21 cze 2017

Od James'a do Koyori

Spojrzałem na dziewczynę lekko zaskoczony. To była pierwsza taka sytuacja w moim życiu, kiedy ktoś zaczął przy mnie płakać. Czułem się dość nieswojo. Lekko oszołomiony patrzyłem na Koyori, która za wszelką cenę próbuje się uspokoić. Nie patrzyła na mnie. Odwróciła się, aby ukryć swoje łzy. Czyby się wstydziła?
- To nic złego ronić łzy dla bliskich - lekko się uśmiechnąłem, choć dziewczyna nie miała jak tego zobaczyć.
Drgnęła lekko na te słowa. Jej postawa mówiła, jakby była czymś zaskoczona? Chyba nie spodziewała się tego, że zrozumiem. Zakładam, że spodziewała się zupełnie innego zachowania z mojej strony. Nie powinienem jej o to winić. W końcu to ja sam od początku nie zachowywałem się zbyt uprzejmie. Jak na ironię losu rozumiem jej sytuację aż za dobrze.
- Wiesz już, że mam siostrę. - zacząłem spokojnie. Planowałem powiedzieć coś, czego jeszcze nikomu nie mówiłem. Sam nie wierzę i nie rozumiem tego, dlaczego to robię. - Ale nie wiesz, że przez dwadzieścia lat życia nie wiedziałem o jej istnieniu. Dopiero cztery lata temu dowiedziałem się, że ona jednak żyje. Rozumiem twój lęk o brata, ponieważ... czuję to samo. Martwię się o Aurayę. Tak długo... musiała żyć sama. Nie miała łatwo... - oddychałem z coraz większym trudem, kiedy wspomnienia, jedno po drugim mnie zalewały. Rodzice, ogień, śmierć, samotność, szczęśliwa wiadomość o siostrze, walka, załamanie, ciągła wędrówka. Nigdy tak naprawdę nie zaznałem spokoju. - Moi...Nasi rodzice nie żyją. Mamy tylko siebie. Rozumiem co czujesz, ponieważ... ja również bardzo często odczuwam ból po utracie bliskich. Nadal.
- N-Nap-prawdę? - zająknęła się, odwracając twarz w moją stronę. Chciała szybko otrzeć łzy z policzek.
- Jasne. Powiem ci coś, co zawsze mi pomaga. Pomyśl sobie, że nigdy tak naprawdę nie umieramy. Żyjemy tak długo, dopóki ktoś o nas pamięta. Dopóki gościmy w czyichś sercach. Nigdy nie umieramy do końca. Pamiętaj, zawsze jakaś cząstka nas zostaje tutaj, żywa. - uśmiechnąłem się na samą tę myśl. Kiedyś, dawno temu, jakby w poprzednim życiu również przechodziłem ten sam etap, co Koyori. Byłem tylko dzieckiem, kiedy moi rodzice zostali zamordowani. Nie potrafiłem się z tym pogodzić. Byłem załamany, zły, zdruzgotany, wściekły. Nie wiedziałem, co mam za sobą zrobić. Czułem się naprawdę samotny...
Potrząsnąłem głową, aby już nie wracać do tych wspomnień. To odległe czasy. Nie warto rozdrapywać starych ran.
- D-dlaczego mi to mówisz? - zdziwiła się.
- Bo rozumiem twój lęk, ale również ciężar, jaki teraz na tobie spoczywa. To wszystko nie jest łatwe.
Westchnąłem cicho. Czułem się... dziwnie. Nie potrafiłem tego dokładnie określić czy nazwać. To była dla mnie nowość.
- Dlatego musisz rozumieć, dlaczego muszę jak najszybciej wrócić do domu - teraz zapowiadała się mniej przyjemna część rozmowy. - Aura jest sama, nie wie o Łowczyni. Fakt, ta również nie wie o mojej siostrze. Ale ona nigdy nie należała do ostrożnych osób. Jeżeli Łowczyni ją znajdzie... jeżeli coś jej się stanie... To będzie moja wina. Muszę ją przynajmniej ostrzec. - powiedziałem, niemal z błaganiem w głosie. To naprawdę było ważne, aby Auraya wiedziała, że teraz nie powinna wychodzić z domu.
- Nie dasz rady zajść tak daleko z tą ręką - powiedziała, wskazując na moje ranne ramię, dla podkreślenia słuszności swoich słów. To może być kolejna ciążka rozmowa.
- Miej trochę wiary we mnie. - zaśmiałem się gorzko - Muszę spróbować. Nic mi nie będzie.
Nie wiem, co mogę powiedzieć czy zrobić, aby dziewczyna stwierdziła, że jestem na tyle sprawny, aby dotrzeć do domu. Tak w zasadzie to miałem ranną rękę, nie nogę, więc osobiście nie widziałem żadnych przeszkód w tym, aby grzecznie udać się na spacerek powrotny.

Koyori?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz