13 cze 2017

Od Elli do Wiliama

Przypatrywałam się Williamowi ostrożnie. Wyglądał jakoś dziwnie, pomijając fakt, że przed chwilą przeżył teleportację.
- To może zrobię herbaty, panowie? - spytałam.
Cale odpowiedział mi entuzjastycznie, ale prychnęłam tylko na propozycję pomocy.
- Sama sobie poradzę. Idźcie do sypialni, powinno być w miarę czysto.
Cale ruszył oczywiście pierwszy, znał drogę, już tu kiedyś był. Spojrzenie Willa stwardniało wtedy jeszcze bardziej, ale udałam, że nie widzę.
Pepper została ze mną w kuchni, machając radośnie ogonem i kręcąc się pod nogami.
- I co ja mam teraz zrobić? Oby się nie pozabijali - wymruczałam półgłosem.
Ustawiłam szklanki na tacy i podniosłam ją. Cisza dobiegając z sypialni była odrobinę niepokojąca. Weszłam do pomieszczenia, by zobaczyć tylko, jak patrzą na siebie wilkiem.
Postawiłam tacę na biurku, po czym usiadłam na łóżku, obok Cale'a. Will usiadł na odstawionym od biurka krześle.
- Wydaje mi się, że to dobry czas, żeby ci to wszystko wyjaśnić.
Cale drgnął niespokojnie.
- Jesteś pewna, Els?
Przewróciłam oczami.
- Jeśli zaczęłam, to znaczy, że jestem pewna. I nie przerywacie mi, dopóki nie skończę.
Wzięłam głęboki wdech.
- Więc... Basil to mój brat - zdumienie na twarzy Willa sprawiło, że się roześmiałam.
- Tak, tak, nawet takie potworki jak ja mają rodziny. Ale spokojnie, mam tylko brata.
Zaczęłam ponownie.
- Tylko szkoda, że takiego. Basil jest wilkołakiem i po pewnej sytuacji jeszcze z dzieciństwa i kilku potem nie łączą nas najlepsze stosunki. Spotkałeś go już dwa razy, Will. To z nim wyszłam, kiedy byliśmy w leśniczówce i przez niego wróciłam poobijana. Kiedy się pojawia, zwiastuje kłopoty. Najczęściej mi je przynosi. Przychodzi do mnie tylko, by prosić o pomoc. Udzielam jej dlatego, że taką mamy umowę. Ja pomagam jemu, on mi, poza tym, nic nas nie łączy. Niewiele wiem o jego obecnym życiu. Jest w jakiejś watasze, może nawet odwala tam jakąś ważną fuchę. I najwyraźniej wplątał się w kłopoty. Znowu.
Skończyłam, wzdychając ciężko i położyłam się, opadając plecami na łóżko.
- Tutaj zaczyna się moja rola. Współpracowałem ostatnio z jakimś człowiekiem z otoczenia Basila. Nic dużego, można powiedzieć, że prywatna sprawa. Z tego co wiem, coś nawywijał tak mocno, że nastąpił rozłam w watasze. Baz miał za mało zwolenników i musiał zdezerterować. Dowiedziałem się, że będą przez niego szukać ciebie. Dotarłem w odpowiednie miejsce po kilku błędach.
Cale rzucił mi swój uśmiech "Kochaj mnie i uwielbiaj". A może jednak go zatrzymać? Chociaż na trochę? Może zabije cokolwiek czuję do szczeniaczka po drugiej stronie pokoju. Tak byłoby najlepiej.
- Dzięki, Cale - mruknęłam, dyskretnie chwytając jego dłoń i ściskając lekko.
Podniosłam się, gdy nachylił się w oczywistym celu. Nie byłabym aż tak okrutna. Will trochę odchoruje i mu przejdzie szczeniackie uczucie do mnie, podobnie jak i mnie, ale nie mam zamiaru łamać mu serca.
- Bardzo cię przepraszam, Will. To sprawa między mną a bratem i nie powinnam cię do tego mieszać - westchnęłam, wstając i podchodząc do niego.
- Byliśmy w gorszych sytuacjach - wymamrotał.
Wyglądał jakoś niewyraźnie. Może lepie-... Szlag, Ella, nie myśl o nim. Masz się odkochać, a nie zakochiwać.
***
Cale był równie dobry, jakim go zapamiętałam. Zrobiłam sobie wolne na czas jego pobytu. Z miejsca oświadczył mi, że nie ma czasu na nic stałego i odpowiedziałam mu, że ja też nie. Tak było lepiej. Wyszliśmy kilka razy z Deanem w ciągu tych pięciu dni. Tematu Willa starannie unikałam.
Nie byłam zdziwiona, kiedy piątego dnia oświadczył mi, że musi już wracać. W moim mieszkaniu zostawił swój ślad, chociaż na moment przestało być bezosobowe, czułam tam jego zapach, zresztą ja też skutecznie przesiąkłam jego zapachem. Jako anioł zostawiał wyraźną aurę dla kogoś mojej rasy, między innymi dotykając kogoś, a mnie dotykał sporo.
Wyszłam przed budynek, by go pożegnać. Nie widziałam ludzi, więc zdecydowałam się wyjść tak, jak stałam - w jego koszulce sięgającej mi niemal kolan, pomiętej bluzie i z rozwichrzonymi włosami. Stanęłam na palcach, by go pocałować.
- Miło było - rzucił tylko.
- Jak zwykle - odparłam.
- Jak zwykle.
I tyle. Pięć dni bliskości drugiej osoby skończyło się bezosobowym "Miło było".
Nie patrzyłam jak odjeżdża, nie odwróciłam się, by mu pomachać. Wróciłam do budynku, marząc już jedynie o ciepłym łóżku. Ciepłym łóżku, w którym był ktoś przed chwilą. Ale przyzwyczaiłam się, że potem wracam zawsze do pustego mieszkania i zwyczajnie zignorowałam ból samotności. Tak powinno być.

Will?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz