostaje nam tylko spróbować ich namierzyć. – powiedziała dziewczyna i wymownie spojrzała na moje skrzydła.
Pióro. No jasne. Powoli rozwinęłam skrzydła. Niestety nie było tu zbyt dużo miejsca, abym mogła rozwinąć je w swej pełnej okazałości, ale i tak musiały robić wrażenia, ponieważ usłyszałam ciche westchnienie Randy’ego. Choć tak w zasadzie to żadna pochwała. To wszystko było dla niego nowością, dlatego miał prawo tak zareagować.
Zobaczyłam, jak dwie pary rąk zbliżają się do moich skrzydeł. Jedna chłopaka, druga Eda. Rudy pewnie chciał sprawdzić, czy aby na pewno nie śni. Mężczyzna zaś od razu był chętny wyrywać mi pióro. To było do przewidzenia. Odtrąciłam ich ręce, cofając się przy tym. Jedyną osobą, która ma prawo ruszać moje skrzydła, to tylko i wyłącznie ja sama. W zasadzie mogę się nimi tak naprawdę cieszyć dopiero od niedawna. Kiedyś, w przeszłości, jakby w poprzednim życiu, moje skrzydła ani trochę nie wyglądały tak, jak teraz. Lotki zawsze miałam podcięte, abym nie mogła latać. Wyglądało to bardzo nieestetycznie, ponieważ zawsze obcinano je jakby od niechcenia. Mogłam już nigdy więcej nie latać przez ich głupotę, ale oni się tym nie interesowali. Zdarzało się również tak, że bardzo często miałam je złamane, albo zwichnięte. Kiedy udało mi się w końcu zasmakować wolności, pierwszym, co zrobiłam, była właśnie nauka latania. Lepiej nie pytać ile razy spadłam na ziemię i sobie coś zrobiłam. Ten temat najzwyczajniej w świecie lepiej przemilczeć.
Dlatego właśnie postanowiłam o nie dbać. Są częścią mnie.
Mężczyzna patrzy na mnie z lekkim zdziwieniem. Wiem, że dla innych moja troska o nie może wydać się idiotyczna. Cóż… niech sobie myślą, co chcą.
Wzięłam głęboki oddech i wybrałam jedno z mniej znaczących piór. Delikatnie przejechałam po nim dłonią, rozkoszując się jego miękkością. Chwyciłam je i delikatnie pociągnęłam, aby je wyrwać. Skrzywiłam się, gdy poczułam lekkie ukucie i wyciągnęłam rękę z piórem w stronę dziewczyny. Ta ostrożnie je wzięła i zaczęła wszystko przygotowywać do rzucenia zaklęcia namierzającego. To, że wiedzieliśmy gdzie potencjalny zabójca mieszkał, na niewiele nam się przydało. Fakt, w jego mieszkaniu moglibyśmy znaleźć jakieś wskazówki, ale wątpiłam, aby sam sprawca jeszcze się tam znajdował.
Przyglądałam się z zaciekawieniem, jak Myrthe przygotowuje się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Kładzie moje pióro na środku rozłożonej mapy San Lizele, a na jej rogach rysuje jakieś znaczki. Wyglądały tak śmiesznie, nierealistycznie, że myślałam, iż dziewczyna po prostu zaczęła rysować po tej mapie. Jednak wtedy pióro uniosło się ponad mapę i wskazało jedną z pomniejszych uliczek na obrzeżach miasta. Wszyscy popatrzyliśmy z ciekawością na wskazane miejsce. Tam przecież nic nie było. I kiedy miałam wygłosić tę trafną uwagę, pióro skierowało się na drugi koniec mapy.
- To powinno tak wyglądać? – spytałam, lekko zaskoczona. Przyznam, że nie wiedziałam o tej właściwości moich piór. Choć z tego, co dzisiaj zobaczyłam, mogę śmiało stwierdzić, że jeszcze wielu rzeczy nie wiem.
Nim ktokolwiek zdążył mi odpowiedzieć, pióro znów drgnęło i pomknęło w kolejne miejsce, a po chwili zaczęło wirować wokół własnej osi. Zdumiony wyraz twarzy dziewczyny mówi mi, że to w żadnym stopniu nie powinno tak wyglądać i zdecydowanie coś jest nie tak. Wiedziałam, że moje problemy z przepowiedzeniem przyszłości nie mogą być przypadkowe.
Pióro niespodziewanie rozpadło się i rozpłynęło, pozostawiając po sobie tylko świetliste obłoczki.
- Nie rozumiem tego. – powiedziała Myrthe w zamyśleniu.
- Spróbujmy jeszcze raz. – stwierdził Ed, wymownie spoglądając w moim kierunku. Posłałam mu ostre spojrzenie.
- Nie jestem jakąś tam kurą, którą da się oskubać z piór! – warknęłam
- Uspokójcie się. Coś jest nie tak. To wygląda tak, jakby coś blokowało magię…
- Możemy zrobić krótką przerwę? – spytałam, przerywając dziewczynie wywód. Wiem, że to było nieuprzejme, ale głowa zaraz mi eksploduje i naprawdę potrzebuję chwilki. Na szczęście bez żadnych pytań poparli moją prośbę. Z prędkością światła opuściłam pokój.
Głowa bolała mnie niemiłosiernie, a ból narastał z każdą mijaną sekundą. Musiałam uciec od tego wszystkiego i to natychmiast. Dojdę do siebie i zaraz wrócę. To nie powinno zająć mi zbyt wiele czasu. Chciałam wyjść z budynku, ponieważ czułam, iż muszę jak najszybciej zaczerpnąć powietrza. W budynku czułam duchotę, jakby tlen tam nie docierał.
Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, poczułam, jak chłody wiaterek obejmuje mnie w swoje objęcia i rozwiewa mi włosy. Odetchnęłam głęboko, usiadłam na schodku i schowałam głowę w dłonie, rozmasowując skronie. Tępy ból pulsował mi gdzieś z tyłu głowy, przypominając o niedawnym skoku w przyszłość.
Nie jestem pewna, ile tak siedziałam, cierpliwie czekając, aż ból minie, kiedy usłyszałam ciche kroki za sobą. Odwróciłam się gwałtownie, powodując tylko to, że ból głowy się wzmógł. Cudownie…
- Twoja dziewczyna kazała ci tu przyjść? – spytałam, bo spodziewałam się, kto może stać obok.
- Ona nie jest… Wszystko w porządku? – spytał mężczyzna, spoglądając na mnie z góry.
- Jakby to cię interesowało… - odparowałam.
- Gdyby mnie to nie interesowało, nie pytałbym. Wierz mi.
Zmrużyłam oczy, bacznie mu się przyglądając. Naprawdę ciężko było mi wierzyć w jego słowa. Szybko jednak odwróciłam wzrok, z powrotem kierując go na mało ruchliwą uliczkę przed jego mieszkaniem.
- To nic. Zaraz mi przejdzie. – odwróciłam wzrok.
Pomimo tego, iż na niego nie patrzyłam, czułam, że przygląda mi się. Nie potrafiłam go zrozumieć. W jednej chwili usypia mnie i zostawia nieprzytomną, w następnej zaś przychodzi pod mój dom z bukietem kwiatów. To były tak skrajne różne osobowości, że nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać teraz. Poza tym zawsze uczono mnie, by nie okazywać słabości.
Mężczyzna usiadł obok, a ja napięłam wszystkie mięśnie, przygotowana na wszelkie możliwości czy scenariusze.
Nic więcej nie powiedział. Między nami zapanowała cisza. Żadne z nas się nie odzywało, pogrążone we własnych myślach. Mimo woli naprawdę interesowało mnie to, o czym teraz rozmyśla chłopak. Kątem oka spojrzałam na niego
- Rudy raczej nam się nie przyda. – zaśmiałam się gorzko, przerywając narastającą ciszę.
- Nie możemy…
- Wiem. – weszłam mu gładko w słowo. – Czy naprawdę wszyscy muszą mnie mieć za stworzenie bez serca? Nie to miałam na myśli. Zresztą i tak to jest nieważne.
Nawet gdyby był w pełni sił, nie przydałby się nam. Jakby to wyglądało, jakby zaczął paradować po ulicy w centrum miasta po tym, jak cudownie zniknął. Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie będzie się pakował mordercy w ręce. Taka akcja mogłaby tylko spłoszyć Szablastozębnego. Poza tym nie po to mu pomagaliśmy, aby znów wpakować go w kłopoty. I to takie, z których miałby niewielkie szanse ujścia z życiem.
Starałam się przypomnieć wszystkie szczegóły, wszelkie informacje, jakie zdołał zdobyć Ed. Wszystko o Kopciuszku i Szablastozębnym. Sposobach mordowania, ofiarach,  miejscach zabójstw. Wiedziałam, że gdzieś w nich musi być zawarta odpowiedź, jak możemy dorwać sprawców, trzeba było ją tylko odkryć. Co łączyło wszystkie ofiary? Wszyscy się zadłużyli i nie zdążyli oddać pieniędzy w wyznaczonym terminie. Mieli stanowić przykład tego, co się dzieje, gdy nie dotrzymuje się umów. No i oczywiście musieli ponieść karę. Surową karę. Z nimi nie było żartów. Jednak co to dla nas mogło oznaczać? Wiemy tylko, że następne morderstwo ma się wydarzyć w przeciągu najbliższych dni i ma być ostatnie. To nasza jedyna szansa na to, aby ich schwytać. Nie znamy celu, ani miejsca. A gdyby tak nakierować ich na nasz cel… Gdyby tak tylko…
- Chodź! – gwałtownie poderwałam się z ziemi i zaczęłam wracać do mieszkania chłopaka. Ten patrzył na mnie lekko zdziwiony, jednak na szczęście szybko poszedł w moje ślady. Oboje szybko weszliśmy do pokoju, gdzie nadal znajdowała się Myrthe i Rudy.
- Mam pewien pomysł. – powiedziałam od razu na wejścu. Jeżeli to miałoby się udać, trzeba zacząć wszystko planować już teraz.
Wszyscy spojrzeli na mnie z zaciekawieniem i wyczekiwaniem.
- Słuchamy.
- Mówiłeś – skierowałam wzrok na mężczyznę – że wyrok śmierci jest wydawany wtedy, gdy ofiary nie spłacając zaciągniętego długu.
Potwierdzające kiwnięcie głową.
- W takim razie wychodzi na to, że następna ofiara również będzie nieszczęśliwym dłużnikiem.
- No dobrze, ale jak ma to nam pomóc? Nie wiemy kim on lub ona jest i gdzie będzie dokonane morderstwo. Nie możemy patrolować całego miasta.
- A jeśli nie musimy? – teraz to dosłownie wszyscy otworzyli szeroko oczy. – A gdyby tak nakierować ich na wytypowaną przez nas osobą? Wtedy to my będziemy wszystko kontrolować. Będziemy wiedzieć, kto jest celem i gdzie się znajduje.
- W jaki sposób mamy zmienić ich cel? Mamy zaledwie kilka dni.
- Podstawiona przez nas osoba zaciągnie niewyobrażanie wielki dług, będąc przekonaną, że wygra. Jeżeli wszystko przegra, wiadomym będzie, że w przeciągu kilku dni ich nie zwróci, tak, jak obiecała. Myślę, że z automatu taka osoba będzie ich celem, przepuszczając niewyobrażalną sumę pieniędzy. – dokończyłam.
Wszyscy patrzyli na mnie z zainteresowaniem. Czułam się trochę nieswojo, ponieważ nie lubiłam, gdy cała uwaga skupiała się na mojej osobie. Nikt nigdy na mnie nie zwracał uwagi…
- Załóżmy, że zrealizowalibyśmy ten plan. – zaczęłam po chwili zastanowienia Myrthe. – Wszystko byśmy przygotowali, a twój pomysł poszedłby zgodnie z jego założeniem. Jednak jest jedno pytanie. Kto w takim razie miałby odegrać rolę ofiary?
- Ja. – odpowiedziałam jednocześnie z mężczyzną. Nasze spojrzenia się skrzyżowały.

Ezequiel? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz