Przyglądałem się Coleen z namysłem. Słowa "Mam plany" cisnęły mi się na usta. Najlepsza wymówka, przecież coś robię. Przecież ja zawsze mam plany. Skulenie się pod kocem na Kocurowej Kanapie z Nico i oglądanie bezmyślnie filmów, z ciążącą coraz bardziej w sercu pustką. Wieczór jak wieczór. A potem pomyślałem o matce, o jej startych, szorstkich od pracy dłoniach i zmartwionym spojrzeniu. Wciąż przysparzałem jej kłopotów, użalając się nad sobą, martwiłem i ją.
- Nie mam żadnych planów. Mogę przyjść - rzuciłem, starając się uśmiechnąć.
***
- Nie, Mary, spokojnie, nie musisz przyjeżdżać.Jestem dzisiaj umówiony.
Usłyszałem tylko prychnięcie i głuchy śmiech po drugiej stronie.
- Nie wciskaj mi kitu, braciszku - rzuciła moja młodsza siostra.
Odłożyłem telefon na łóżko, włączając tryb głośnomówiący.
- Nic ci nie wciskam. Serio. Poznałem dziewczynę w parku, dosyć dziwna sprawa. Ale wychodzę z domu.
Chwila ciszy i głuche westchnienie.
- Luciel. Nie musisz nas oszukiwać. Raphael powiedział nam o wszystkim.
Zdrętwiałem. O czym im mówił:?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, Mary - powiedziałem, nieco zbyt agresywnie.
- O to, że mam cholerną depresję. Że byłeś u psychiatry, ale poza stwierdzeniem choroby nic nie zrobiłeś. Że powinieneś brać leki, ale ich nie bierzesz. Że próbowałeś się zabić - jej głos załamał się.
- Nic mi nie jest - wymamrotałem, siadając na łóżku.
Oparłem łokcie na kolanach i ukryłem twarz w dłoniach.
- Nie oszukuj nas - pociągnęła nosem.
- Nic nie powiedzieliśmy rodzicom, ale cała ekipa już wie. Mike zaproponował, że znajdzie ci lekarza, rozpoczniesz terapię, weźmiesz le-
- NIE.
Nie spodziewała się krzyku, bo rzadko podnosiłem na nią głos. Była moją ukochaną młodszą siostrzyczką, ale jak mogła tak mówić.
- Nie możesz wiecznie od tego uciekać, Luciel. Przyjadę niedługo.
Rozłączyłem się, nim zdążyła się pożegnać. A potem rzuciłem się na łóżko, twarzą w materac, dusząc nagły szloch.
Nie byłem chory. To nie choroba, to po prostu chwila niedyspozycji. Tak bywa. Nie będę ćpał leków, to debilne, jeśli jestem zdrowy. Moje rodzeństwo nie powinno nic wiedzieć, lepiej byłoby im bez tej wiedzy.
Pozwoliłem sobie płakać jakiś czas, wiedząc, że jeśli tego nie zrobię, ryzykuję atak paniki. A potem pozbierałem się i poszedłem się ogarnąć.
Zdumiewające, jak człowiek może dobrze udawać. Wystarczy uśmiech i wszyscy myślą, że jest dobrze. Nawet kiedy nie jest.
- Chcę ich tylko chronić, Nico. Czemu tego nie rozumieją. Jeśli nic im nie powiedziałem, to znaczy, że nie chciałem, by wiedzieli. To powinno być oczywiste.
Szop patrzył na mnie uważnie, dreptał za mną po mieszkaniu, gdy starałem się odnaleźć ubrania, wcisnąć się w nie i wypić swoją herbatę jednocześnie.
Umówiliśmy się na 19, tymczasem było już po 18, a moje oczy nadal były zaczerwienione i od czasu do czasu załamywał mi się głos. Zaaplikowałem do oczu krople i ogarnąłem się wreszcie.
Przy drzwiach Nico spojrzał na mnie wyczekująco.
- O nie, nie nie, kolego. Zostajesz - powiedziałem.
Ostatnio rzadko zostawiałem go samego, zdążył się już przyzwyczaić, że jeśli wychodzę, to z nim. Szop rzucił mi zawiedzione spojrzenie.
- Czekaj, włączę ci kreskówki.
Znalazłem laptopa i podłączyłem do zasilacza. Przez moment kłóciliśmy się o to, którą wybrać. Nico nie podobała się żadna. Zgodził się dopiero przy Gumisiach. Dziwadło.
Dotarłem pod adres wskazany przez Coleen nieco spóźniony.
- Przepraszam, włączałem szopowi kreskówki - wyjaśniłem, uśmiechając się.
Skinęła głową, nawet nie wyglądając na zdziwioną. Wygląda na to, że może nie będzie źle. Paplałem o tym, że Nico jest pod tym względem bardzo wybredny i często nie pozwala mi obejrzeć filmu, jeżeli mu się nie podoba.
- Rozumiesz, nigdy nie obejrzałem Pocahontas w całości, bo nie może znieść drugiego szopa na ekranie - westchnąłem, próbując pogłaskać psa, który stał akurat najbliżej.
Przyszły wszystkie trzy, kiedy wszedłem do środka. W krótkim czasie byłem już cały w sierści, ale dużo bardziej zadowolony, niż rano.
Coleen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz