23 cze 2017

Od Louise do Alexa

Odsunęłam się od Alexa, uśmiechając się słabo przez łzy spływające wartkim strumykiem po moich policzkach. Chociaż tuż po przeczytaniu listu miałam ochotę znaleźć partnera i wtedy porządnie uderzyć go w twarz, teraz chciałam jedynie znaleźć się w jego ramionach. Jednak jeśli by się głębiej zastanowić, solidny policzek nadal mu się należy.
Musiałam przyznać, że to nie najgorszy pomysł i bez namysłu zamachnęłam się, celując tuż poniżej kości policzkowych mężczyzny.
- Najpewniej na to zasłużyłem, ale... - zaczął powoli, a ja szybko wstałam z klęczek. Nie potrafiłam powstrzymać drżenia dłoni, dlatego raz po raz przeczesywałam włosy w nerwowym geście.
- Jak w ogóle śmiałeś wyjść i nie zostawić po sobie nic prócz tego głupiego listu? - mimo ogromu uczuć mną targających starałam się nie krzyczeć. Co prawda mówiłam podniesionym głosem, ale krzykiem nie można było tego nazwać.
Alex nadal siedział z miną zbitego psa, pokornie wysłuchując mojego wywodu. Zawsze uważałam, że to miłe z jego strony, że zgadza się ze mną praktycznie we wszystkim, ale teraz zaczęło mnie to drażnić. Na litość boską, niech cokolwiek powie!
- Lou, wiem, że... - kolejny raz spróbował coś powiedzieć.
- Bez 'Lou" mi tutaj - warknęłam, kopiąc czubkiem adidasa ułożoną z liści kupkę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, że nie ułatwiam mu tłumaczenia, ale w tamtej chwili jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. - Alexie Fosher, jesteś największym idiotą jakiego w życiu spotkałam. A spotkałam wielu.
- Po prostu...
- Jednak cię kocham i nie darzę miłością tylko połowy ciebie. Kocham cię całego, takiego jakim jesteś i naprawdę nie obchodzi mnie twoja opinia na temat zasługiwania na mnie. Nie masz prawa decydować o tym za nas oboje - wzięłam głęboki oddech, próbując zebrać ponownie myśli. - Ja również mam wady, a ty je akceptujesz. Ja akceptuję twoje. Na tym to polega, Alex. Skoro teraz uciekasz, co będzie później? Zwiejesz z własnego ślubu?
- Oczywiście, że nie. Posłuchaj...
- Nie. Zastanów się nad tym, Alex. Mam dość niepewności. Niedawno prawie umarłeś, a teraz opuszczasz dom w środku nocy jak... jak złodziej! Skąd mogę wiedzieć czy nie zrobisz tego znowu?
Mężczyzna utkwił wzrok w konarze jednego z drzew, jakby głęboko zastanawiał się nad moimi słowami. Rzucałam w niego oskarżeniami, ale to nie tylko on ucierpiał na swojej ucieczce. Jakaś część mnie też tego nie wytrzymała i po prostu musiałam to z siebie wyrzucić.
- Wracajmy do domu, pogadamy przy śniadaniu - skinęłam głową w stronę samochodu. Szatyn zgodził się ze mną szybkim potaknięciem.
~~*~~
Miętosiłam w dłoniach narzutę, drugą dłonią przekładając kartki w starym, rodzinnym albumie. Przesuwałam wzrokiem po tych starych, ale też nowych fotografiach, na których znajdowałam się ja z Ashley i Zacharym. Uwielbiałam dwójkę swoich siostrzeńców i podczas każdego spotkania uświadamiałam sobie, że brakuje mi takich wesołych duszków w moim domu. Tupotu małych stópek na panelach i plam na stole zrobionych po całym dniu malowania farbami. 
Uśmiechnęłam się pod nosem.

Alex?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz