27 lip 2017

Od Dimityra do Ariela

Dziś był bardzo niezwykły i dziwny dzień, bowiem dzisiaj na imprezie, na której właśnie byłem, nie piłem alkoholu. Czemuż to? - pewnie się zapytacie. Odpowiedź była bardzo prosta: byłem... samochodem. Nie żebym często go używał, bo był używany raczej do nagłych wypadków, lub do dalekiej podróży, gdzie pociągi ani autobusy nie kursowały, a mnie nie chciało się pójść na piechotę. Szczerze powiedziawszy zawsze wolałem iść pieszo, ewentualnie jakąś komunikacją publiczną, czy czymś. Zawsze wychodziło to taniej, niż własnym autem, a i mogłem też się trochę napić. Na przykład takiej rakiji... Mmm, pycha. A teraz żeby cokolwiek wypić musiałem znaleźć się w domu, świetnie.
W klubie, w którym właśnie byłem, znajdował się dość daleko od miasteczka, gdzie ulokowane było moje mieszkanie. Autobus też tutaj żaden nie kursował, a do taksówek nie miałem zaufania, bo mogły mnie jakąś okrężną trasą zawieść do domu i nagle wyskoczyłaby jakaś cena totalnie z kosmosu, więc właśnie dlatego wybrałem się autem. Wiem, że to trochę bezsensu siedzieć przy barku i patrzeć na pijanych, spoconych i dobrze bawiących się ludzi, ale przynajmniej miałem pewność, że raczej nikt mnie nie upije i że raczej normalnie wrócę do domu, bo czasem zdarzały się naprawdę dziwne sytuacje. Na przykład raz obudziłem się w kontenerze na śmieci. Naprawdę nie wiem, co ja tam robiłem i chyba nie chcę wiedzieć, bo po tych kilku tygodniach od tego wydarzenia nadal nic sobie nie przypomniałem... Tsa, powinienem czasami przystopować z tym alkoholem. Byłbym zdrowszy i w ogóle, bezpieczniejszy.
Westchnąłem przeciągle i oparłem podbródek na dłoni. Kątem oka zauważyłem całkiem ładną i atrakcyjną brunetkę, siedzącą kilka krzeseł obok mnie. Była w czerwonej i obcisłej sukience, odsłaniającej raczej za dużo ciała (chociaż nie powiem, widoki były całkiem, całkiem), ale nawet nie chciało mi się jej poderwać, a to oznaczało, że to był już koniec imprezy, bo nie miałem już siły na dalszą, ekhm, ,,zabawę". Dopiłem jednym łykiem do dna wodę, którą miałem w małej szklaneczce, zostawiłem parę drobniaków, jako napiwek i wyszedłem z klubu. Od razu udałem się na parking, poszukując wzrokiem mojego srebrnego samochodu, bo naprawdę nie miałem bladozielonego pojęcia, gdzie ja go do cholery zostawiłem. Gdy go znalazłem wszedłem do środka, zapiąłem pasy i odpaliłem. Spojrzałem na licznik paliwa i... oż ty, wskaźnik był już na czerwonej kresce. Tak to jest, gdy się rzadko jeździ autem i się nie tankuje. Jęknąłem i uderzyłem pięścią w kierownicę, przy okazji przez przypadek trąbiąc. Zazgrzytałem zębami i ruszyłem. Miałem przynajmniej nadzieję, że starczy mi do stacji benzynowej, a jak mi nie starczy, będzie szykował się mały, ewentualnie duży, dość duży, spacerek. Świetnie. Jeszcze tego mi brakowało, a szczerze powiedziawszy z wielką chęcią udałbym się do mojego cieplutkiego łóżeczka w mieszkanku i odpłynął w ramiona Morfeusza. Ech, jaki ja romantyk.
Jechałem dobre dziesięć minut, aż samochód odmówił mi posłuszeństwa... No pięknie, teraz rzeczywiście musiałem iść na piechotę, a do stacji było dośc daleko... Chociaż, chwila, mam pomysł. Wyszedłem z auta i stanąłem obok. Z kieszeni wyciągnąłem mój super nowoczesny smartphone (poczujcie ten sarkazm) i poszukałem kontaktu do znajomego, który mieszkał nie aż tak daleko, by spytać się go, czy by mi nie pomógł i przywiózł trochę paliwa. Był to nawet spoko koleś, więc wiedziałem, że mi pomoże, chyba. Jednak cały świat był przeciwko mnie, bo oto się okazało, że nie miałem zasięgu... Świetnie, no po prostu klasa. 
- Jak to nie ma sygnału? - bąknąłem sam do siebie zirytowany. Już miałem cisnąć telefon o ziemię, gdy obok siebie usłyszałem głos.
- Coś się stało? Mogę w czymś pomóc? - głos w mojej czaszce odbił się niczym echo, a chłopak który właśnie powiedział te dwa zdania, rzekł je zdecydowanie za głośno. Zaskoczyło mnie to trochę, bo nawet nie zauważyłem, czy ktoś idzie, czy coś, powinienem być bardziej uważny.
Zmarszczyłem brwi i przechyliłem lekko głowę, patrząc się na nieznajomego spode łba. Był to jakiś mężczyzna, chyba w moim wieku, może trochę młodszy. Był podobnego wzrostu, co ja i chyba nawet takiego samego. Jedną nogą stał na ziemi, a drugą opierał na deskorolce. Włosy miał związane w kucyka, a sweterek miał dość obcisły. Jednym słowem, wyglądał trochę gejowato, ale bez urazy, dla mnie każdy tak wygląda, prawie.
- Skończyło mi się paliwo - odpowiedziałem sucho i zmrużyłem oczy, by mu się dokładniej przyjrzeć. Światła od reflektorów mojego samochodu nie oświetlały jego twarzy, więc nie mogłem jej jakoś szczególnie opisać, chociaż z tego co zauważyłem był całkiem... Em... Ładny, przystojny? 
No i kto teraz brzmi gejowato? Ech.
- Jestem w kropce - mruknąłem sam do siebie i zacząłem przeglądać telefon, nawet w sumie nie wiem po co, jak i tak zasięgu przecież nie miałem.
- Dawaj bak i kasę, pomogę ci - zaproponował od razu z uśmiechem na twarzy. Spojrzałem na niego i jeszcze mocniej zmarszczyłem brwi. On chyba sobie ze mnie kpi.
- Dlaczego miałbym ci ufać? - spytałem, na co chłopak przekrzywił głowę i wydął policzki, a następnie westchnął.
- Dobrze więc, daj tylko bak. Zapłacę, potem mi oddasz - założył ręce na piersi, po tym, jak to powiedział. 
Skinąłem w odpowiedzi głową. Podszedłem do bagażnika, otworzyłem go, zacząłem grzebać w śmiechach, które tam były. Zdecydowanie powinienem kiedyś tam posprzątać, może znajdę coś ciekawego. Chwilę później ze środka wyciągnąłem litrowy, czerwony bak z jakimś chińskim napisem. Wręczyłem go nieznajomemu, który od razu go przyjął i odjechał na deskorolce bez żadnego słowa. Prychnąłem cicho pod nosem, patrząc, jak jego sylwetka oddala się w stronę, gdzie znajdowała się stacja benzynowa. Nie ładnie tak, to było niegrzeczne. Gdy zniknął za drzewami oparłem się o karoserię auta i począłem czekać. 

<Ariel?> <I Ty mi mówisz, że 900 słów to mało? Nieładnie. W ogóle w swoim opowiadaniu masz tylko o jedno słowo więcej niż w moim xD
Mam nadzieję, że coś wymyślisz, powodzenia~>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz