14 lip 2017

Od Coleen do Luciela

Stukałam nerwowo paznokciami o blat w oczekiwaniu na kończącą się piec zapiekankę. Miałam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam, bo o pomyłkę bardzo łatwo, kiedy trójka psów obrała za miejsce do relaksu kuchnię. Nic dziwnego więc, że poruszanie się po niej przypominało kluczenie po labiryncie. Ułatwieniem był jedynie fakt, że wiedziałam dokąd zmierzam. Shiloh jednak od momentu, kiedy niechcący go nadepnęłam, rzucał w moją stronę pełne wyrzutu spojrzenia.
Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy moje trio podbiegło do właśnie przybyłego Luciela. Nawet Makaron przybrał maskę niewiniątka, tuląc się z nadmierną czułością do nogi mężczyzny. Jamnik z pewnością coś knuł, teraz po prostu się czaił.
- Podano do stołu - przerwałam tę rozczulającą scenę, gestem zapraszając Luciela do posiłku. Kąciki ust bruneta uniosły się delikatnie w górę, a uśmiech momentalnie rozjaśnił jego twarz. Zupełnie jakby jego miejsce zajął ktoś inny.
- Mam nadzieję, że mnie nie otrujesz - uniosłam brwi, słysząc żart mężczyzny.
Machnęłam niedbale ręką, siadając na krześle.
- O ile nie masz uczulenia na arszenik, wszystko będzie w porządku - puściłam mu oczko.
- Na szczęście nie mam tego problemu.
Cały posiłek upłynął nam w przyjaznej atmosferze, bo chociaż nie znaliśmy się prawie w ogóle, cisza nam nie towarzyszyła. Pomiędzy kęsami wymienialiśmy się różnymi informacjami, nie schodząc jednak na sferę prywatną. Kiedy Luciel poruszył temat mojego czworonożnego trio, zaczęłam opowiadać mu różne historyjki o każdym z psów. Makaron miał najbardziej barwne przygody, jednak Shiloh uparcie go gonił. Finn za to trzymał się z boku i był najspokojniejszym z psiaków.
Kiedy talerze zostały opróżnione, a my zjedliśmy deser, usiedliśmy w salonie.
Wyjrzałam przez okno.
W letnie dni było okropnie gorąco i parno, ale wieczory były dużo piękniejsze niż podczas innych pór roku. Pokryte milionami świetlistych punkcików niebo wyglądało jak posypane srebrnym brokatem, zwiastując kolejny pełen słońca dzień.
- Więęęc... czym się zajmujesz? - zadałam jedno z podstawowych pytań zadawanych na początku znajomości, przeciągając pierwsze słowo. Nigdy nie należałam do osób przesadnie ciekawskich, ale uwielbiałam poznawać nowe osoby i być przez nie zaskakiwana. Dajmy na przykład moją przyjaciółkę z biura, Kate. Pozornie cicha i spokojna, a wraz z mężem uprawiają sporty ekstremalne.
Luciel przerwał na chwilę głaskanie Flynna, co spotkało się z pełnym dezaprobaty fuknięciem terriera.
- Gram na skrzypcach. W teatrze.
Zaskoczona uniosłam brwi.
- Artysta?
- Można tak powiedzieć - odpowiedział delikatnym uśmiechem.
- Jeśli można wiedzieć, grasz podczas spektaklów czy raczej kiedy trwają próby? - podkuliłam nogi, siadając na fotelu po turecku.
- To zależy - odpowiedział wymijająco, a następnie odbił piłeczkę. - A ty?
Ożywiłam się trochę, wiedząc, że temat zaraz zejdzie na książki. A o nich mogłabym rozmawiać godzinami.
- Pracuję w wydawnictwie. Głównie poprawiam błędy w przysyłanych do nas książkach i rysuję do nich ilustracje. Jeśli będziesz zainteresowany, mogę ci później pokazać - zaproponowałam z uśmiechem. - Sama też pisałam, ale były to raczej książki kierowane do młodszych odbiorców.

Luciel?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz