Obecnie siedziałam na jednym z licznych dachów wieżowca, położonego centralnie w mieście i spoglądałam w dół na ludzi, którzy zajmowali się wyłącznie sobą. Często zastanawiałam się, jakby to było być takim zwykłym człowiekiem. Twoim jedynym zmartwieniem byłaby wyłącznie możliwość spóźnienia się do pracy, zapomnienie o jakimś ważnym projekcie, zerwany związek. Te wszystkie drobnostki wydają się być przyziemne, nieistotne - coś, co nie zagraża w dużym stopniu. Marzyłam o tym, aby być takim człowiekiem - bez skrzydeł, mocy, obaw przed Łowcami i możliwością śmierci w każdej chwili. Bez tego, że ludzie postrzegają mnie jako dziwadło, do wystawiania jak jakieś zwierzę w cyrku. Tak wyglądało całe moje życie. Ze względu na moje pochodzenie, moje skrzydła, moje moce, przez wiele lat byłam odizolowana od świata, zdana tylko na siebie, zmuszana do walki o przetrwanie ku uciesze zwykłych ludzi, którym po prostu nudziło się wieczorami. Byłam takim zwierzątkiem cyrkowym. I niestety czasami mam wrażenie, że nadal nim jestem. Choć mój brat próbuje cały czas pokazać mi świat na nowo, radość życia i tym podobne, nie potrafię się już cieszyć. W zasadzie to niewiele potrafię. Na ringu raczej nie uczy się matematyki, języków obcych, geografii i tych wszystkich przedmiotów, które są w szkole. Nie miałam tego komfortu uczęszczać do szkoły. Wszystkiego uczy mnie James - jest taki wyrozumiały, choć nic nie potrafię zrozumieć. On się nie poddaje. Wiem, że męczą go wyrzuty sumienia - niepotrzebnie. To wszystko nie jego wina, nie mógł wiedzieć. A jednak robi wszystko by wynagrodzić mi te wszystkie lata. I jestem mu za to bardzo wdzięczna. Tylko z James'em rozmawiam, tylko przy nim potrafię się uśmiechnąć, a nawet czasami zaśmiać. Innym już nie ufam. Wiem, że on próbuje mnie przekonać do otwartości, ale to jest chyba jedna z tych umiejętności, które straciłam już dawno i na zawsze.
Z moich rozmyślań wyrwał mnie odgłos wystrzału z pistoletu. Nie... to nie możliwe. A może? Pamiętam, że James coś wspomniał o jakimś niedawnym morderstwie Nadnaturalnego. Wiem, że sprawcy nie schwytano. Czyżby znowu się to działo?
Bez chwili zastanowienia znów rozwinęłam skrzydła i czym prędzej udałam się w miejsce, z którego jeszcze dało się słyszeć ciche echo wystrzału. Wylądowałam w jakiejś zapomnianej przez świat uliczce. Mrok zalewał tutaj drogę, a śmieci walały się po obydwu jej stronach. Śmierdziało niemiłosiernie rozkładającymi się śmieciami i... czymś metalicznym. Krew. I dopiero wtedy zauważyłam ciemną postać leżącą gdzieś w kącie, skuloną, trzęsącą się. To dobry znak, osobnik jeszcze żyje. Lecz nigdzie nie mogłam znaleźć tego drugiego, który oddał strzał. Powoli podeszłam do nieznajomej postaci i wtedy zauważyłam kałuże krwi dookoła. Nie za dobrze to wygląda. A ja na pewno nie miałam zamiaru spędzać dnia w ten sposób. Słońce dopiero co zdążyło wzejść, a los już zesłał mi pełno atrakcji...
Przyjrzałam się rannemu, był to młody chłopak. Miał najzwyczajniejszego pecha, że opuścił dzisiaj mieszkanie. A ja nie mogłam go teraz zostawić, jeszcze żył, a nie jestem potworem bez serca, za którego ludzkość mnie uważa. Uklękłam przy nim i pomogłam mu wstać, szepcząc coś uspokajającego, co chyba było bez sensu, ale pomagało. W niewielkim stopniu, bo chłopak przechodził katusze, a krzyki bólu dało się słyszeć chyba na drugim końcu miasta. Jednak musiał trafić jak najszybciej do szpitala, kosztem kilku minut cierpienia, mógł to przeżyć. Myślę, że to niewielka cena. Przeklinałam siebie za to, że nie jestem dostatecznie silna, aby razem z nim polecieć, więc musiałam pomóc mu dojść do szpitala. Chwała Bogu za to, że był on tylko kilka uliczek dalej. Dzięki temu dostarczyłam go do szpitala w mgnieniu oka. A przynajmniej w "mgnieniu oka", które może być przypisane osobie, która dźwiga inną postać. Lekarze mogli szybko zająć się rannym, a ja, cała ubabrana we krwi, opuściłam szpital, nie widząc sensu pozostawania w nim. Mi nic nie było. No... może byłam w lekkim szoku, bo gdy wyszłam na zewnątrz, stanęłam lekko oszołomiona. Stałam tam jak ta głupia, cała we krwi, więc dla przechodniów musiał to być bardzo ciekawy widok, wiatr lekko rozwiewał moje włosy, a do mnie dopiero docierało, co tak właściwie się stało. Jakby w zwolnionym tempie wszystkie wydarzenia sprzed kilku minut do mnie docierały. I stałabym tam tak jeszcze pewnie z godzinę, gdybym kątek oka nie dostrzegła jakiegoś ruchu. Ciemna sylwetka, stojąca na końcu ulicy, przyglądała mi się. Ludzie szli, mijali ją jak gdyby nigdy nic, a nieznajoma postać stała tam niczym nie wzruszona. Czy to możliwe, że to strzelec?
Nie obchodziło mnie to. Ogarnęła mnie w tym momencie taka furia, że postanowiłam rozwiązać zagadkę tego, kto strzelał. A tajemnicza postać musiała mieć z tym coś wspólnego, inaczej nie stałaby jak ten ostatni idiota na środku ulicy.
Wyciągając jeden ze sztyletów, wolnym krokiem zaczęłam iść w kierunku postaci, a ta, jakby spodziewając się tego, ruszyła do jednego z zaułków i tam na mnie czekała.
Ten dzień jest coraz dziwniejszy - pomyślałam i ze zdwojoną ostrożnością podeszłam do postaci.
- Kim jesteś? - spytałam pewnym głosem. Niech lepiej nie próbuje żadnych sztuczek - I czego chcesz?
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz